Strona 1 z 6 1 2 3 4 5 6 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 57

Wątek: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z pobytu w

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z pobytu w

    O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z pobytu w Bieszczadach w dniach od 8 do 30 września 2008 r.

    Występujące postacie:

    Stały Bywalec (SB), narrator - autor, który jeśli mija się z prawdą, to raczej rzadko i tylko o włos,
    Małgorzata (Gosia) - żona wyżej wymienionego,
    Andrzej - narzeczony wyżej wymienionej; poza tym kolega SB od 29 lat,
    Mietek - kolega szkolny SB; przez wszystkie lata liceum (za wyjątkiem klasy maturalnej) siedzieli w jednej ławce, ale było to już 100 lat temu,
    Paweł - od lat, podobnie jak SB, stały wrześniowy bywalec Sękowca, a od października do sierpnia warszawiak,
    Darek - jak wyżej; poza tym głośno i przy byle okazji deklaruje, że lubi ostry seks;
    Piskal - torunianin; bieszczadzki czeladnik Pawła i Darka, tęskni za Agnieszką, którą może się okazać Kathleen (Kathlen),
    Basia leśniczyna - Szefowa prawobrzeżnego Sękowca,
    Irena i Ula - fraucymer Szefowej,
    Iza, Lucyna, Pastor, Piotr, Sjug, Wojtek 1121, Xiro - powszechnie znane i uznane osobistości z Naszego Forum,
    Ania - żona Wojtka 1121,
    Xirowa, Xirówna i Xirątko (płci jeszcze niewiadomej) - familia Xiro,
    Łże-Sabinka, czyli Sabinek - uroczy kotek otrzymany przez SB od Sjuga; geneza owej darowizny sięga jeszcze VII KIMB w maju br.

    To był 10-ty, czyli jubileuszowy rok pobytu w Sękowcu. Bo pierwszy raz gościłem tu w 1999 r.

    Trochę statystyki.
    Czas pobytu: 21 dni w pełni "bieszczadzkich", tj. nie licząc podróży w te i we w te.
    Pogoda: poniżej wrześniowej normy, a w okresie od 15 do 23 września (9 dni) wręcz brzydsza od gówna.
    Alkohol - w normie; głównie ukraińska "Priwatna Kolekcija", ale za to pita wg PN (Polskiej Normy); no bo skoro napisałem, że "w normie", to moglibyście zażądać doprecyzowania.
    Piesze wycieczki bieszczadzkie: 7 dłuższych, całodniowych + 3 krótsze. Wśród tych krótszych jedna była dość ekstremalna, za co wyłączną odpowiedzialność ponosi Wojtek 1121. Wszystkie te wyprawy zostaną chronologicznie opisane.

    8 września.

    Podróż samochodem była dość nużąca, ale bez przykrych niespodzianek. Dużo padało po drodze. Gosi wyznaczyłem zadanie odbierania telefonów komórkowych do mnie i pośredniczenia w rozmowach (podczas prowadzenia przeze mnie samochodu), ale roboty miała niewiele. Przez cały dzień telefonów było tylko trzy.

    W jakiejś przydrożnej knajpce zamówiłem przy bufecie kawę. Gdzie jest cukier ? "A tam, w tym białym pudełku", odpowiedziała panienka z bufetu. W lokalu panował półmrok. Wsypałem jedną łyżeczkę, tyle co zawsze. Potem zaczekałem, aż kawa ostygnie. A jeszcze potem stwierdziłem własną pomyłkę: zamiast osłodzić - osoliłem. Na ladzie bufetu sól stała tuż przy cukrze, również w białym pudełeczku. Afery z tego nie robiłem. "Zemściłem się" nie płacąc za toaletę i, oczywiście, pozostawiając nietkniętą kawę. Chociaż to ostatnie, to niezupełnie prawda, przecież pierwszy mały łyczek jednak wypiłem (tfu !).

    W Lutowiskach kupiłem kilka piw i zaprenumerowałem prasę aż do 30 września. "Politykę", "Wprost" i "Angorę". Oraz "Gazetę Wyborczą", ale tylko wydania czwartkowe i piątkowe.

    W Sękowcu pojawiliśmy się po godz. 18-tej. Rozpakowaliśmy się, a potem zaprosiliśmy na piwo Andrzeja, który przebywał w ośrodku już od dnia poprzedniego.
    Zadzwoniłem też do Sjuga, że już jestem. Umówiliśmy się na odbiór ... kotki (sic!) pojutrze, czyli 10 września.

    CDN
    Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 14-10-2008 o 18:58
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  2. #2
    lucyna
    Guest

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    Proszę o ciąg dalszy. No i o fotki Sabinki inaczej.

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    Cytat Zamieszczone przez lucyna Zobacz posta
    Proszę o ciąg dalszy. No i o fotki Sabinki inaczej.
    Dziękuję za zainteresowanie (mierzone liczbą odsłon). Ciąg dalszy, oczywiście, nastąpi.
    Fotki Sabinka powinny być - jeśli Paweł dotrzyma słowa. Zrobił sporo zdjęć (m.in. kotka uznawanego jeszcze za kotkę) i obiecał mi całą płytkę CD z nimi.

    A na razie ważna errata do poprzedniego rozdziału. Do składu osobowego postaci, o których napiszę w relacji, należy koniecznie dodać:
    Bernadetta - żona Pastora. Kobieta z charakterem.

    Jak ja mogłem o Niej w ogóle zapomnieć ???!!!
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  4. #4
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    9 września

    Na tegoroczny "rozruch" zaplanowałem trasę zalesioną (poza ostatnim odcinkiem), prawdziwie bieszczadzką. Czyli Otryt. Podobnie jak w zeszłym roku.
    Wyruszamy we troje: piszący te słowa + Gosia + Andrzej.
    Andrzej z początku nieco protestował, że to zbyt długa wycieczka jak na początek pobytu, ale Gośka mnie poparła i koledze zrobiło się wstyd, więc zamilkł.

    Tu konieczna dygresja. To właśnie z Andrzejem jeździliśmy w Bieszczady prawie co rok w latach 90-tych. To także z nim "odkryłem" Sękowiec i z nim gościłem tam we wrześniu już w latach 1999 - 2001. A następnie ... kolega się "wykruszył". Można by rzec, że nastąpiło i zmęczenie materiału, i zmęczenie materiałem, używając technicznej terminologii. I nie dotyczy to tylko wypraw w Bieszczady. Także naszych wspólnych wędrówek po Puszczy Kampinoskiej - niegdyś Andrzej sam mnie dopingował do tych wycieczek, a teraz z ledwością da się na nie namówić ze 3 razy w roku (a my z Gosią tyle razy tam łazimy miesięcznie).

    Zatem po pokonaniu drobnego oporu oponenta - malkontenta, wyruszamy. Z Sękowca wędrujemy stokówkami - najpierw na północny zachód, potem jeszcze krótkim odcinkiem na północny wschód i ... już jesteśmy w miejscu, w którym niebieski szlak schodzi ze stokówki wiodącej z Polany i odbija na grzbiet Otrytu. Ławeczka, kosz na śmieci, czyli czas na piwo.
    Gosia w tym czasie łączy się też z Kretą, gdzie w charakterze "wielce odpowiedzialnego" (bo "aż" animatora) pracownika biura podróży Triada przebywa nasza córka, studentka, 21 lat. I jest to zupełnie normalne, nikogo nie dziwi. Tylko gdy ja miałem 21 lat, to nawet przez myśl by mi nie przeszło, że kiedyś z Otrytu będzie można sobie porozmawiać przez "kieszonkowy" telefon z Grecją.

    Ruszamy dalej. Andrzej, zdaje się, przeżywa mały kryzys, gdyż proponuje, abyśmy - po dojściu do Chaty Socjologa - dalej poszli z Gosią do Lutowisk już bez niego, gdyż on skróci sobie dzisiejszą wycieczkę i z Chaty zejdzie do Chmiela. Perswaduję mu to skutecznie, tłumacząc że taki "skrót" nie ma sensu, gdyż mniej zmęczy się schodząc do Lutowisk i wracając do Sękowca wieczornym autobusem, niż idąc do Chmiela, a stamtąd jeszcze 4 km pieszo do Sękowca. Przekonałem go.

    "Otrycki" odcinek niebieskiego szlaku zatraca powoli swoją dzikość. Jeszcze kilka lat temu spotykało się tu ślady pazurów niedźwiedzi na korze drzew. A dziś - końskie łajno oraz efekty ścinki i zrywki. No, może trochę przesadzam. Nadal jest tam pięknie. A już na pewno piękniej niż na ul. Pięknej w Warszawie (chociaż to wcale niebrzydka, w porównaniu z innymi, ulica).

    Doszliśmy do Chaty Socjologa. Do środka wchodzimy tylko na chwilę - aby zasilić miejscową skarbonkę. W dowód wdzięczności gospodarz wynosi nam termos z herbatą, z którego korzystamy bez skrępowania, tzn. bez umiaru. Tak się bowiem składa, że wszystkie nasze płynne zapasy już wcześniej zdążyliśmy wychlać. I gdyby nie ta uprzejmość gospodarza Chaty, to nie mielibyśmy czym popić naszych kanapek.
    Opróżniając termos z herbatą nie mamy jednak wyrzutów sumienia, gdyż po pierwsze - włożyliśmy coś tam do skarbonki, a po drugie - naszych kanapek nie spożywamy sami. Bez skrępowania dosiadł się bowiem do nas miejscowy wilczurek i cały czas pilnował, aby go nie skrzywdzić przy podziale porcji. Był przy tym dość wybredny i wybierał kanapki z wędliną, nam pozostawiając te z żółtym serem. Jadł, jadł, dawał się głaskać, aż nagle ... dostał szału. W polu węchu i widzenia pojawili się bowiem inni turyści z, o zgrozo, innym psem! Doszło do jakiejś psiej awantury, tylko trochę łagodniejszej od ostatnich pyskówek urzędników kancelarii Premiera i Prezydenta.
    Ów pies bardzo poważnie podchodzi do swych psich praw i obowiązków, więc konkurentów nie toleruje. Podobnie jak Premier, który nie tolerował Prezydenta w składzie polskiej delegacji na szczyt UE w Brukseli. Przed dojściem do Chaty Socjologa wisi zresztą napis ze stosownym ostrzeżeniem, aby turyści prowadzący ze sobą zwierzątka domowe koniecznie meldowali o tym przez telefon komórkowy (jest podany numer) gospodarzowi Chaty.

    Nakarmiwszy psa do syta, a siebie, skutkiem tego, tylko częściowo (bo taki wilczur to potrafi sobie podjeść), wyruszamy na ostatni etap naszej dzisiejszej wycieczki: zejście zielonym szlakiem do Lutowisk.
    Andrzej złapał drugi oddech, już nie zostaje w tyle. Za to Gosia ma problemy ze stromym i śliskim gdzieniegdzie zejściem. Ale jakoś sobie radzi, zresztą owo zejście staje się stopniowo coraz łagodniejsze.
    Wreszcie mamy piękne widoki - panorama Lutowisk.

    W Lutowiskach czynimy drobne zakupy, głównie spożywcze. Nie za wiele, tyle co na jutrzejsze śniadanie. Jutro wybieramy się m.in. do Ustrzyk Dolnych, a tam to i wybór większy, i ceny niższe. Potem lokujemy się "U Biesa i Czada", pożeramy tam pstrągi i pierogi, popijając piwem, które trzeba sobie jednak przynieść ze sklepu obok.

    Autobusem "ostatniej szansy", godz. 19:35 Lutowiska - szkoła, powróciliśmy do Sękowca.

    CDN
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  5. #5
    lucyna
    Guest

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    Cytat Zamieszczone przez Stały Bywalec Zobacz posta
    Dziękuję za zainteresowanie (mierzone liczbą odsłon).
    Nie narzekaj. Wczoraj słuchałam wywiadu z pewnym hinduskim pisarzem. Nazwiska nie pomnę. Otóż on stwierdził, że naprawdę dobry pisarz ma zawsze co najwyżej tysiąc wiernych czytelników. Nie ważne czy pisze na "rynek" hinduski czy polski. Zawsze jest ich tysiąc. Ty masz już stu,a dopiero wątek rozpoczynasz.

  6. #6
    Bieszczadnik Awatar marekm
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Łódź
    Postów
    934

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    161 czekam na cd
    pozdroowka
    marekm

  7. #7
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    10 września

    Po wczorajszej wędrówce przez cały Otryt moje towarzystwo stwierdziło, że dziś nigdzie nie pójdzie, a co najwyżej pojedzie.
    Zresztą ja też bym się nie zdecydował - w dniu dzisiejszym rozstrzygnie się bowiem kocia sprawa, mająca swój prolog w nocy z 17 na 18 maja br., czyli podczas obrad VII KIMB.
    Byli tego naoczni świadkowie (m.in. Lucyna). Sjug i ja pisaliśmy też o tym na Forum, ale jeśli ktoś nie śledził, to mu niniejszym przypominam. Otóż podczas naszych majowych KIMB-owych obrad, ok. 1-szej w nocy, gdzieś tak pomiędzy wódką a zakąską, nawinęła mi się pod rękę ciężarna kotka. Taka w dość już zaawansowanej ciąży. Oczywiście interesowała ją zakąska, a nie wódka, to zrozumiałe. Podzieliliśmy się więc, tzn. ja pozostałem przy wódce. Delikatnie głaskałem tę kocią pieszczochę, powtarzam: Lucyna świadkiem. I już nie pamiętam, czy mnie ktoś sprowokował, czy byłem wiedziony nostalgią za zmarłą w listopadzie ub. roku moją kotką Sabinką, dość że głośno zadeklarowałem zamiar wzięcia poczętego kociaka, płci pięknej, maści czarnej. Jacek , pardon: Sjug, to usłyszał i skwapliwie zapamiętał. A dzień po szczęśliwych narodzinach przypomniał mi o tym publicznie na Forum.
    Cóż, szlacheckie słowo nie dym. Wśród moich przodków, chociaż nie wszystkich, jakiś szlachciura zapewne by się znalazł. Biorę kota!

    Ale dopiero po godz. 14-tej, tak się bowiem telefonicznie umówiliśmy ze Sjugiem.

    Najpierw jedziemy do Ustrzyk Dolnych. Tam się rozłazimy - Gosia wędruje na rynek i do Halicza (to nazwa sklepu, jakby ktoś nie wiedział), a my z Andrzejem reaktywujemy handel polsko - ukraiński. Flaszki dobrej wódki 0,7 l po 18 zł, piwo chmilne micne po 3,50 zł. Tego ostatniego w tym roku jest bardzo mało, gdyż "mrówkom" ów "eksport" piwa do Polski nie bardzo się kalkuluje. W ogóle handel mniejszy niż we wrześniu ub. roku. Ale większy niż w maju br., gdy tam wówczas zajrzałem.
    Proszę wybaczyć, ale pewnych szczegółów dotyczących zawierania transakcji nie podam. Ogólnie tylko napiszę, że dostałem, co chciałem, oraz ile chciałem. Andrzej także.
    We trójkę znosimy dokonane zakupy do bagażnika samochodu, potem znów wracamy na rynek, znów przynosimy nowy towar, wreszcie - dość!
    Idziemy na kawę do pobliskiej cukierni "U Szelców" - tak, tych samych, co mają słodki lokal również w Lesku.

    A potem w drogę, kierunek: Ustrzyki Górne, Zajazd pod Caryńską - tam bowiem przebywa kot.
    Ale nie najkrótszą drogą. Jedziemy przez Dwernik i Nasiczne. W Nasicznem znam bowiem gospodarstwo, w którym można kupić prawdziwe jajka, takie prosto od prawdziwej, nie fermowej kury, oraz prawdziwy, w domu robiony biały ser. Część z Was może w tej chwili, czytając te słowa, wzrusza ramionami, ale myślę, iż mieszkańcy większych miast podzielają mój podziw dla owych wiejskich "prawdziwości".
    Kupiliśmy, zapłaciliśmy, dostaliśmy jeszcze w prezencie litrowy słoik mleka prosto od krowy.

    Dojechaliśmy wreszcie pod Zajazdu pod Caryńską w Ustrzykach Grn. Zamówiliśmy obiad, zjedliśmy go, a Sjuga ani kota nie ma. Wkrótce jednak Jacek (Sjug) nadjeżdża, cześć, cześć - powitanie. Z jakiegoś zakamarka swojego zajazdowego obejścia wyciąga małego, całego czarnego futrzaka, nawet spokojnego, nie za bardzo wystraszonego. To właśnie on, albo ona - Jacek twierdzi, że nie zna się na tym. Ja też nie. Orsini by się tu przydała. Gdybym znał Jej numer telefonu, to zadzwoniłbym i relacjonował, co widzę pod ogonkiem. Może na tej podstawie wydałaby zaoczną, słuszną diagnozę. A tak? Już wspólnie w czwórkę (Gosia, Andrzej, Jacek i ja) deliberujemy nad podbrzuszem zwierzaczka i jednomyślnie orzekamy, że to chyba jest jednak kotka. I jednomyślnie się mylimy - ale to wyjdzie na jaw dopiero później, już w Warszawie.

    Wręczam Sjugowi symboliczny podarunek, należy Mu się, w końcu przez 3 miesiące chował mojego kota. Ładujemy się z popiskującym zwierzaczkiem do samochodu i bierzemy kurs powrotny - na Sękowiec.
    Tam Andrzej wędruje do swojego domku nr 10, a my z Gosią znosimy zakupy i kota do naszego lokum.
    O godz. 19-tej idziemy do Andrzeja na piwo.

    Teraz awansem parę słów o kocie. Na imię ma Sabinek. Jest cały czarny, milutki, czysty i schludny. Jeszcze w Sękowcu (w zasadzie od razu, jakby był przyuczony, chociaż nie był) pojął trudną sztukę załatwiania się w kuwecie. Miał tzw. koci katar, ale już go z tego wyleczyliśmy - dostał 3 zastrzyki antybiotykowe. Ja chyba zaraziłem się od niego tym katarem (śpimy nosek w nosek), ale mnie też już przeszło. Rośnie jak na drożdżach, jest już chyba ze 2 razy większy niż był owego dnia 10 września. Apetyt ma szalony. Szybki jak błyskawica, buszuje i psoci w całym mieszkaniu. "Załatwił" nam już telefon przenośny. Dziś rano, gdy spieszyłem na wykłady, schował mi zegarek. Już miałem wyjść z domu, gdy prawie w ostatniej chwili spostrzegłem zegarek w kuchni na podłodze. Wprawdzie nie stłuczony, ale zaczął się późnić. Cóż, zegarmistrz zarobi.
    Trzeba przed "łobuzem" (kotem, a nie zegarmistrzem) pilnować nakrytego stołu. W Zajeździe pod Caryńską przyzwyczaił się pewnie, że po odejściu gości można sobie wejść na stół, więc tę tradycję kultywuje. W barze w Tarnawie Niżnej wypisz - wymaluj podobne koty obsiadają jedzących gości i czekają, aż zostaną poczęstowane, lub ludzie sobie pójdą, pozostawiając resztki jedzenia na stołach.
    Jak wiążę sznurowadła od butów, przyskakuje i stara się łapać je pazurkami. I jak tu nie kochać takiego zwierzaczka?

    Kto jeszcze nie ma kota (na punkcie kota), tego namawiam. W podaży, czyli dostawie owego żywego kociego towaru, pomoże Lucyna.
    A tak Bogiem a prawdą, Lucy, gdybyś tak kilka razy przywiodła autobus pełen turystów do Tarnawy Niżnej, a po drodze wstawiła gadkę (jak to Ty potrafisz) o ślicznych i biednych kotkach, co mogą nie przeżyć zimy, to by je wzruszeni turyści pobrali. Chociaż to spróbuj.

    CDN
    Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 18-10-2008 o 23:14
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  8. #8
    lucyna
    Guest

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    Piękna mama kocia była honorowym gościem KIMB. Miała "wejście". "Wmanewrowała mi się" na ręce. Wyjątkowa pieszczocha od razu wymruczała nam swoją tajemnicę: będę miała maleństwa, zaopiekujcie się nami. Podchwyciłeś nutki.
    Koteczka ofiarowała Ci swoje małe, a Ty je z radością przyjąłeś.

    Ni udało mi się. Próbowałam. W autokarze trudno przewozić kotki. :((

  9. #9
    Bieszczadnik Awatar dziabka1
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    warszawa
    Postów
    879

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    W kociej kwestii, to miałabym rade małą - nabycie drugiego kociego dziecka, do towarzystwa. Koci lubią towarzystwo wzajemne - sama wiem - mam dwa pręgowane szaraki i robi im dobrze, ze są razem. Więc mógłbyś dodać Sabinkowi jeszcze kolegę, moze być biały, dla odróżnienia :))

  10. #10
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Odp: O psiej pogodzie, kociej aferze i innych rozmaitościach, czyli relacja SB z poby

    11 września

    Wybieramy się do Krywego, ale lasem. Przekraczamy w Sękowcu most na Sanie, kawałek drogi idziemy w stronę osady, czyli lewobrzeżnego Sękowca "właściwego". Potem odbijamy w prawo, znów w stronę Sanu, tyle że maszerujemy teraz wzdłuż lewej strony rzeki. Wędrujemy leśną pół - ścieżką, pół - błotnistą drogą aż do ujścia Hulskiego do Sanu. W pewnym momencie przewodnik, czyli ja, popełnia błąd, gdyż chcąc dotrzeć jak najbliżej potoku Hulski nie skręca w porę w lewo, tylko wiedzie żonę i kolegę prosto, aż leśna ścieżka prawie zanika. Ale już po ok. 10 minutach nieco morderczego przedzierania się przez krzaki docieramy do poprzedniej drogi - po prostu nie mogliśmy się z nią znów nie spotkać. Wzajemne położenie dwóch rzek nie pozwalało na dłuższe błądzenie. Ja o tym wiedziałem, Andrzej chyba też, ale Gosia zaczęła już trochę panikować.
    Wędrujemy następnie nad potokiem Hulski, znów "wyraźną" leśną ścieżką, aż do drutu kolczastego oznaczającego teren prywatny. Czyli mamy już Hulskie - miejscowość. Aż 2 chałupy, bez elektryczności. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu było tu ponad 50 gospodarstw. Przeprawiamy się na lewy brzeg potoku i początkowo idziemy znów równolegle do niego, tyle że po drugiej stronie. Na wysokości chałup skręcamy w prawo i walimy na przełaj aż na grzbiet Rylego. Tam spotykamy 2 turystów z Niemiec.

    Już na górze robimy sobie "piwny" odpoczynek. W planie mamy jeszcze obejście całego Krywego: obok ruin cerkwi i dworu, zajrzenie do Tosi i dopiero powrót.

    Obserwacja nieba skłania nas jednak do zmiany decyzji. Kontentujemy się samym widokiem Krywego ze szczytu Rylego, po czym schodzimy do drogi stokowej i wracamy nią do Zatwarnicy. Wykorzystujemy przy tym skrótowe ścieżki pod słupami z elektrycznością. W Zatwarnicy zachodzimy do sklepu. Kupujemy piwo i zasiadamy na tej słynnej, kultowej już werandzie zatwarnickiego sklepu. Stwierdzamy, że skracając wycieczkę - postąpiliśmy prawidłowo. Właśnie zaczęło padać i nie zanosi się, aby miało przestać. Gdybyśmy w porę nie zawrócili, wędrowalibyśmy teraz w deszczu.
    A tak, to nawet do Sękowca nie musimy iść teraz pieszo. Szefowa sklepu zamyka go po godz. 17-tej i jadąc do domu podwozi nas do mostu na Sanie, skąd już mamy tylko kilkaset metrów.

    O godz. 19-tej "organizujemy" piwko. U nas. Degustacja ukraińskiego piwa połączona z głaskaniem niby to kotki, a w istocie zakamuflowanego kocurka.

    Kotek okazuje się bardzo inteligentny, a także pojętny, jeśli chodzi o sposób załatwiania, w warunkach domowych, swoich potrzeb naturalnych. Już przed jego przywiezieniem postawiłem w przedpokoju pod stołem kuwetę z cat's best. Wczoraj za tą "mniejszą" potrzebą od razu poszedł do kuwety, ale co będzie z tą "większą"? Dziś rano, czyszcząc ów "koci nocnik" znalazłem tam również i to "najważniejsze", czyli - przepraszam za kolokwializm - kupę.

    12 września

    I znów jedziemy do Ustrzyk Dln. Znów zakupy u ruskich przyjaciół, a konkretnie u jednego, z którym dwa dni temu umówiłem się na nieco większą liczbę butelek chmilnego micnego.
    Kupuję także (w "Haliczu") koci pokarm. Nie dla naszego kotka, bo z myślą o nim (niej!) przywiozłem z Warszawy saszetki ze specjalnym żarciem dla kocich malców. Puszki kupuję więc dla kotów kręcących się wokół domu - aż do wyjazdu 30 września będę je codziennie systematycznie dożywiał.

    Obiad jemy w Krościenku, specjalnie tam podjechaliśmy. Przy wjeździe do Krościenka po prawej stronie, przy skrzyżowaniu, znajduje się bardzo fajny, przydrożny mały bar (tuż obok, przy tym samym placu jest sklep spożywczy). Bar odkryłem już w roku ubiegłym. Nic się nie zmieniło na niekorzyść. Nadal można tam smacznie i tanio zjeść.

    A wieczorem, w barze ośrodka w Sękowcu, doszło do spotkania z Piotrem, który właśnie przyjechał. Z tatą i psem. Zamiejscowym i miejscowym żłopaczom piwa w barze przedstawiłem Piotra jako największy autorytet w zakresie wiedzy o Bieszczadach - zarówno tej teoretycznej (np. historia, geografia), jak i praktycznej (trasy wycieczek, kwatery, etc.). Od razu nabrali szacunku i przestali się "rządzić" w lokalu.

    CDN
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 13 września - 7 października 2009 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 41
    Ostatni post / autor: 05-02-2010, 20:35
  2. Moja własna relacja z VIII KIMB, a nawet z całego pobytu w Bieszczadach.
    Przez Stały Bywalec w dziale Spotkania i sprawy forumowe
    Odpowiedzi: 22
    Ostatni post / autor: 11-06-2009, 18:42
  3. Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 54
    Ostatni post / autor: 22-12-2008, 08:27
  4. Niedługa relacja z niedługiego pobytu w Bieszczadach (12 - 20 maja 2008 r.)
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 14-06-2008, 23:57
  5. Relacja z pobytu w Bieszczadach od 15.09. do 6.10.2004 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 19-10-2004, 21:50

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •