Na wstępie krótka uwaga. Trasę razem z Czesiem pokonaliśmy rowerem. Niestety było to 11.10.2008 czyli w dniu meczu naszych Orłów z Czechami (jak to w bieszczadach - II połowę już nie pamiętam - ucięty kadr...). Stąd też spieszyliśmy się nieco i zmuszeni byliśmy wiele rzeczy opuścić. Nic straconego jednak, gdyż już samotnie wróciłem tu 3 dni później i uzupełniłem wszystko co wcześniej byłem zmuszony opuścić. Dlatego też opisując całą trasę połączę wszystko w całość. Ale do rzeczy.
Zarówno w przewodniku Rewasza jak i na www.twojebieszczady.pl umieszczone są informacje o dzikich, opuszczonych cmentarzach w Stebniku i Steinfelsie. Te dwa punkty były głównym celem wycieczki a co ujrzałem przy okazji też uważam za interesujące i warte opisania.
Wycieczkę zaczeliśmy w Ustrzykach Dolnych. Szybko i bez przystanków pokonaliśmy ruchliwą trasę do Krościenka, gdzie na pierwszym skrzyżowaniu, zaraz przy drodze do Stebnika posililiśmy się w przydrożnym barze (zdj.1). Oprócz zimnego piwka polecam zdecydowanie zestaw obiadowy: golonka, zapiekane ziemniaczki, chrzan i musztarda - wszystko za jedyne 10zł!!!
Najedzeni ruszyliśmy w drogę. Zaraz za mostem bardzo ładny widok na cerkiew (zdj.2). Po prawej stronie co chwila odsłaniają się urocze widoki na stebnicki potok, po lewej zaś stronie przepiękna (szczególnie jesienią) ściana lasu pełna różnorakich kolorów. Pedałujemy powoli delektując się pięknem przyrody, droga dziurawa ale bez przesady, lekko pod górkę - żadnych mocnych odcinków.
Po jakimś czasie (20 min?) po lewej stronie nie lada gratka dla fanów geologii. Odsłonięte warstwy skalne (zdj.3 i 4) w postaci skarpy robią wrażenie nawet na takim laiku jak ja. Fotki i dalej w drogę. Po chwili ciekawe polany po prawej. A to zarastające rozlewisko (zdj.5), a to pasieka (zdj.6). Jeszcze kilkaset metrów i po zabudowaniach ani ślady. Po lewej co chwila głębokie jary (zdj.7) a w nich ledwo płynące potoczki.
W pobliżu jednego z takich wąwozów usłyszeliśmy głosy dochądzące z lasu całkiem sporej grupki ludzi. Zatrzymaliśmy się zaciekawieni i opłacało się bo dzięki temu mieliśmy okazję zobaczyć coś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy. Otóż grupa młodych, pozytywnie zakręconych ludzi (podejrzewam, że z pobliskiej stanicy) wybrała sobie w/w wąwóz na miejsce do uprawiania oryginalnego sportu. Jaka jest fachowa nazwa tej dyscypliny - nie wiem, w każdym bądź razie polegało to na przywiązaniu liny do dwóch, pochylonych nad jarem drzew i zjechanie po niej na drugą stronę. Wysokość na moje oko ok. 15 metrów (zdj.8 i 9). Fajna zabawa młodych ludzi, na mnie zrobiło to ogromne wrażenie. No ale cóż, nie przyjechaliśmy tu na zawody sportowe. Jedziemy dalej...
Zakładki