oj widze ze tu wiekszosc reprezentuje postawy znane mi z niektorych chatek beskidzkich : alkohol to twoj wrog, wodke pija tylko degeneraci a kazdy kielonek wypity w gorach to przestepstwo! no coz, ja mam totalnie inne podejscie do tematu... wszystko jest dla ludzi a nie dla swin.. i nie chodzi o to zeby sie uchlac do nieprzytomnosci..
a jesli chodzi o toasty na trasie (bo nie przepadam za stwierdzeniem "na szlaku", na szczescie jeszcze nie kazda nasza sciezka ma szlak :)) to spotykalam sie z tym zwyczajem wiele razy, fakt ze czesciej poza granicami naszego kraju ale u nas rowniez zdarzalo mi sie ze mnie ktos czestowal na szczycie kielonkiem.. kilka z nich wspominam szczegolnie milo :)
- kiedys wchodzilismy w bulgarii na gore zwana wichren, gdy juz prawie bez ducha wpelzlam jakos na gore, oczy mi jeszcze wylazily z orbit i nie moglam zlapac oddechu to jakis bulgar podal mi butelke z rakija smokinowa (chyba figowka) zeby wypic za to ze udalo sie tu wejsc. Fajny gest wedlug mnie, a i juz nigdy w zyciu zadna rakija mi tak nie smakowala..ponoc i alkohol dziala inaczej na tych prawie 3000m npm
- schodzilismy z poloniny rownej, betonka w strone lumszor i lipowca.. wialo, mgla a my zmoknieci po dwoch dniach na deszczowej poloninie.. morale grupy nie za wysokie, dwie osoby bolalo gardlo.. zmarznieci bylismy totalnie.. pelzlismy sobie przed siebie zapatrzeni w mglisty horyzont pare metrow przed nami... az nagle na srodku betonki spotkalismy grupke czechow! no wiec przywitania, kto skad dokad i oni wyciagneli czeski bimber i nas poczestowali, my wyciagnelismy kielbase, chlebek, oni gitarrre i zaczela sie fajna impreza, od razu zrobilo sie cieplej, weselej a i deszcz przestal padac i w lepszych humorach zeszlismy do lipowca
- wylazilam na gorke w masywie demerdzy na krymie, upal 40 kilka stopni w cieniu (taki jak lubie) ale skonczyla mi sie woda bo wypilam juz 5 litrow wiec wyschnieta totalnie pelzne a szcyt jakby sie oddalal..jak wyszlam w koncu na gore to marzylam tylko o czyms do picia, niekoniecznie zimnym i smacznym, byle mokre bylo.. a na gorce spotkalismy akurat studentow z kijowa,ktorzy poczestowali nas zimym obołonem!!! nie wiem skad oni go mieli ale chwila byla niezapomniana!
-bardzo czesto tez na roznych bieszczadzkich bezdrozach rozni bieszczadnicy, drwale, smolarze i inne powszechnie tu na forum nielubiane "zakapiory" czestowali mnie roznymi trunkami. Czasem sie konczylo na jednym kielonku, czasem na wiecej a czasem wogole nie mialam ochoty
ale czesciej w polskich gorach to ja czestuje innych na trasie :) i zwykle poczestowani sie ciesza! to fajny sposob na poznawanie nowych ludzi, kilkoro przyjaciol z ktorymi teraz jezdze w gory poznalam w ten sposob :)
w toastach na trasie wedlug mnie chodzi o gest, o klimat, o magicznosc chwili a nie o upicie sie.. dlaczego duzej czesci ludzi alkohol sie tak zle kojarzy??
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
moze wiec nie jestem "prawdziwym czlowiekiem gor" ... ale calkiem mi z tym dobrze :D
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
Może dlatego że mieli przykre doświadczenia ?
Z opowiadania koleżanki - prowadzi trasę na rajdzie zakładowym około 30 osób - już zaraz po starcie zaczyna się "piwkowanie", potem mocniejsze alkohole. Po przejściu kilku kilometrów w zasadzie nikt nie ma już ochoty iść dalej, a tymczasem do przejścia jest jeszcze sporo (chociaż trasa ogólnie nie była wcale długa).
Podjeżdżają jakimś środkiem lokomocji, na mecie pijani już właściwie wszyscy z wyjątkiem przewodników. Pijani dość potężnie, wymiotują, niektórzy zasypiają w autobusie itd.
Inny kolega, inna sytuacja - tez prowadzi trasę na rajdzie, wśród ok 12 uczestników są 3 osoby, które zabrały na rajd po pół plecaka piw. Co chwile zatrzymują się na trasie, opóźniają marsz. W połowie trasy są już prawie całkiem pijani. Trudno z taką grupą terminowo dotrzeć na metę rajdu a ta reszta grupy trochę się spieszy, bo na macie jest posiłek i są przygotowane różne atrakcje.
Moje doświadczenie - przesympatyczny uczestnik wyjazdu. Wszystko Ok - tylko ma jedną wadę. Kiedy jest czas wolny potrafi wypić kilkanaście piw jedno za drugim wprowadzając się w taki stan, że sam nie wie co robi. Zaczepia dziewczęta, jest namolny, nieprzyjemny.
W pociagu do Lwowa pije z miejscowymi, boję sie o niego aby się nie zgubił w trakcie wysiadania, na dworcu i w mieście, reszta grupy zła, bo trzeba go pilnować. Uszkadza sobie plecak, trzeba mu pomagać, tracimy bardzo dużo cennego czasu, kładziemy się ostatecznie spać o 3 nad ranem.
Takich opisów mogłabym załączyć więcej.
I na prawdę nie jest to z mojej strony hipokryzja.
Nie lubię alkoholu na trasie.
Z przyjemnością piję piwo lub dobre wino z przyjaciółmi (a zdarzały się i mocniejsze trunki) po dojściu do schroniska, bazy itd. Gdzie nikt nie mógł się już gubić, skręcić nogi, wpaść pod tramwaj itd.
Jedno piwo wypite w pięknym miejscu nikomu zapewne nie zaszkodzi (chociaż ja sama raczej nie wypiję, bo jak pisałam źle na mnie działa).
Chodzi mi o sytuacje bardziej drastyczne, jak te opisane powyżej.
Pozdrowienia
Basia
Ostatnio edytowane przez Basia Z. ; 22-10-2008 o 17:11
No widzisz - tylko bardzo problematyczne jest gdzie leży ta granica.
Powyżej opisałam przypadki, gdzie moim skromnym zdaniem ta granica już została przekroczona.
Ale ktoś inny może mieć całkiem inne zdanie, no bo przecież nikomu nic się nie stało.
Ale że kilku czy kilkunastu osobom było nieprzyjemnie, straciły czas na użeranie się z pijanymi - mniejsza o to.
Pozdrowienia
Basia
P.S.
Mi też się parę razy w życiu zdarzyło przekroczyć granicę.
I chociaż miało to miejsce kilka lat temu (i chociaż żadne niebezpieczeństwo nam wtedy nie groziło) to do dziś jest mi głupio i wstyd.
Przez to, że naraziłam inne, lubiane przeze mnie osoby na kontakt ze sobą w takim stanie.
Ostatnio edytowane przez Basia Z. ; 22-10-2008 o 17:36 Powód: P.S.
Buba bardzo mi przykro, że tak zrozumiałaś mnie, mój wątek... Ja nie mam radykalnych poglądów. Na prawdę. Ja tylko tak ze swojej strony - po prostu chciałam podzielić się z kimś swoimi wrażeniami. Zbulwersowało mnie to zjawisko. I gdzie i komu mam to opowiedzieć? Chciałam tylko poznać opinię innych bieszczadników.
I poznałam.
Jedno jest pewne - nie zabiorę flaszki z wódką na następne moje bieszczadzkie święto...
Pewnego razu Edzio Dynks wybrał się na fazie z Dwernika do Koliby w Caryńskiem. Nie doszedł bo wpierdolił się do potoka. Tydzień podobno spływał zmagając się z żywiołem aż wylądował w Sanie (fakt przez tydzień nikt go nie widział). Po tygodniu podobno siny był od zimna.....lub wypitego dinksu....ze szczęścia że przeżył oczywiście.
Wielu szło w góry na srogiej fazie i nikt o tym nie wiedział bo to nie byli turyści jak by upadli no to co... za swoje nie. W górach każdy musi za siebie odpowiadać.
Ja tam wolę na trzeźwego w góry chyba że idę specjalnie po to i w doborowym towarzystwie ale wtedy trasa też odpowiedni łatwiejsza
Domyślałam się tego. Widzisz prawie abstynentka (nigdy nie byłam pijana), wróg alkoholizmu i alkoholików bronię prawa ludzi do bycia sobą. Nie masz prawa nam narzucać swojego punktu widzenia. To są tylko Twoje problemy. Nie widzę powodu abym musiała ograniczać się w wyrażaniu radości z obecności moich Przyjaciół i Kolegów. Piję tylko z najbliższymi, to takie plemienne podkreślenie wspólnoty, bliskości. Nie przeszkadzam nikomu, nie robię nic złego, nie stanowię zagrożenia dla innych i moim zdaniem nie wywołuję zgorszenia pijąc kilonek na ścieżce. (Buba ma rację,nie każda ścieżyna jest szlakiem).
Widzisz sprowokowałaś mnie tymi "przebranymi w kostiumy ludzi gór" pijącymi. Odpowiedz mi proszę tylko na jedno pytanie. Kto dał Ci prawo osądzać tych ludzi? Robili coś złego? Skąd wiesz, że nie byli prawdziwymi ludźmi gór? Nie stosowali się do Twoich zasad?
A dam ci fajny przykład. Kiedyś do załogi na rejs, na jacht wskoczyła w ostatniej chwili dziewczyna która była wegetarianką. Wierz mi że mieliśmy wszyscy na czele z nią przesr....Bo była extremalną wegetarianką, weganką czy jakoś tak. Nawet jajek i mleka.
Po tym traumatycznym przeżyciu powinienem napisać: wegetarianizm won z naszego morza. Owszem, wegetuj sobie na brzegu a w morzu żryj jak wszyscy ale myślę teraz że wszystko jest do pogodzenia. Trzeba miec umiar. Góry uczą umiaru i trunek też w nich ma swoje miejsce. Aby nie przesadzić.... w żadna stronę![]()
Ja ich nie osądzam. Po prostu zbulwersowała mnie sytuacja, z którą nigdy wcześniej nie miałam do czynienia...
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki