Z chwilą, kiedy zrozumieliśmy, że więź międzyludzka to utopia i komunizm, a będąca ostatnią nadzieją na jej zachowanie turystyka to tylko łatwa przyjemność i zarobek, zaczęliśmy się oddalać od siebie. Nie uciekaliśmy już od „cywilizacji” – uciekaliśmy od siebie nawzajem. Ideałem nie było już życie w wolnej, pozbawionej materialistycznych patologii społeczności włóczęgów. Ideałem stał się domek letniskowy, ogrodzony od świata zewnętrznego płotem, nieprzeszkadzający w jak najbardziej luksusowej konsumpcji oraz umożliwiający dawanie dostępu na swój teren tylko wybranym przez siebie osobom – i to wyłącznie dopóki, dopóty się ich pobyt tam akceptowało.
Choć izolowaliśmy się od siebie nawzajem coraz bardziej, nasze potrzeby emocjonalne jednak nie znikły. Nie każdy przecież potrafi się zmienić w bezmyślną maszynę do zarabiania pieniędzy na nowy samochód dla szefa. Więź z innymi ludźmi zaczęła zastępować nam więź ze zwierzętami – ich przecież nie dotyczyły ani reguły „wolnorynkowe”, ani „wyzwolenie ” z wartości moralnych. Im bezwzględniej podstawialiśmy sobie nogi w „wyścigu szczurów”, im bardziej przedmiotowo traktowaliśmy innych w imię „wolności”, raniąc się nawzajem - tym mocniej przekonywaliśmy się, że ludzie są źli i nic na to nie można poradzić. Można tylko się od nich odsuwać. No, bo co mieliśmy zrobić? To była przecież jedyna realna, dobra i nieutopijna rzeczywistość. A alternatywą był powrót do komunizmu...
Świat ludzi stawał się koszmarem - jedynymi dostępnymi w stosunkach międzyludzkich pozafizjologicznymi emocjami stawały się: chciwość
[1], pogarda i strach.
Tak więc zostawały tylko zwierzęta – chcieliśmy, czy nie. Chrześcijańska nauka moralna o świętości życia ludzkiego i jego wyższości nad życiem zwierzęcym zupełnie przestała pasować do naszego życia, a nawet wydawała się czymś okrutnym.
Dlaczego życie istoty, która jest zła – i nie może być inna, bo byłaby to utopia i totalitaryzm - ma być święte i cenniejsze od życia istoty, która jest dobra? Dużo bardziej pasowały do nas: wegetarianizm i nauki o reinkarnacji. Z tej przyczyny nieustannie rosła w środowiskach dawnej wielkomiejskiej inteligencji rola sekt hinduistycznych i buddyjskich, a w przypadku ludzi bardziej zgorzkniałych – gnostyckich. Wszystkie one propaganda „demokratyczna” starała się włączyć w swój nurt walki o „prawa” oraz „wyzwolenia wszystkich ze wszystkiego”. Nawiązania gnostyckie np. są wyraźne, gdy się poszpera głębiej, w feminizmie.
W „nowoczesnej” rzeczywistości zapanowała bowiem antropofobia – nienawiść do ludzi. Konieczność akceptacji życia w anonimowym tłumie, połączona z koniecznością akceptacji panującego w nim radykalizującego się egoizmu jednostek, stawała się wszak psychicznie coraz bardziej nie do zniesienia. Stwarzało to podłoże dla wspieranego oczywiście przez „demokratów” przekonania, że „ludzi jest za dużo”. Była to normalna, ludzka reakcja człowieka zewsząd krzywdzonego – marzenie o tym, by natykać się na swoich krzywdzicieli możliwie rzadko. Ludzie są przecież źli, i inni być nie mogą, bo takie zachowania wymusza jedyny możliwy ustrój – „kapitalizm”. A skoro tak, to jedynym sposobem na zmniejszenie własnego cierpienia jest spowodowanie, by tych ludzi było mniej. Rozwiązania problemu proponowano rozmaite, od antykoncepcji po wojnę
[2]. W rzeczywistości liczba Europejczyków – w tym także Polaków - malała, co stwarzało wręcz zagrożenie dla gospodarki, a w wielu krajach spowodowało konieczność sprowadzania emigrantów. Nie da się więc poglądu o nadmiernej liczbie ludzi, z takim przekonaniem głoszonego przez wielu, wytłumaczyć inaczej, jak po prostu reakcją na patologiczne stosunki międzyludzkie.
Dążenie do nie tylko zmniejszenia liczby ludzi, ale – w zradykalizowanej wersji - wręcz likwidacji ludzkości, przejawiało się przede wszystkim w podsycanej wciąż przez „demokratów” nienawiści do dzieci. Dziecko to przecież nowe życie ludzkie, a więc coś akurat przeciwnego, niż to, co proponowali zwolennicy powyższego poglądu.
Jedynymi spośród ludzi, których nie tylko wolno było kochać, ale należało wprost uwielbiać – były „mniejszości”.
Dawniej trzymane w domach w dużych miastach zwierzęta stanowiły jakby zamiennik własnego gospodarstwa czy też fragment przyrody, podobnie, jak rośliny doniczkowe. Obecnie zastępują nam bliźnich: przyjaciół, dzieci... Widać to dobrze po tym, jakie zwierzęta hodowano dawniej, a jakie hoduje się dziś. Kiedyś panowała duża różnorodność; dużym powodzeniem cieszyły się zwierzęta akwariowe. Obecnie ilość sklepów zoologicznych spadła, natomiast ogromnie wzrosła ilość hodowanych najbardziej podobnych do człowieka większych ssaków, zwłaszcza psów. Psy są zwierzętami społecznymi i w największym stopniu są w stanie zastąpić drugiego człowieka
[3]. Moje obserwacje wskazują, że szczególnie wyraźnie występuje to zjawisko w tych miejscach, w których mieszkają ludzie „wykształceni i dynamiczni”.
Westmani [tj, inteligencja polska z czasów PRL] zachwycali się życiem traperów i stąd starali się dobrze poznać przyrodę. Sprzyjała temu zresztą też wszechstronność zainteresowań inteligencji. Niestety, po 1989 r. legenda traperska zanikła wraz z legendą Dzikiego Zachodu, równocześnie zanikły nawyki inteligenckie, zaś przyrodę zaczęto traktować wyłącznie jako dobro konsumpcyjne, służące sprawianiu sobie fizjologicznej przyjemności. Nic dziwnego, że znajomość przyrody spadła na łeb, na szyję, wobec czego powszechne stało się przenoszenie naszych stosunków z domowymi pieszczochami na stosunki panujące w naturze. Tworzyło to idylliczne wyobrażenia o tych stosunkach, jakby żywcem przeniesione z dobranocek dla dzieci.
Teoretycznie, mimo zaniku normalnych relacji międzyludzkich w dużych miastach, wciąż jeszcze istniały ich wzorce w małych miejscowościach, do których można było się odwołać. Ale przecież takie relacje były same w sobie zacofane i komunistyczne, więc należało je zwalczać, nie odwoływać się do nich i naśladować. Tym bardziej, że „demokratyczne” media odcięły nam powrót do źródeł, przedstawiając mieszkańców małych miejscowości jako nie tylko zacofańców i komunistów, ale i złych, niebezpiecznych dzikusów. Zupełnie nie pasowało to do naszych doświadczeń z wędrówek, ale uznaliśmy, że skoro nasi mądrzy i zasłużeni przywódcy uznają ten pogląd za słuszny, to widać muszą mieć rację i należy się z nimi zgodzić
[4]. Nawiasem mówiąc, w identyczny sposób niegdyś propaganda hitlerowska w Niemczech przedstawiała Polaków.
Zjawiska te są dziś tematem tabu. Mówi się tylko o ich skutkach, starannie uważając, by nie poruszyć tematu przyczyn i nie wyjaśnić samego mechanizmu – ponieważ byłaby to krytyka obecnego systemu, podważenie jego najważniejszych podstaw. Często też stawia się nieprawdziwe diagnozy, kierując próby wyjaśnienia problemu na mylne tropy. Tłumaczy się np. przywiązywanie nadmiernej wagi do życia zwierząt... niedojrzałością. Rzeczywiście, postawa taka jest charakterystyczna dla dzieci. Jednak pogląd ten nie tłumaczy choćby, dlaczego z tym nadmiernym przywiązywaniem wagi do życia zwierząt łączy się lekceważący stosunek do życia ludzkiego, niebędący przecież cechą dzieci. Nad tego rodzaju problemami przechodzi się jednak do porządku dziennego, podobnie jak i nad innymi współczesnymi przejawami braku logiki.
[1] Chciwość uznawana była przez liberałów gospodarczych za myślenie zdroworozsądkowe, racjonalizm.
[2] Tak, poglądy te wspierali ci sami „demokraci”, którzy tak ostro zwalczali „nacjonalizm” i katolicyzm – zarzucając im właśnie, że prowadzą do wojny, i którzy twierdzili, że to właśnie oni zapobiegli przelewowi krwi w 1989 r.
[3] Przejawem tego jest również słownictwo – przygarnięcie zwierzęcia nazywa się wszak dziś „adopcją” – i to nawet w katolickich mediach!
[4] Z czasem zresztą przyznaliśmy naszym nauczycielom całkowitą rację – mianowicie w momencie, w którym zaczęliśmy budować sobie domki letniskowe na najcenniejszych krajobrazowo terenach wiejskich, obnosząc się z pieniędzmi, izolując się od miejscowej ludności i traktując ją z pogardą. Ludność ta, zamiast zachowywać się tak, jak ”powinna”, czyli odczuwać wstyd i poczucie niższości z powodu mniejszej ilości pieniędzy oraz niższego poziomu konsumpcji, odpłacała się nam bowiem oczywiście pięknym za nadobne.
Zakładki