Pokaż wyniki od 1 do 10 z 125

Wątek: Myśliwi

Mieszany widok

  1. #1

    Domyślnie Odp: Myśliwi

    Kontrola nad populacją jelenia została wypaczona,zostały strzelone najwartościowsze,dorodne byki,na trofeum
    Podobnie było z łosiami, obcięli populacje do 1500 sztuk, zostały same osobniki o najgorszych genach, czytaj bez fajnego poroża(badylarze)

  2. #2
    Bieszczadnik Awatar kamil.zeglarz
    Na forum od
    03.2007
    Rodem z
    Kraków
    Postów
    163

    Domyślnie Odp: Myśliwi

    Psy rozszarpują dzika. "Film to dowód na profesjonalizm myśliwych"

    Sebastian Furtak

    2010-12-20, ostatnia aktualizacja 2010-12-20 20:24

    Bardzo brutalny film z polowania umieścili na swoich stronach internetowych myśliwi z okolic Zielonej Góry. Widać na nim rozszarpywanego przez cztery psy młodego dzika. Mimo, że zwierzę bardzo cierpi myśliwi są z siebie wyjątkowo zadowoleni.



    Fot. kadr z filmu Myśliwy zwleka z dobiciem osaczonej zwierzyny


    Fot. kadr z filmu Zadowoleni uczestnicy polowania


    ZOBACZ TAKŻE


    Na film natrafili członkowie Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt "Animals" z Gdyni.

    - Na koncie użytkownika, który dodał klip było wiele filmów o podobnej tematyce. Był tam między innymi film z okazji rocznicy utworzenia koła łowieckiego z okolic Zielonej Góry, w który wmontowano fragmenty z szarpiącymi dzika psami. Najwyraźniej myśliwi uznali, że jest się czym chwalić - mówi w rozmowie z TOK FM Ewa Rudzińska.

    Animalsi napisali skargę do związku łowieckiego. Nie dostali odpowiedzi. Jedynym efektem interwencji było zniknięcie filmu z sieci. Reporter TOK FM rozmawiał z szefem OZŁ z Zielonej Góry, który stwierdził, po obejrzeniu film, że jest pod ogromnym wrażeniem profesjonalizmu osób biorących udział w polowaniu.

    Poprosiliśmy o komentarz ludzi, którzy na co dzień zajmują się zwierzętami. Witold Ciechanowicz, leśniczy z Trójmiasta, mówi, że choć film jest wstrząsający to niestety pokazuje prawdę. - Tak wyglądają polowania - tak wygląda rzeczywistość. Niestety szczucie dzikich zwierząt psami jest oficjalnie dopuszczoną metoda łowiecką w Polsce - przyznaje.

    Podobnie myśli Michał Targowski, dyrektor gdańskiego ZOO. - Dla mnie jako laika to paskudne, choć można się domyślać, że polowanie to nie jest niewinna zabawa.

    Pytanie czy dzik powinien tak długo czekać na dobicie? Trudno się spodziewać by zachowanie myśliwych spod Zielonej Góry potępili koledzy z innych kół łowieckich. To niezwykle solidarna grupa, które wszelkie zastrzeżenia do tego osobliwego hobby odbiera jako zamach na "świętą tradycję". Zresztą twierdzą, że w ten sposób regulują populację dzikich zwierząt. Być może gdyby zimą ich nie dokarmiali natura sama potrafiłaby o to zadbać. Zresztą chyba nikt po obejrzeniu filmu nie ma wątpliwości, że śmierć zamęczonego dzika to dla myśliwych po prostu świetna zabawa.


    Źródło: Tokfm.pl
    ------------------------
    http://www.openbsd.org

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Żaholecki las
    Postów
    454

    Domyślnie Odp: Myśliwi

    narzekacie i pieprzycie o niczym , bo nie macie odniesienia jak jest w innych krajach , po prostu nie jest zle jednak mogloby byc lepiej
    woodcraft is life craft

  4. #4
    Bieszczadnik
    Na forum od
    10.2010
    Postów
    43

    Domyślnie Odp: Myśliwi

    Cytat Zamieszczone przez klopsik Zobacz posta
    narzekacie i pieprzycie o niczym
    jeden nie bał się podsumować forumowych dyskusji

  5. #5

    Domyślnie Odp: Myśliwi

    Cytat Zamieszczone przez krakowianin26 Zobacz posta
    Podobnie było z łosiami, obcięli populacje do 1500 sztuk, zostały same osobniki o najgorszych genach, czytaj bez fajnego poroża(badylarze)
    Tyle, że to stało się bardzo dawno temu - bodajże w XIX w., kiedy hodowla myśliwska dopiero raczkowała. Przypominam, że ponowne wprowadzenie łosia na większość terenu Polski to właśnie zasługa myśliwych.

  6. #6

    Domyślnie Odp: Myśliwi

    Cytat Zamieszczone przez WojtekR Zobacz posta
    Myśliwy = morderca. Koniec. Kropka!
    Cytat Zamieszczone przez vm2301 Zobacz posta
    Zakładając, że myśliwy, to ten co zabija choć nie musi, a więc robi to dla przyjemności - zgadzam się w 100%.
    Ależ musi. Nie rozumiem, dlaczego "przymus" redukujesz do biologicznego utrzymania się przy życiu. Zresztą nawet jaskiniowcy nie musieli polować - mogli się żywić samymi roślinkami, względnie przenieść się w okolicę, gdzie było to możliwe.
    Prawdziwy myśliwy nie poluje dla żadnej "przyjemności" - a w każdym razie nie bardziej, niż ten, który bez polowania by nie wyżył. Łowiectwo elitarne było jak świat światem zawsze szkołą wojskową. Dlatego bezkrwawe łowy nigdy nie zastąpią polowania.
    Ponadto pamiętajmy, że gdyby zakazać polowania elitarnego, to po prostu znikłaby grupa, której zależy na utrzymywaniu wysokich stanów zwierzyny - a wraz z nią znikłaby i sama zwierzyna, bo leśnicy i producenci rolni nie będą tolerowali szkód, wyrządzanych przez zwierzęta.

    Inna zupełnie sprawa, że dziś łowiectwo elitarne zwyrodniało - ale mamy takie łowiectwo, jakie mamy elity. Towarzyszy z b. PZPR i biznesmenów z najdroższymi strzelbami - łowców trofeów, którzy traktują polowanie jak pójście do hipermarketu, i którym nawet przez myśl nie przejdzie, że jak oni mają tyle kasy, to mogliby nie przyjść do domu bez taaakiego trofeum. Stąd te ambony przy paśnikach i lizawkach. Niedawno czytałem, jak to pewien "myśliwy" oskarżył firmę, organizującą safari, bo nie udało mu się upolować na nim słonia czy bawołu. Po prostu śmiech pusty mnie ogarnął. Jemu pomyliła się cena polowania z ceną trofeum. Myślał, że ma gwarancję nie tylko trafienia na zwierzynę, ale jeszcze niespudłowania...
    Ma się rozumieć, że tacy ludzie nie mają nawet pojęcia, że łowiectwo to przysposobienie wojskowe. Ale takie to mamy czasy. Dawniej turystyka górska też była dla prawdziwych elit - dziś dla każdego, kto jest gotów odpowiednio zapłacić. I żeby zapłacił, konieczne jest odpowiednie obniżenie poziomu.

    Ja należę do innego pokolenia, które fascynowało się właśnie łowiectwem jako zaprawą wojskową, kiedy ludzi, którzy wybierali twarde życie - np. w Bieszczadach - autentycznie szanowano i kiedy techniki przetrwania to było coś więcej, niż pomysł na imprezy integracyjne (inna sprawa, że wtedy też łowiectwo znajdowało się w gestii towarzyszy szmaciaków, a jego prawdziwi miłośnicy mogli raczej tylko bawić się w polowanie).

    Na zwierzęta też wtedy patrzono inaczej - wtedy ludzie wierzyli, że możliwe jest tworzenie więzi międzyludzkiej i nie potrzebowali surogatów w postaci więzi ze zwierzętami - co jest głównym powodem ataków na myślistwo jako takie. Nie oszukujmy się - w społeczeństwie opartym na zasadzie "człowiek człowiekowi wilkiem" ludzie poszukują kogoś przyjaznego - a ponieważ to nie może być człowiek, który z zasady jest wrogiem, więc może to być tylko zwierzę. I potem oburzamy się, że zwierzę, które dla nas jest członkiem rodziny i jedynym prawdziwym przyjacielem, ktoś inny traktuje po prostu jako zdobycz.

    Innym słowem - proponuję oddzielić krytykę myśliwych od krytyki łowiectwa elitarnego jako takiego.
    Ostatnio edytowane przez Samotny Włóczykij ; 20-05-2011 o 22:41

  7. #7
    Bieszczadnik
    Na forum od
    09.2007
    Rodem z
    Krasne koło rzeszowa
    Postów
    28

    Domyślnie Odp: Myśliwi

    Cytat Zamieszczone przez Samotny Włóczykij Zobacz posta
    Tyle, że to stało się bardzo dawno temu - bodajże w XIX w., kiedy hodowla myśliwska dopiero raczkowała. Przypominam, że ponowne wprowadzenie łosia na większość terenu Polski to właśnie zasługa myśliwych.
    Z tego co ja wiem wyrok na łosie padł w latach 70 (moze 80) XX wieku. Ile można raczkować? Zresztą wiekszość mysliwych tak sie zna na przyrodzie że same jastrzebie widzi w lasach i na polach.
    Wg mnie każdy mysliwy powinien zaliczyć kurs ekologii na poziomie akademickim.

  8. #8

    Domyślnie Odp: Myśliwi

    Cytat Zamieszczone przez falcon Zobacz posta
    Z tego co ja wiem wyrok na łosie padł w latach 70 (moze 80) XX wieku. Ile można raczkować? Zresztą wiekszość mysliwych tak sie zna na przyrodzie że same jastrzebie widzi w lasach i na polach.
    Wg mnie każdy mysliwy powinien zaliczyć kurs ekologii na poziomie akademickim.
    Obecne moratorium zostało wprowadzone wskutek spadku liczebności łosia po nadmiernej redukcji, narzuconej przez ministra ochrony środowiska Zygmunta Hortmanowicza z rządu Suchockiej w l. 90-tych, przeprowadzona wbrew zasadom gospodarki łowieckiej. Ma się rozumieć, że wegetarianie obwiniają za redukcje myśliwych, a oni muszą często po prostu wykonywać, co im każą. No, ale to nie w ministrze wegetarianie widzą swojego wroga... Proponuję poczytać dyskusję na forum Dziennika Łowieckiego:
    http://dziennik.lowiecki.pl/forum.ph...967&numer=1941

    O wielu dzisiejszych "myśliwych" to już pisałem, i wcale się nie dziwię, że każdy drapieżnik to dla nich jastrząb. Tam zbyt dużo jest snobów, którzy widzą w myślistwie tylko elitarną rozrywkę. Jeśli niektórzy z nich nie odróżniają opłaty za polowanie od kupna trofeum... No, i kurs wiedzy o przyrodzie nie zaszkodzi na pewno nikomu.
    Ale, jak już pisałem - trzeba odróżniać patologie w łowiectwie, od samego łowiectwa. Bo inaczej zachowujemy się jak ci, którzy po ujawnieniu afery w łódzkim pogotowiu witali karetki wyzwiskami. Wegetarianie rozsiewają o myśliwych rozmaite plotki, na ogół nie rozumiejąc w ogóle zasad socjologicznych i prawnych, którymi rządzi się polskie łowiectwo, robią z nich jakichś wrogów zwierzyny.

    Cytat o genezie wegetarianizmu w Polsce jako zjawiska masowego...
    Z chwilą, kiedy zrozumieliśmy, że więź międzyludzka to utopia i komunizm, a będąca ostatnią nadzieją na jej zachowanie turystyka to tylko łatwa przyjemność i zarobek, zaczęliśmy się oddalać od siebie. Nie uciekaliśmy już od „cywilizacji” – uciekaliśmy od siebie nawzajem. Ideałem nie było już życie w wolnej, pozbawionej materialistycznych patologii społeczności włóczęgów. Ideałem stał się domek letniskowy, ogrodzony od świata zewnętrznego płotem, nieprzeszkadzający w jak najbardziej luksusowej konsumpcji oraz umożliwiający dawanie dostępu na swój teren tylko wybranym przez siebie osobom – i to wyłącznie dopóki, dopóty się ich pobyt tam akceptowało.
    Choć izolowaliśmy się od siebie nawzajem coraz bardziej, nasze potrzeby emocjonalne jednak nie znikły. Nie każdy przecież potrafi się zmienić w bezmyślną maszynę do zarabiania pieniędzy na nowy samochód dla szefa. Więź z innymi ludźmi zaczęła zastępować nam więź ze zwierzętami – ich przecież nie dotyczyły ani reguły „wolnorynkowe”, ani „wyzwolenie ” z wartości moralnych. Im bezwzględniej podstawialiśmy sobie nogi w „wyścigu szczurów”, im bardziej przedmiotowo traktowaliśmy innych w imię „wolności”, raniąc się nawzajem - tym mocniej przekonywaliśmy się, że ludzie są źli i nic na to nie można poradzić. Można tylko się od nich odsuwać. No, bo co mieliśmy zrobić? To była przecież jedyna realna, dobra i nieutopijna rzeczywistość. A alternatywą był powrót do komunizmu...
    Świat ludzi stawał się koszmarem - jedynymi dostępnymi w stosunkach międzyludzkich pozafizjologicznymi emocjami stawały się: chciwość[1], pogarda i strach.
    Tak więc zostawały tylko zwierzęta – chcieliśmy, czy nie. Chrześcijańska nauka moralna o świętości życia ludzkiego i jego wyższości nad życiem zwierzęcym zupełnie przestała pasować do naszego życia, a nawet wydawała się czymś okrutnym. Dlaczego życie istoty, która jest zła – i nie może być inna, bo byłaby to utopia i totalitaryzm - ma być święte i cenniejsze od życia istoty, która jest dobra? Dużo bardziej pasowały do nas: wegetarianizm i nauki o reinkarnacji. Z tej przyczyny nieustannie rosła w środowiskach dawnej wielkomiejskiej inteligencji rola sekt hinduistycznych i buddyjskich, a w przypadku ludzi bardziej zgorzkniałych – gnostyckich. Wszystkie one propaganda „demokratyczna” starała się włączyć w swój nurt walki o „prawa” oraz „wyzwolenia wszystkich ze wszystkiego”. Nawiązania gnostyckie np. są wyraźne, gdy się poszpera głębiej, w feminizmie.
    W „nowoczesnej” rzeczywistości zapanowała bowiem antropofobia – nienawiść do ludzi. Konieczność akceptacji życia w anonimowym tłumie, połączona z koniecznością akceptacji panującego w nim radykalizującego się egoizmu jednostek, stawała się wszak psychicznie coraz bardziej nie do zniesienia. Stwarzało to podłoże dla wspieranego oczywiście przez „demokratów” przekonania, że „ludzi jest za dużo”. Była to normalna, ludzka reakcja człowieka zewsząd krzywdzonego – marzenie o tym, by natykać się na swoich krzywdzicieli możliwie rzadko. Ludzie są przecież źli, i inni być nie mogą, bo takie zachowania wymusza jedyny możliwy ustrój – „kapitalizm”. A skoro tak, to jedynym sposobem na zmniejszenie własnego cierpienia jest spowodowanie, by tych ludzi było mniej. Rozwiązania problemu proponowano rozmaite, od antykoncepcji po wojnę[2]. W rzeczywistości liczba Europejczyków – w tym także Polaków - malała, co stwarzało wręcz zagrożenie dla gospodarki, a w wielu krajach spowodowało konieczność sprowadzania emigrantów. Nie da się więc poglądu o nadmiernej liczbie ludzi, z takim przekonaniem głoszonego przez wielu, wytłumaczyć inaczej, jak po prostu reakcją na patologiczne stosunki międzyludzkie.
    Dążenie do nie tylko zmniejszenia liczby ludzi, ale – w zradykalizowanej wersji - wręcz likwidacji ludzkości, przejawiało się przede wszystkim w podsycanej wciąż przez „demokratów” nienawiści do dzieci. Dziecko to przecież nowe życie ludzkie, a więc coś akurat przeciwnego, niż to, co proponowali zwolennicy powyższego poglądu.
    Jedynymi spośród ludzi, których nie tylko wolno było kochać, ale należało wprost uwielbiać – były „mniejszości”.
    Dawniej trzymane w domach w dużych miastach zwierzęta stanowiły jakby zamiennik własnego gospodarstwa czy też fragment przyrody, podobnie, jak rośliny doniczkowe. Obecnie zastępują nam bliźnich: przyjaciół, dzieci... Widać to dobrze po tym, jakie zwierzęta hodowano dawniej, a jakie hoduje się dziś. Kiedyś panowała duża różnorodność; dużym powodzeniem cieszyły się zwierzęta akwariowe. Obecnie ilość sklepów zoologicznych spadła, natomiast ogromnie wzrosła ilość hodowanych najbardziej podobnych do człowieka większych ssaków, zwłaszcza psów. Psy są zwierzętami społecznymi i w największym stopniu są w stanie zastąpić drugiego człowieka[3]. Moje obserwacje wskazują, że szczególnie wyraźnie występuje to zjawisko w tych miejscach, w których mieszkają ludzie „wykształceni i dynamiczni”.
    Westmani [tj, inteligencja polska z czasów PRL] zachwycali się życiem traperów i stąd starali się dobrze poznać przyrodę. Sprzyjała temu zresztą też wszechstronność zainteresowań inteligencji. Niestety, po 1989 r. legenda traperska zanikła wraz z legendą Dzikiego Zachodu, równocześnie zanikły nawyki inteligenckie, zaś przyrodę zaczęto traktować wyłącznie jako dobro konsumpcyjne, służące sprawianiu sobie fizjologicznej przyjemności. Nic dziwnego, że znajomość przyrody spadła na łeb, na szyję, wobec czego powszechne stało się przenoszenie naszych stosunków z domowymi pieszczochami na stosunki panujące w naturze. Tworzyło to idylliczne wyobrażenia o tych stosunkach, jakby żywcem przeniesione z dobranocek dla dzieci.
    Teoretycznie, mimo zaniku normalnych relacji międzyludzkich w dużych miastach, wciąż jeszcze istniały ich wzorce w małych miejscowościach, do których można było się odwołać. Ale przecież takie relacje były same w sobie zacofane i komunistyczne, więc należało je zwalczać, nie odwoływać się do nich i naśladować. Tym bardziej, że „demokratyczne” media odcięły nam powrót do źródeł, przedstawiając mieszkańców małych miejscowości jako nie tylko zacofańców i komunistów, ale i złych, niebezpiecznych dzikusów. Zupełnie nie pasowało to do naszych doświadczeń z wędrówek, ale uznaliśmy, że skoro nasi mądrzy i zasłużeni przywódcy uznają ten pogląd za słuszny, to widać muszą mieć rację i należy się z nimi zgodzić[4]. Nawiasem mówiąc, w identyczny sposób niegdyś propaganda hitlerowska w Niemczech przedstawiała Polaków.

    Zjawiska te są dziś tematem tabu. Mówi się tylko o ich skutkach, starannie uważając, by nie poruszyć tematu przyczyn i nie wyjaśnić samego mechanizmu – ponieważ byłaby to krytyka obecnego systemu, podważenie jego najważniejszych podstaw. Często też stawia się nieprawdziwe diagnozy, kierując próby wyjaśnienia problemu na mylne tropy. Tłumaczy się np. przywiązywanie nadmiernej wagi do życia zwierząt... niedojrzałością. Rzeczywiście, postawa taka jest charakterystyczna dla dzieci. Jednak pogląd ten nie tłumaczy choćby, dlaczego z tym nadmiernym przywiązywaniem wagi do życia zwierząt łączy się lekceważący stosunek do życia ludzkiego, niebędący przecież cechą dzieci. Nad tego rodzaju problemami przechodzi się jednak do porządku dziennego, podobnie jak i nad innymi współczesnymi przejawami braku logiki.

    [1] Chciwość uznawana była przez liberałów gospodarczych za myślenie zdroworozsądkowe, racjonalizm.

    [2] Tak, poglądy te wspierali ci sami „demokraci”, którzy tak ostro zwalczali „nacjonalizm” i katolicyzm – zarzucając im właśnie, że prowadzą do wojny, i którzy twierdzili, że to właśnie oni zapobiegli przelewowi krwi w 1989 r.

    [3] Przejawem tego jest również słownictwo – przygarnięcie zwierzęcia nazywa się wszak dziś „adopcją” – i to nawet w katolickich mediach!

    [4] Z czasem zresztą przyznaliśmy naszym nauczycielom całkowitą rację – mianowicie w momencie, w którym zaczęliśmy budować sobie domki letniskowe na najcenniejszych krajobrazowo terenach wiejskich, obnosząc się z pieniędzmi, izolując się od miejscowej ludności i traktując ją z pogardą. Ludność ta, zamiast zachowywać się tak, jak ”powinna”, czyli odczuwać wstyd i poczucie niższości z powodu mniejszej ilości pieniędzy oraz niższego poziomu konsumpcji, odpłacała się nam bowiem oczywiście pięknym za nadobne.

    ...oraz o patologiach wegetarianizmu i jak wyrządził on przyrodzie niedźwiedzią przysługę:
    Po 1989 r. utożsamiono bowiem ochronę środowiska z „obroną praw zwierząt”. Znów trzeba wytłumaczyć, na czym polega różnica, bo dzisiejsi ludzie tego nie zrozumieją. Ochrona przyrody była ochroną przyrodniczego dziedzictwa narodowego, wynikającą z pobudek użytkowych, naukowych i patriotycznych. „Obrona praw zwierząt” wynikała natomiast z:
    - - rozdzierającego liberalne społeczeństwo konfliktu między jednostkami ludzkimi, owej liberalnej wojny gospodarczej wszystkich ze wszystkimi,
    - - konieczności znalezienia sobie bliskiej istoty w tym świecie wzajemnej wrogości, a następnie ochrony jej tak, jak się dawniej, w czasach, które miały być jakoby „komunistyczną utopią”, chroniło bliskich sobie ludzi,
    - - przenoszenia swoich stosunków z tą istotą na inne zwierzęta.
    Owo utożsamienie spowodowało kompromitację idei ochrony środowiska w oczach normalnych ludzi. Słusznie traktowali oni pomysły zrównywania w prawach ludzi i zwierząt jako patologię i dziwactwo. Okazało się, że na tym właśnie ma polegać ochrona przyrody – a więc jest ona głupia.
    Wobec takich, jak wyżej wspomniane, źródeł, „obrona praw zwierząt” łączyła się z kampanią antropofobii i nieliczniem się z interesami ludzi – nic dziwnego, skoro mieli przecież być źli („dobry jestem tylko ja i zwierzęta”). Poskutkowało to więc również przeciwstawieniem idei ochrony przyrody interesom ludzi. Ochrona przyrody okazała się więc być nie tylko głupia, ale i szkodliwa. Wykorzystały to natychmiast środowiska liberalne gospodarczo, widzące w zasadach ochrony przyrody, tej prawdziwej, barierę dla nieograniczonej konsumpcji środowiska, mającej w myśl ich doktryny powodować „rozwój”, a więc reprezentować właśnie interesy ludzi. Tak więc interes człowieka został utożsamiony z interesem zasobnych w pieniądze chuliganów. Spowodowało to zepchnięcie owych trzeźwo myślących do ich obozu. Wiązało się to również z utożsamianiem, w myśl światopoglądu liberalnego, racjonalizmu i rozsądku z dążeniem do własnej egoistycznej korzyści.
    Zwróćmy też uwagę, że program „obrony praw zwierząt” milczeniem pomijał kwestie ochrony roślin i środowiska jako takiego. Ważne było, żeby poszczególnym osobnikom miłych zwierzątek nie działa się krzywda. Nie trzeba, oczywiście, dodawać, że oparta na chorych emocjach i lansowana przez media „obrona praw zwierząt”, wypierała w tej sytuacji prawdziwą ochronę środowiska również wśród działaczy ochroniarskich, tzw. ekologów. To znaczy, coraz mniej w ich myśleniu i działaniach było z ochrony przyrody, a coraz więcej – z „obrony praw zwierząt”. Ochrona przyrody okazała się bowiem czymś nazbyt intelektualnym, jak na czasy, w których założono kierowanie się emocjami i ślepą wiarę rozpalającym je „autorytetom”, zaś bagaż kultury inteligenckiej uznano za komunistyczny śmietnik, którego należy się pozbyć. Kogo zresztą miało w czasach, gdy jawnie potępiano dobro wspólne, obchodzić jakieś dziedzictwo narodowe?

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Dzień Myśli Braterskiej
    Przez Bison w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 32
    Ostatni post / autor: 08-03-2015, 00:03
  2. Myśliwi strzelają do orłów
    Przez Zefir w dziale Fauna i flora Bieszczadów
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 22-07-2009, 19:13
  3. Wilczy problem zdaniem myśliwych z Birczy
    Przez Zefir w dziale Fauna i flora Bieszczadów
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 02-06-2008, 22:37
  4. Do tej pory na myśl o tym jestem wściekła...
    Przez Marena w dziale Zakwaterowanie i usługi
    Odpowiedzi: 15
    Ostatni post / autor: 26-09-2006, 13:41
  5. Myślałem samolubnie...
    Przez PiotrekF w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 22
    Ostatni post / autor: 13-01-2005, 17:36

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •