Ciekaw jestem co o tym myslicie...
Po Bieszczadach, Beskidach, Tatrach, Beskidzie Wyspowym, Skalkach Podkrakowskich, i tak dalej wloczylem sie glownie w latach licealnych i studenckich. Wsiaklo to we mnie i dalej siedzi. Mieszkam teraz za granica i jak przyjezdzam do Polski na wakacje to zwykle jezdze w Bieszczady albo Beskidy, albo nawet na krotki wypad w Jure, zawsze staram sie gdzies wyskoczyc.
Chodze takze w gory tu gdzie mieszkam, w Kalifornii. Sierra Nevada to piekne gory i warunki do lazikowania sa wspaniale. Pogoda jest sloneczna przez wieksza czesc roku, nie ma tlumow, czasem wystarczy tylko kilka godzin wedrowki zeby znalezc sie w bardzo dzikim miejscu. Spotykam tu w gorach ludzi takich jak spotykalem w gorach w Polsce, ludzi, ktorzy szukaja tego samego co ja.
Dalbym wiele zeby moc spedzac weekendy w Bieszczadach ale nie jest to w tej chwili mozliwe. Tak wiec pokochalem te gory ktore mam tutaj. Na poczatku czulem sie troche jakbym zdradzal wlasna zone z przygodnie spotkana kobieta. Ale co zrobic, w koncu sie przyzwyczailem. W mysl starej hippisowskiej maksymy "If you can't be with the one you love, love the one you are with".
Czy masz podobne uczucia? Czy sa jakies gory na drugim koncu swiata (albo kraju) ktore zastepuja Ci Bieszczady? Jakie jest Twoje lekarstwo na "bieszczadzkiego bluesa"?
Zakładki