Naczytał się albo naoglądał Pana Samochodzika i teraz szaleje...hehe![]()
Naczytał się albo naoglądał Pana Samochodzika i teraz szaleje...hehe![]()
Jak uważnie słuchasz przy ognisku, to wiesz, ze karawan wjeżdża prawie wszedzie. /Ważne żeby trumna była odpowiednio dociążona/.Wtedy się nie dało..
Cieszę się Marcinie, że tak uwaznie słuchasz. W następnym odcinku będzie coś z Twojej branży. Moze nawet fotkę podrzucisz?
Pozdrawiam
bertrand236
jestem tu nowy , kapitalny ten watek
Witaj na forum. DziękujęPrzy ognisku jest dużo miejsca. Starczy i dla Ciebie.
Pozdrawiam
bertrand236
Spróbuję rozdmuchać. Mam nadzieję, że żar jeszcze się tli….
Chodzę po łąkach i szukam miejsca, w którym mogła stać cerkiew. Idę w tym kierunku. W wąskim zakrzaczonym przesmyku pomiędzy łąkami spotykam istotę ludzką w postaci chłopa. Oboje jesteśmy lekko wystraszeni sobą, a zarazem zdziwieni, że ktoś oprócz nas ty jeszcze chodzi. Wskazał mi miejsce gdzie jest cmentarz. Nic się ono nie różniło od moich przypuszczeń. Zrobił mi fotkę, życzyliśmy sobie miłego dnia i rozstaliśmy się. Olbrzymie łąki, po których chodziłem są strzeżone przez tego samego pasterza, co poprzednio był. Teraz też wchodząc na cmentarz musiałem z nim trochę ponegocjować. Cmentarz jeszcze bardziej zarośnięty niż ten w Studennem. Ciężko się przez krzaczory było przedzierać. Odnajduję krzyże, nie odnajduję podmurówki po cerkwi. Za bardzo zarośnięte tu jest. Wychodzę znowu na łąki, bo czas dołączyć do swojej grupy. Na łąkach przeżuwa małe stado bydła. Kiedy podchodzę bliżej gwałtownie podrywa się jedna sztuka – byk. Patrzę naokoło a tu drzewko jedno liche tylko stoi. Byczek sobie z nim poradzi bez problemu. Powoli ciągle patrząc na zwierza omijam stado dużym łukiem. Zwierz też przez dłuższą chwilę patrzył na mnie. A może spotkany jakiś czas temu jegomość to tych zwierząt dogląda się zastanawiam. Szybkim krokiem dochodzę do brodu, przez który tym razem przechodzę suchą nogą. Naprzeciwko mnie idzie leśniczy i w ręce ma coś, co mnie mocno zaintrygowało Marcin teraz będzie miał ubaw. W rękach leśnika było coś o długości około 30 cm, co się wiło trochę jak wąż. Nie byłbym sobą jakbym nie zapytał, co to jest. Leśniczy się uśmiechnął i podszedł do dłużyc, które tam leżały. Każdy z was zapewne widział oznakowane drewno w lesie. To, co miał leśniczy w rękach, to były te oznaczenia właśnie, tylko powkładane jedno w drugie. Pośmialiśmy się z leśniczym, on próbował mi wskazać ciekawe miejsca, które powinienem zobaczyć. Grzecznie odpowiedziałem, że je zobaczę i się rozstaliśmy. W miejscach wskazanych przez leśniczego byłe kilka razy… Szybko przechodzę przez potok i po chwili jestem przy karawanie. Wszyscy są źli, choć tego nie mówią, bo się znacznie spóźniłem. Wsiadamy do karawanu i wracamy w stronę naszego noclegu. Po drodze zatrzymuję się na posesji jednego gościa. Potocki opisał go w swojej książce jako Zakapiora i to w pierwszym wydaniu. Jaki on tam Zakapior? Przesympatyczny jegomość, który maluje. Maluje, co popadnie: obrazy i ściany. U nas w domu w Poznaniu tez wiszą jedno dzieła. Zawsze przejeżdżając przez tą miejscowość wstępujemy z Renatką do jego pracowni. Obejrzeliśmy wszystko, to, co ostatnio zmalował, pogadaliśmy chwilę i pojechaliśmy dalej. Jeszcze tylko wizyta w pobliskim sklepie spożywczym i wizyta na cmentarzu. Kilka zdjęć i wracamy do naszych gospodarzy. Tym razem postanawiamy coś przekąsić w pobliski barze, który chyba się zwie „Ostatnia deska ratunku”. Nie powiem, najedliśmy się. Jak na taki przybytek, to nawet smaczne było. Każdy z nas jadł, co innego i nie narzekał. Po powrocie na kwaterę stwierdziliśmy, ze sąsiadów nie ma. Mój sweter leżał sobie na trawie, to go zabrałem do pokoju. Poszliśmy troche popływać na wodzie. Równiez we wodzie popływałem. Wieczorem już ciemno było sąsiedzi się pojawili. Widać było, że czegoś szukają. Chodzą z czołówkami na głowach wkoło domu kilkakrotnie. W końcu położyli się spać…..
Ostatnio edytowane przez bertrand236 ; 09-03-2009 o 16:20
bertrand236
Ów gajowy niósł wkład z ponumerowanymi płytkami do cechowania drewna. W komplecie jest jeszcze specjalny magazynek z podajnikiem i młotek z cechówką.
Marcin
Dziękuję.
bertrand236
...ech, fajniutko tak posiedzieć przy tym ogieńku w tą upierdliwą,grypowo-zimną porę..powspominać..posłuchać....
dzięki![]()
A proszę bardzo!
bertrand236
Ognisko to bardzo ważna rzecz. Trudno też je przenieść w inne miejsce, kiedy płonie. Dlatego dokończę swoją opowieść w tym miejscu, bez względu na wszystko.
Wstajemy rano, a sąsiadów już nie ma. Wyjechali na dobre. Czyli nie ważne dla nich było, czy oddadzą mi sweter, czy nie. Są ludzie i parapety. Teraz wiem skąd się wzięła dziwna nazwa ludzi z pewnego miasta wojewódzkiego.
Jest upał, cholerny upał… Tylko ja mam ochotę się powłóczyć po górach. Reszta ma na myśli leżaczek, wodę i temu podobne przyjemności. Powiem tak, na jedynie słusznej mapie Bieszczadu w pewnym miejscu są zaznaczone skałki. Mam zamiar je odszukać. Dojeżdżam do małej szosy i jadę w lewo. Przed mostem skręcam w prawo i po kilkuset metrach się zatrzymuję. Wysiadam z karawanu jak do piekarnika jakiegoś. W sklepie/kiosku kupuję zimny nektar chmielowy. Jadę dalej. Przejeżdżam przez ten most, co kilka lat temu był zaspawany. Za mostem zostawiam karawan, wypijam nektar i dalej idę pieszo. Idę wzdłuż brzegu rzeki w dół jej biegu. Droga, jak droga. Widać, ze nie jest ona uczęszczana, bo pozarastana jest. Wypatruję ścieżki prowadzącej w prawo, pod górę. Jakoś jej nie widzę, a może i nie chcę jej znaleźć. Gorąco jest. W końcu znajduje coś na podobieństwo ścieżki. Idę tą drogą pod górę. Już wiem. W dupie mam jakieś skałki i podchodzenie pod górę, przedzieranie się przez krzaczory i inne takie. Gorąco mi! A oni /Renatka i reszta towarzystwa nad wodą/. Pogoda mnie pokonała. Przyznaję też bez bicia, specjalnie nie walczyłem z nią. Zawracam. Po jakimś czasie dochodzę do karawanu. Odpalam go, włączam wichurę i siadam pod drzewem w cieniu. Po kilku minutach wsiadam do zimnego wnętrza. W karawanie w końcu musi być chłodno, coby za szybko do rozkładu jakiegoś nie doszło. Powoli nie spiesząc się dojeżdżam do małej szosy. Już ochłonąłem i nie chce mi się tak szybko wracać do swoich. Skręcam w prawo. Jadę do miejsca gdzie nie ma chwilowo drogi. Jest za to objazd, z którego nie można korzystać. Co znaczy, nie można? Jak jest, to znaczy, że po coś go zrobili? Jadę. Droga wąska przez las. Po chwili znowu jestem na gorącym asfalcie. Dojeżdżam do dużej szosy. Skręcam do galerii. Krzysztof nazywając swoją Galerię nie przypuszczał, że będzie ona miała taka prezydencką nazwę. Prorok jakiś, czy co? Obejrzałem, co miałem obejrzeć, z Krzysztofem pogadałem chwilę i postanowiłem wracać. Śmiało wjeżdżam na objazd, a tu kicha. Chłopaki dłużyce ładują. Pytam się grzecznie jak długo będę czekał? Okazuje się, że nie wiadomo jak długo, ale na pewno długo. Gość jest uczynny tłumaczy mi objazd, który znam. Wracam, więc w stronę miejscowości o ciemnej nazwie. Po kilkuset metrach skręcam jednak w prawo w las. Droga wąska, ale przepiękna jest. Jadę bardzo powoli delektując się widokiem drogi i lasu. Przypominam sobie moja wczesno wiosenną wędrówka tą drogą. Zachęcam wszystkich do spaceru tamtędy. Cały czas w dół dojeżdżam w końcu do zabudowań. Jeszcze tylko skręt w prawo i po jakimś czasie wracam na asfalt. Powoli dojeżdżam do swoich. Kąpiel w jeziorze dobrze mi zrobiła. Piwko jeszcze lepiej. Dzwonię do Wojtka i umawiam się na spotkanie w najbliższym czasie w Diablogrodzie. Dzwonię do Marcina i umawiam się na spotkanie przy Synarewie. Wypijam piwko. I tak to minął mi kolejny dzień w Bieszczadzie.
bertrand236
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki