Dzień 2
Niedziela. Pogoda nijaka. Lekko siąpi. Po śniadaniu jedziemy do Smolnika na Mszę Św. Trochę się spóźniamy, ale myślę, że tam w górze zostało to nam wybaczone. Po Mszy postanawiamy się rozdzielić. Kuzyn z rodziną i kolegą chrześniaka jadą na objazd Bieszczadu samochodem. Kolega chrześniaka będzie z nami tylko kilka dni i kuzyn chce mu pokazać maksymalnie dużo. Po wczorajszym doświadczeniu obawiam się, że może go tylko zniechęcić do nastepnego tu przyjazdu. Dzwonimy do Barnaby i umawiamy się na spotkanie w UG. Jedziemy z Renatką do synka. Spotykamy go w Zajeździe. Coś tam jadł i jak zwykle narzekał na jakość tego, co je. Krótka narada przy piwie i jedziemy z Barnabą do Mucznego. Tam zostawiamy Renatkę i jedziemy dalej, az za Tarnawę Trzeba Barnabę wykorzystać, bo ma przy sobie stosowny kwit. Zostawiamy karawan przy wylocie 19 stki i idziemy w stronę Potaszarni. Po drodze z daleka widzimy dach jakiejś budowli. Postanawiamy sprawdzić, co to jest. Idziemy w kierunku dachu. Krzaczory, pokrzywy, potok. Nic to. A właściwie to jest to, co lubimy najbardziej. Tylko łatwo się o tym pisze, gorzej z pokonywanie tych przeszkód. Barnaba prowadzi, a ja idę za nim. Cały czas patrzę przed siebie nad głową syna. Nagle i niespodziewanie widzę dolną część jego pleców, czyli d..pę. Woda wlewa mi się do buta. Po prostu nie zauważyłem starej studni, do której właśnie wpadłem. Studnia nie była ani głęboka ani szeroka. Zatrzymałem się oparty na rozłożonych ramionach. Barnaba pomógł mi się z niej wygramolić. Wtedy przyszła do głowy refleksja. Bardzo lubię łazić sam. Coby było gdybym był sam i studnia była głębsza? Zasięgu w tym miejscu żadnego. Telefon do niczego nieprzydatny. Sam bym nie wylazł z głębszej studni i chyba wilcy by mnie tam zjedli… Idziemy dalej. Widzimy, że ta budowla to sporej wielkości paśnik. Jak paśnik, to znaczy popas trza zrobić. Obeszliśmy go dookoła, piwko wypiliśmy, pojedliśmy trochę i ruszyliśmy z powrotem do drogi.
Zakładki