Przepraszam. miało być to. Ale miło, że jesteś czujny, jak bolszewik![]()
Przepraszam. miało być to. Ale miło, że jesteś czujny, jak bolszewik![]()
bertrand236
Sam wiesz Bertrandzie, że ktoś musi stać na straży ognia...
Marcin
Reszta już tu była i czekała na ławce pod drzewem. Przechodząc tuż obok chałupy przywitałem się z Gospodarzem i zamieniłem z nim kilka słów. Uważam, że tak trzeba, ale jak się później okazało tylko ja z naszej grupy tak uważam… Wyjąłem mapę i zacząłem ją studiować. Po prostu nie chciało mi się wracać o tak wczesnej jeszcze porze. lepiej iść dokądkolwiek. Dużo czasu nie potrzebowałem na podjęcie słusznej decyzji. Idę na Zubeńsko, a potem czarnym do szosy. Proszę Renatkę, żeby po mnie tam przyjechała. Ruszam na szlak. Po chwili słyszę, że ktoś za mną idzie. Patrzę, a to dogonił mnie chrześniak, a po chwili kuzyn. Idziemy sobie we trzech. Renatka z żoną kuzyna wróciły do karawanu. Dawno nie szedłem tą trasą. W krzakach widzę stojącą sławojkę. Podszedłem, nie żeby skorzystać, tylko, żeby zobaczyć, w jakim jest stanie. Stan opłakany. Idziemy dalej. Nagle po lewej stronie drogi widzimy nowiusieńki maleńki domek. Domek o pięknej nazwie „Mglisty Anioł” Podchodzimy do samego domku. Zbudowany na podstawie 3x4m. Zakluczony. Ciekaw jestem, kto go sobie tu postawił. Mijamy trzy niewiasty. Idą do Łupkowa. Przy domku chwilę odpoczywaliśmy i poszliśmy dalej. Na Zubeńsku idę szukać cmentarza. Znaczy się miejsce znaleźć nie jest trudno, tylko jest ono tak pozarastane, że niczego nie widziałem. Krzyża, nagrobka, ani kamieni nawet. Za to chaszczowanie w krzaczorach - miodzio. Kuzyn z chrześniakiem sporo czasu na mnie czekali na drodze. Po chwili skręcamy czarnym szlakiem w lewo. Po prawej widzę drewniany dach. Nie zastanawiam się ani chwili i podążam w jego kierunku. Jest to stara wiata a raczej jej resztki. Wracam do chłopaków i już spokojnie idziemy do karawanu. Siadam za kierownice i nic nikomu nie mówiąc jadę w kierunku Cisnej. Daleko nie jadę. Wiem, że w Woli Michowej jest bardzo wysoki wiadukt kolejowy. Mam zamiar go znaleźć. Towarzystwo nie jest chyba bardzo zadowolone, ale kierownica, czyli władza jest w moich rękach. Zostawiam karawan razem z chrześniakiem. On się zbuntował i łazić nigdzie nie będzie. My idziemy. Znalezienie wiaduktu nie przedstawia żadnej trudności. Istotnie jest wysoki. Żeby sprawdzić jak jest wysoki schodzę na dół. Nikt nie idzie ze mną. Miejsce takie sobie, ale budowla robi na mnie wrażenie. Wyłażę na górę i wracamy do samochodu. Wracamy do Komańczy. Nie jest to koniec dnia. Mam jeszcze coś w zanadrzu. Bez pomocy Lucyny się nie obejdzie. Wiem, że w Komańczy mieszka pewna starsza pani, która ma w domu cos w rodzaju muzeum, czy skansenu jakiegoś. Nie wiem gdzie i nie wiem jak się ona nazywa. Po krótkiej rozmowie z Lucyną wiem prawie wszystko. Pani nazywa się Daria Boiwka i mieszka mniej więcej tam i tam. Po zasięgnięciu języka na miejscu trafiam bez problemu. Starsza pani jest przeuroczą gawędziarką. Przede wszystkim prezentuje w swoim domu hafty, które zrobiła razem ze swoim nieżyjącym już mężem. Nie znam się na „sztrykowaniu”, ale Renatka tak. Jest pod wrażeniem ogromu pracy. Poza tym pani Daria opowiada o starych zapomnianych zwyczajach miejscowej ludności. Czas szybko leci. Wychodzimy w końcu z domu Pani Darii. Jedziemy na obiad. Mimo, że Komańcza to siedziba gminy, to zjeść nie można prawie nigdzie. Jedziemy do schroniska, tego obok klasztoru. I tu pełne zaskoczenie. Porcje smaczne duże i niezbyt drogie. Najedzeni wracamy do domku…
bertrand236
Przynajmniej w sierpniu było to jedyne sensowne miejsce, w którym można było dobrze zjeść. Pomijam kuchnię u naszych Gospodarzy. Raz u nich jedliśmy i było smaczne i jeszcze taniej. Problem polegał na tym, że pani Być chciała dzień wcześnieć znać godzinę posiłku. A kto to może wiedzieć, gdzie rzuci Bertranda dnia następnego???
pozdrawiam
bertrand236
Dzień 11
Słonecznie i ciepło. Po śniadaniu zarządzam wyjazd w dwa samochody. Jedziemy ogólnie rzecz biorąc na północny wschód. Po drodze cały czas po lewej stronie mamy tory kolejowe. W pierwszej większej miejscowości skręcamy w prawo i z niej wyjeżdżamy. Kawałek dalej rozpoczyna się wieś. Na wysokości cerkwi, która nadal pełni tę rolę zostawiamy jeden samochód i już karawanem jedziemy przez wieś. Domostwa są przy drodze, którą jedziemy i w dole po prawej stronie. Wieś się skończyła, a my jeszcze jedziemy. Już jednak niedaleko. Ilekroć tutaj byłem, albo z drugiej strony, zawsze zastanawiałem się, czy dałoby się karawanem przejechać? Z tamtej strony po betonowych płytach już na górę wyjeżdżałem. Tylko, co dalej? Czy podwozie karawanu to wytrzyma? W każdym razie dojechałem do takiego miejsca, skąd można wyruszyć już pieszo oznakowaną na niebiesko ścieżką. Idziemy w lewo, pod górę. Pniemy się mozolnie sapiąc i dysząc, a za nami widoczki piękne są. Przy granicy lasu robimy sobie odpoczynek podziwiając widoki. W lesie wydawałoby się, że będzie przyjemniej, ponieważ cień jest. Nic z tego. Nie ma wiatru i jest parno. Dochodzimy do wieży przekaźnikowej. Przy niej skręcamy w lewo i rozpoczynamy powolne zejście. Po kilku minutach wychodzimy z lasu i przystajemy. Przed sobą mamy imponujący widok zarówno na Beskid Niski jak i na zachodnią część Bieszczadów Zachodnich. Schodzimy łagodnie opadającym grzbietem, a widoki mamy na prawo, na lewo i przed siebie. Za siebie się nie oglądamy. Ścieżka prowadzi przed siebie, ale ja zabieram chrześniaka i odbijamy w prawo. Tam stoi ambona. Miejsce cudowne. Nie zabieram go do drugiej ambony, która jak pamiętam stoi nieopodal. Tęsknym wzrokiem spoglądam w prawo. Czy będzie mi dane tego wyjazdu odwiedzić pobliską dolinę? Chyba nie, ale co się odwlecze to nie uciecze. Przyspieszamy kroku i doganiamy naszą grupę. Z dala wyłania nam się widok na cerkiew, ale jeszcze kawał drogi do niej. Nie spiesząc się, rozmawiając i żartując sobie dochodzimy do miejsca, w którym jest cmentarz wojskowy/wojenny. Cmentarz, to bardzo duże słowo. Jest to miejsce o powierzchni około 4 m kwadratowych otoczone małym płotem. Za to na płocie znajdują się krzyże: greckokatolicki, prawosławny i rzymskokatolicki. Od cmentarza w dół prowadzi już polna droga. Nie idziemy nią do końca, tylko skręcamy w prawo. Dochodzimy do dwóch cmentarzy i cerkwi. Po raz kolejny żałuję, że nigdy jeszcze w niej nie byłem. Oznacza to jednak, że trzeba tutaj wrócić. Po chwili kuzyn zawozi mnie do karawanu. Wracamy do naszej grupy. Tutaj się rozdzielamy. Kuzyn z rodzinką jadą do Radoszyc,
bertrand236
Musi być bardzo sucho, wtedy powoli przejedziesz. Po deszczach nie ma się co pchać. Suma sumarum najgorszy (imho) jest króki odcinek od samej przełęczy do lasu (głębokie koleiny i "nigdy" nie wysychające kałuże, zrobione przez ciągniki) i potem kawałek w lesie (w zasadzie pierwszy ostry skręt w prawo, bo drogę przecina potok i teren jest podmokły). Potem zostanie łąka (dobrze żeby była skoszona lub choć droga "przetarta"), przejazd przez potok (płytki), krótki podjazd i zjazd centralnie na leśniczówkę droga polną. Spróbuj kiedyś to się dowiesz na 100% :)
Szanowny Panie Autorze za wspomnienie o kuchni pani Być powinieneś iść na stos.
Ja chcę pajdę domowego chleba z serem i swojskim mlekiem.
Buuu tylko jedną pajdkę.
Stołowałaś się tam? Nie za daleko miałaś?![]()
bertrand236
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki