Dzień 13
Jestem zmęczony. Nogi mnie bolą. Pogoda nijaka jest. Po śniadaniu zapada decyzja. Jedziemy na Słowację. Z Komańczy jedziemy na wschód. Niedaleko. Potem skręcamy w prawo i przejeżdżamy przez wieś. Za wsią jest cudowne źródło i kaplica przy nim. Tam zarządzam postój. Chrześniak do kaplicy nie idzie. Nie wiem, dlaczego. Po krótkim postoju jedziemy dalej, znaną na pamięć drogą, która prowadzi do sklepu. Sklep mijamy i pędzimy dalej. Zatrzymujemy się dopiero przy murowanej cerkwi greckokatolickiej pw. Narodzenia Panny Marii z 1826 r. Niezbyt ładna i okazała budowla. Pogoda robi się coraz gorsza. Jedziemy dalej. Następna miejscowość jest celem naszej jazdy. Miejscowość ta nie zrobiła na nas korzystnego wrażenia. Sporo żebrzących brudnych dzieci. Za to na wzgórzu stoi przepiękna, wysoka, murowana cerkiew prawosławna pw. Świętego Ducha Wybudowana została w 1949 r., w starym „ruskim” stylu, jako pomnik ku czci poległym w I i II wojnie światowej. Niestety zamknięta była. Obszedłem ją dookoła i tyle mojego. Weszliśmy też do pobliskiego Muzeum Sztuki Współczesnej, gdzie kupiłem śliczną książkę, album z cerkwiami słowackimi i polskimi. Droga była, ale warto było. Może to nieładne, ale wszedłem na fontannę Andy Warhola. Następnie wróciliśmy do Polski. Oczywiście zakupy zrobiliśmy w znajomym sklepie. Po powrocie do domku wszyscy zalegli w pozycji horyzontalnej. Kiedy przestało padać namówiłem Renatkę na krótki wypad. Podjechaliśmy do miejscowości, którą odwiedziłem ostatnio podczas KIMBU. Poszedłem na cmentarz i miejsce po cerkwi. Poszliśmy też w stronę lasu, ale deszcz znowu zaczął padać. Wróciliśmy do karawanu. Po drodze zatrzymałem się przy miejscowym kościele. Wszedłem do środka, bo otwarty był. Bardzo mały i bardzo skromny jest. Następnie pomimo deszczu postanowiłem znaleźć wodospad. Po przedzieraniu się przez krzaczory i spacerze wezbranym potokiem znalazłem go. Jest on tak ładny, że ściągnąłem doń Renatkę. Kiedy szedłem po Renatkę zobaczyłem, że korytem potoku, po kamieniach idzie młoda niewiasta i niesie małe 2-3 letnie dziecko na plecach. Niewiasta owa obuta była w „klapki”. Jak wyszedłem na szosę to zobaczyłem mężczyznę. Opowiedziałem mu o kobiecie w klapkach, a opowieść moją zakończyłem tak „Na głupotę ludzką nie ma rady”. Gość ten odpowiedział mi, że ta niewiasta, to jego żona osobista jest i idzie z ich dzieckiem. Był oburzony moim stwierdzeniem, bo co jej się może stać? Kiedy mu powiedziałem, że kamienie są śliskie i może się na nich noga omsknąć, kobieta może się przewrócić np. na plecy a dziecko wyrżnąć głową o kamienie, to zrobiło na nim wrażenie… pobiegł do żony. Po powrocie do Komańczy pojechaliśmy na kolację do schroniska i to by było na tyle tego dnia. Aha! Żona kuzyna obmyśliła wycieczkę na dzień następny…
bertrand236
Dzień 14
Po śniadaniu wsiadamy do auta i jedziemy na północny wschód. Jedziemy bardzo niedaleko. Zatrzymujemy się przy zabudowaniach po lewej stronie i dalej wyruszamy pieszo. Idziemy drogą szutrową. Po lewej ręce mamy potok. W pewnym momencie potok zaczął wydawać inny odgłos niż do tej pory. Od razu skręciłem w jego stronę zobaczyć, dlaczego zaczął szumieć. Okazało się, że w tym miejscu tworzy on niedużą kaskadę. Poszliśmy spokojnie dalej mijając po drodze drewniany krzyż przybity do drzewa. Tak idąc, żartując sobie doszliśmy do niewielkiego zabudowania. Okazało się, że jest to pasieka. Droga się rozwidlała. Postanowiłem, ze pójdziemy w prawo. Po kilkudziesięciu metrach droga zrobiła się baaardzo błotnista. Cała moja grupa stanęła i zaczęła się zastanawiać, co dalej. Wiedząc, co będzie dalej od razu poprosiłem Renatkę, żeby po mnie przyjechała do miejscowości, w której Zdzisław Pękalski zrobił w kościele Drogę Krzyżową. Dokładnie sobie nie przypominam, ale tak się rozpędził, że chyba nawet jedną stację więcej zrobił. Po tych konsultacjach z żoną śmiało wszedłem w błoto. Głęboko się nie zapadłem nawet, tak gdzieś do kolana. W tym momencie wiedziałem, co się stanie. Wszyscy spasowali. Idę sam. Po chwili jednak słyszę takie: śluup, śluup. Odgłos łażenia po błocie. Dogonił mnie kuzyn. Dalej już we dwóch przemierzaliśmy przez błoto. Błoto po chwili się skończyło. Przekroczyliśmy potok i wąską ścieżyną przez krzaczory przedzieraliśmy się pod górę. Jeszcze jeden potok i wychodzimy na łąki. Ścieżka, nasza przewodniczka się urwała. Zostawiła nas samopas z łąkami. Gdzieś na środku łąki stoi drzewo. Przedzieramy się do niego. Są tam łąki takie, które lubię, nieskoszone. Znaczy się, że trawy /Marcin pewno wiedziałby, jakie to rośliny, dla mnie to trawy/ sięgają mi, co najmniej do ramion. Trudno się przez nie przedzierać. Dochodzimy do drzewa, a tu szok. Na drzewie stary, bo stary, ale czerwony znak ścieżki spacerowej. Tylko, co dalej? W którą stronę iść? Na łąkach szlak wyznaczają tyczki. Tutaj żadnych tyczek nie ma. Idziemy, a raczej przedzieramy się w stronę lasu. Na jednym z pni znowu jest czerwony znak. Idziemy wzdłuż drzew. Szmat drogi idziemy i znaków nie ma. Wracamy znowu łąkami. Z dala widzimy jakąś postać, która idzie dosyć szybko. Znaczy nie przedziera się. Idziemy, więc w tym kierunku. Co tu dużo mówić? Jary /szczęście, że niezbyt głębokie/, potoki, trawy. Gdzieś po pól godzinie a może dłużej wychodzimy na drogę. Leśną drogę. Siadam zmęczony i upocony na kamieniu. Otwieram plecak i wyjmuje puszkę ze złocistym nektarem. Razem z kuzynem raczymy się jej zawartością. Na drzewach są znaki. Idziemy drogą dalej. Dzisiaj z perspektywy czasu myślę sobie, ze kiedyś w czasach zaprzeszłych szlak, czy ścieżka był wytyczony trochę inaczej i my natknęliśmy się na stare oznaczenia. Po kilku minutach dochodzimy do przedziwnego miejsca. Po lewej strony drogi jest miejsce po cerkwi, na którym stoi nowa budowla sakralna. Bardzo ona skromna i mała jest. Wewnątrz widać sztandary. Po prawej strony drogi jest cmentarz z nowymi grobami. Znaczy się cmentarz jest użytkowany współcześnie. Ludziska kawał drogi muszą tuptać za trumną…
bertrand236
Chętnie bym się od Was czegoś dowiedział na temat tego cmentarza. Spędziłem na nim parę chwil, porobiłem fotografie i poszliśmy dalej. Niedaleko od tego miejsca droga zaprowadziła nas w inne bardzo ciekawe. Jest to baza studencka. Chałupa z paleniskiem w klepisku, ławami i innym sprzętem bazowym. Obok jakiś loszek, albo piwniczka zamknięta na klucz. W bazie było dwoje ludzi. Nie byli oni zadowoleni z naszej wizyty. Nie wiem, dlaczego. Pokazali nam dalszy kierunek marszu i poszliśmy sobie po króciutkim odpoczynku dalej. Powiedzieli na odchodnym, że zobaczymy po drodze bardzo duże marnotrawstwo. Mówiąc to byli bardzo tajemniczy. Ścieżka wyprowadziła nas pod górę na łąki. W przeciwieństwie do tych poprzednich, te były ładnie wykoszone. Nie dość, że ścieżka ładna to obok łąka prawie jak boisko piłkarskie. Za to widoczki, im wyżej tym ładniejsze. Palce lizać. Z naprzeciwka pojawili się jacyś ludzie, ale przeszli bez słowa. Z daleka widzimy na szczycie betonowy trójnóg. Już wiem, o co chodziło z tym marnotrawstwem. Otóż na szczycie i obok niego są poukładane w pryzmy około 4 m wysokie bele z siana. Leżą i gniją. O.K. Czy aby na pewno marnotrawstwo. Może prawa ekonomii porąbane tu zadziałały. Uni znaczy Unia dopłacają jakiś grosz od hektara wykoszonej łąki, pod warunkiem, że siano jest zebrane. Natomiast z sianem tym nie ma, co zrobić. Kupca nie ma, a jak już jest, to koszty transportu są tak wysokie, że nie opłaca się kupować. Więc leży i gnije sobie. Przynajmniej tak to sobie wytłumaczyliśmy. Wierzcie mi, że z tych pryzm widok jest imponujący na wszystkie strony świata, bez względu ile ich jest. Tam też był zasięg i mogłem poinformować Renatkę, o której ma podjechać z piwkiem. Polną droga poprzez łąki schodziliśmy w dół. Znowu jakaś pasieka się znalazła przy drodze. Jak już doszliśmy prawie do Drogi Karpackiej to okazało się, że mamy problem, bo drogę przecina szeroki i bardzo wartko płynący potok. Nie takie przeszkody już pokonywałem, więc i z tą sobie poradziliśmy. Doszliśmy do asfaltu w najniższym punkcie wsi. Renatka musi już być, ale chyba w innym jej punkcie, a tu zasięgu telefonicznego niet. Idziemy pod górę asfaltem. Idzie się fatalnie. W pewnym momencie Kuzyn woła do mnie mam zasięg. Siadamy w rowie i czekamy. I to by było na tyle tego dnia. Super wycieczka i super, że troszku pobłądziliśmy…
bertrand236
Taaaa...tygrysy lubią to najbardziej.Czuję zapach tych łąk-bezcenne w lutowy wieczór.
Pozdrav
Oj, lubią, lubią...świetnie się podąża za bertrandem.
Racja, ale wiecie co? Skoro wieczór lutowy to patrząc na te przestrzenie wręcz nieograniczone, czy to na fotkach bertranda czy własnymi oczętami niedawno zobaczone...wzdycham do zimy,której nie było i narciarskich wycieczek w tamtejszych stronach wciąż niewykonanych.Czuję zapach tych łąk-bezcenne w lutowy wieczór.
No dobra, już wracam na swoje miejsce w drugim rzędzie tj.kręgu by zaczekać na c.d.
Bertrand !
Jak już trafiłeś w tą dolinkę to nie kusiło Cię o odszukanie źródła z wodą mineralną ?
Może jest lepsza od złocistego napoju ?
W sumie takich źródełek jest w Bieszczadach tylko kilka.
Teraz mnie kusi. W sierpniu nic nie wiedziałem o źródełku. :( Dlatego TAM zawsze się wraca.
Pozdrawiam
bertrand236
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki