Katowałem się w drodze,
oczy muszą być szeroko otwarte
w drodze.
Za to tu, tutaj gdy już jestem
przymykam je.
By węchem i słuchem marzyć.
Jest szczyt, gdziekolwiek.
Z zamkniętymi oczami odwracam głowę.
Boję się spłoszyć widok.
Zapach gór, szum chmur, czekam.
Jeden milimetr,
na jeden milimetr majestatycznie,
z szacunkiem otwieram oczy.
Tutaj zamiast chłonąć odpoczywają zamknięte,
zajęte.
Jest moment na łzę,
że to już tu, że teraz, że jestem.
Głaska wiatr po policzku, dodaje odwagi,
nie boje się.
Zamykam znów oczy zupełnie,
mistycyzm chwili trwa.
Spełnienie jest zbyt płoche
by wszystko nabrało ostrości i prozy.
Umówiony cel czeka na ostatni wysiłek,
już się nie boje, już się z nim bawię,
ufam światu że się nie skończy
nim otworze oczy.
Zakładki