umiałeś je???
o jaaaaaaaaa
zawsze chciałam umieć, a nikt nie potrafił, więc mnie nie nauczono
"...Lecz ja wrócę tu, będę w twoim śnie.
Nikt nie zabroni nam śnić..."
Bogdan Loebl
Już, już ten ciekawy temat miał zejść z 1-szej strony, więc aby to nie nastąpiło, coś napiszę.
Kawał o ofiarach motoryzacji z lat 60.
Spotykają się u Św. Piotra: Amerykanin, Niemiec i Polak. Każdy z nich podaje bezpośrednią przyczynę, dzięki której znalazł się właśnie tu i teraz.
Amerykanin:
- Pędziłem jaguarem 150 mil/godz., nagle zajechał mi drogę wielki wóz ciężarowy i ... oto tu jestem.
Niemiec:
- Jechałem mercedesem 200 km/godz., na zakręcie coś było rozlane na asfalcie, wpadłem w poślizg, wypadłem z szosy i ... oto tu jestem.
Polak:
- Kupiłem syrenkę na raty, spłacałem ją, umarłem z głodu i ... oto tu jestem.
Gwoli wyjaśnienia dla najmłodszych: w latach 60. gospodarka PRL była "siermiężna", ale jeszcze nie rozregulowana, jak później za Gierka i Jaruzelskiego. W zasadzie można było kupić wszystko, nawet dobra tzw. luksusowe, oczywiście po niebotycznych cenach, niedostępnych dla tzw. przeciętnego Kowalskiego. Podaż wówczas jednak równoważyła popyt - oczywiście popyt tzw. efektywny, czyli poparty siłą nabywczą. Nie było jeszcze talonów, asygnat, przedpłat, itp., natomiast wiele dóbr można było kupić na raty: telewizory, pralki (nieautomatyczne) i nawet samochody. Oczywiście raty były odpowiednio wysokie i niektórzy amatorzy motoryzacji, którzy nabyli samochód na raty, rzeczywiście głodem przymierali. Stąd ów dowcip, wówczas krążący po Polsce.
Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 12-03-2009 o 09:10
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Kilka dni temu był Dzień Teściowej (ciekawe kiedy bedzie Tescia?)
Zagadka:
Ileż zębów powinna owa Teściowa posiadać i dlaczego?
Dwa!
Jeden,by nim zięciowi otwierać piwo (puszkowe odpada),drugi...żeby ją bolał !
WUKA
www.wukowiersze.pl
czyli wychodzi, że jeśli zięć jest fanem puszkowego, to wystarczy jeden?
...a mnie przypomniały sie praktyki robotnicze przed I rokiem studiów.
Po zdaniu egzaminów (no i dostaniu się na uczelnię) trzeba było "odpracować" ok. miesięczną praktykę robotniczą, zazwyczaj związaną z przyszłym zawodem.
Miała ona na celu zapoznanie przyszłej inteligiencji z realiami pracy robotnika.
Cel szczytny oczywiście, jednak w rzeczywistości często robio się wyłącznie "prace porządkowe" :)
pozdrówka :-)
Wtak a żebyś wiedział że teraz też by się coś takiego młodym ludziom przydało - teraz to wszyscy mają aspiracje być po liceum albo po studiach (nie ważne jakich) przynajmniej kierownikami a docelowo prezesami
....teraz wszystkich "młodych i ambitnych" ręce od pracy bolą![]()
[quote=Pawelk;75808]....ale armia trwałe ślady zostawiła w mentalności![]()
Jak tatuś z mamusią zdecydowali się mnie ochrzcić robili to we wielkiej tajemnicy- a jak się wydało to ojcu wstrzymali żołd na pól roku....
Później"ociec" chciał iśc na studia, ale takie normalne cywilne nie żadne wojskowe. W odpowiedzi usłyszał że trzeba wybierać pomiędzy nauką a pracą bo nikt tolerować takiego "zachowania" nie zamierza...
a legitke ojca z "państwowego związku przyjaciół rowerów" sam osobiście wymalowałem farbkami plakatowymi marki "Bambino"- jakoś nawet z tego co pamiętam zły nie był...
A tak całkiem do tematu- nie zmieniły się czasy.
Czasy się nie zmieniły. Czasy obróciły się tylko. Dzisiaj, kiedy oficer Wojska Polskiego który nie chce ochrzcić dziecka, nie uważa za stosowne wysyłać je na lekcje religii katolickiej w szkole, jest tak samo "podejrzany" ideologicznie.
Cała armia kapelanów czuwa nad właściwym profilem ideologicznym swoich podwładnych.
Ot, chichot historii
A tak na marginesie - w czarnych czasach głębokiej komuny, w roku 1960 - moja mama przez cały rok - zanim nastał czas komunii - była nawiedzana i i molestowana przez siostry zakonne.
Rodzice ciężko pracowali, nie mieli czasu na zajmowanie się dziećmi w sensie ścisłym. Mieszkaliśmy wtedy a krakowskim Kazimierzu. Naprzeciw była świetlica Caritasu. Tak więc zapisali tam mojego brata i mnie.
Każdego dnia siostry prowadzące tę świetlicę, uczyły nas, w jaki sposób przekonać ojca i matkę, aby mnie ochrzcić. Rodzice byli agnostykami.
Ja nic z tego nie rozumiałam, mgliście pamiętam, ale bardzo dobrze przypomina mi się chwila, kiedy na podwórku przy ulicy Krakowskiej, pod nadzorem zakonnicy prosiłam mojego tatę, by kupił mi katechizm;
potem podobno wszystkie siostry ze Skałki wyruszyły na modlitwę o nawrócenie moich Rodziców.
Do komunii w końcu przystąpiłam. Dostałam medalik, a u Sióstr na Skałecznej, piliśmy gorące kakao.
I byliśmy jakoś uświęceni tą komunią, tym miejscem świętym.
Dzisiaj przemierzam często te szlaki. Pokraczny ołtarz na Skałce....
Gdzie te czasy...
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki