Wstęp
Moje zafascynowanie Tatrami dopiero kiełkowało. Czerwiec 1998 roku upływał mi na planowaniu drugiego w życiu wyjazdu do Zakopanego.
Jednocześnie zastanawiałem się kogo spośród znajomych "zwerbować" do towarzystwa. Ta przyjaźń miała dopiero nadejść. Tymczasem moje relacje z Arturem opierały się bardziej na koleżeństwie będącym wynikiem znajomości z podstawówki i trzech lat we wspólnej klasie trwającego technikum. Zaproponowałem wakacyjny wyjazd w Tatry. W odpowiedzi usłyszałem: "Znajomy był w Bieszczadach i opowiadał, że dziko tam jest". Kumpel, z którym miał jechać spłukał się z kasy i odpadł więc jak bym chciał to... Zabrzmiało to dla mnie co najmniej egzotycznie - nawet przez sekundę nie brałem Bieszczad pod uwagę. Przemyślałem sprawę i uznałem, że do Zakopanego jeszczę będę mógł pojechać - później. Decyzja zapadła: Jedziemy w Bieszczady. Wyjazd pociągiem z Radomia w nocy z 15 na 16 lipca. Założenie było proste: iść przed siebie, spać tam gdzie nas noc zastanie i czuć się całkowicie wolnym w tej "głuszy", skąd według naszych wyobrażeń człowieka wywiało i do dzisiaj nie wrócił. Zaczęło się kompletowanie ekwipunku. Dodam, że posiadaliśmy... nic. Plecak - w zieloną panterkę :) z efektownym, pomarańczowym światełkiem odblaskowym - pożyczyłem od znajomego harcerza. Namiot - kilkunastoletni, płócienny, ważący tonę - pożyczony od sąsiada. Nie miałem karimaty - zastąpił ją czarny wojskowy koc. Kocher lub butla turystyczna... postanowiłem zrobić samodzielnie z małej puszki po farbie i knota z kawałka koca. Do gotowania wody na herbatę i zupki zabrałem półlitrowy garnek z jednym uchem, nakrywany - ech, powiem Wam: szklanym spodkiem. Cały ten zestaw gwarantował półgodzinny relaks po ciężkim dniu wędrówki - tyle czasu potrzebne było na uzyskanie 1/2 litra wrzątku :). Ponad to: nóż - samoróbka z rozhartowanej stali - nadający się bardziej do otwierania butelek niż do cięcia, zbiornik na wodę w postaci 5litrowej butli mocowanej do paska spodni i śpiwór.
Ekwipunek Artura był również interesujący: plecak: zielona kostka - chyba każdy wie jak wygląda i ile może pomieścić. A pomieściła: zapasowe "buty": trampki, sweter, spodnie, jedzenie (o tym za chwilę). na górze przywiązany śpiwór - żeby mnie nie było głupio: zielony w żółte kwiatki :)
Pomyśleliśmy też o prowiancie. Przecież tam w górach nic nie ma. Ja zaopatrzyłem się w ok 15 puszek konserw mięsno-tłuszczowych i kilkadziesiąt zupek "chińskich".
A kolega: tak samo.
Dodam tylko, że to na tygodniowy pobyt. Mój plecak po spakowaniu ważył ponad 50 kg (z ubrań: dwie pary spodni, ciężki płaszcz przeciwdeszczowy, zimowa czapka - tak, tak - bardzo się później przydała w Krywem, jakieś koszulki itp.).
Z Radomia skład wyruszył dokładnie o 22.20 - zaczęło się...
Zakładki