"Wyjazd w dniu 15.07.1999 ważny do: 16.07.1999 Od: Radom przez Rzeszow*Jasło*Sandomierz*Stalowa Wola Rozw. Do Zagórz" Kolejny raz patrzę na bilet i jeszcze nie dociera do mnie, że oto dokładnie rok po pierwszej wyprawie, ponownie stoimy na drugim peronie radomskiego dworca oczekując niecierpliwie na przyjazd pociągu z Warszawy. Nie zmarnowałem tych dwunastu miesięcy. Kupiony w lutym przewodnik Bosza, wertowany dziesiątki razy znam na pamięć. Teraz dobrze wiemy gdzie chcemy iść i co zobaczyć. Wyobraźnia posiłkowana nielicznymi zdjęciami tygodniami pracuje na pełnych obrotach: Połoniny, dolina Sanu, Łopienka... będzie wspaniale. Musi być! Śledzone od kilku tygodni prognozy pogody były dla nas optymistyczne: po kilkunastu dniach przelotnych opadów miała nadejść słoneczna aura - gdzie ten pociąg?! Jesteśmy o klasę lepiej wyposażeni: jeszcze pachnące nowością plecaki, lekki, niewielki namiot - ciemny - będzie dobrze maskował się w noclegach "na dziko",1kg butla gazowa z palnikiem, nie wspominając o tak podstawowych rzeczach jak karimaty, mocna latarka i najnowsze mapy (oklejone całkowicie przezroczystą taśmą klejącą - sposób prymitywny ale skuteczny na zabezpieczenie przed wilgocią, czy rozdarciem :) ). Na peronie poruszenie - oprócz nas kilkadziesiąt osób tej nocy zaczynało swoją przygodę - ostrzegawczy dźwięk i za chwilę obserwujemy jak bardzo zatłoczonym składem przyjdzie nam podróżować. Pociąg zatrzymuje się, otwierają się okna, spoglądają na nas twarze ludzi, których może spotkamy na szlaku - wtedy pewnie pozdrowimy się - teraz trwa prawie batalia aby gdzieś, w jakimś przedziale zamelinować się lub chociaż upchnąć swoje rzeczy na półkach. Zajmujemy miejsce w przedziale z pasażerami w średnim wieku - wyglądają na rozrywkowych, szczególnie jeden pan, sypiący dowcipami typu: "Ile kroków robi wróbelek na minutę?" Czy ktoś z Was wie? Podróż mija spokojnie - oczywiście spać się nie da, noc jest krótka. Od Sanoka spalinowa lokomotywka niemiłosiernie długo ciągnie wagony - Zagórz tak blisko, przedziały luźne - połowa podróżnych wysiadła w Sanoku... W końcu o godzinie 7:50 docieramy na miejsce. Rok temu zaczęła się wędrówka - tym razem szybko szukamy odpowiedniego autobusu. "Przez Rajskie?" Kierowca zajęty wydawaniem biletów kiwnął głową. Wsiadamy, kupujemy bilety (5zł 50gr). Patrzę na wydrukowany dystans: 48km... Niemożliwe! Aż tyle? Toż to z godzinę zajmie.
Dwie godziny później zbieramy się do wyjścia :). W czasie jazdy obserwowaliśmy drogę, którą tak dobrze znamy - mamy ją w nogach. Wszystko wraca. To nie będzie nowa wyprawa - to będzie ciąg dalszy przygody ......
Zakładki