Wstęp musi być:
2000 rok w historii moich wypraw w Bieszczady był tym najmniej... ...udanym? To złe słowo - raczej było w nim najwięcej rozczarowań. Najpierw Artur, z którym odbyłem dwie pierwsze wędrówki przyznał się, że w te wakacje nie może pojechać. O samotnym wyjeździe jeszcze wtedy nie myślałem. Zacząłem szukać chętnego wśród moich bliższych znajomych. Ostatecznie tydzień później miałem zadeklarowanych dwóch śmiałków - obydwaj byli Bieszczadzkimi żółtodziobami. Znaliśmy się z jednej grupy na Politechnice Radomskiej. Tomasz - spokojny, często poważny - sumienny, ceniący dobry humor. Mikołaj - niezwykle wesoły, wiecznie uśmiechnięty - na wszystko mający gotową odpowiedź, pokojowo nastawiony do ludzi - szczególnie do płci przeciwnej, a przy tym dość rubaszny. Można powiedzieć, że to skład całkiem udany - uzupełniający się. Wiosną tego roku wyciągnąłem ich na jednodniową wycieczkę w Góry Świętokrzyskie - okazała się ona nieplanowanym sprawdzianem wpływu, jaki na siebie wywieramy. Teraz, mając w pamięci ów wyjazd, byłem pełen nadziei na powodzenia bardziej zaawansowanej wyprawy. Moje dwuletnie doświadczenie pozwolało już w miarę sprawnie doradzić im, co powinni zabrać ze sobą a co z rzeczy, o których wspominali, będzie niepotrzebnie ciążyć w plecaku. 8-go sierpnia, ok. godziny 22-ej, wszedłem do hali dworca kolejowego w Radomiu. Koledzy czekali już w bojowych nastrojach. Co mnie zaskoczyło - odprowadziły ich rodziny. Wytłumaczyłem, że nie ma sensu zabierać ze sobą chleba i kilku innych rzeczy i że będziemy uważać, aby grizzlowie nas nie pożarli - w całości i że ogólnie będziemy "latać nisko i powoli" (z dowcipu, w którym matka na pożegnianie upomina w ten sposób syna - pilota). Już trzymaliśmy bilety, kiedy podszedł do nas ojciec Mikołaja i ściszając głos zapytał czy na pewno mamy "płaszcze przeciwdeszczowe"? Trochę to dziwne, że akurat to było dla niego najważniejsze w tym momencie. Jako ten niedobry - co synów na zmarnowanie im wyciąga - odpowiedziałem że owszem, mam taki jeszcze z Zakopanego - od kilku lat go używam i pomimo kilku dziur sprawdza się znakomicie. Spojrzał jakoś dziwnie na mnie, jak byśmy nie do końca się zrozumieli. Wsiedliśmy do pociągu. Ruszyliśmy... Wtedy dowiedziałem się, że chodziło mu o prezerwatywy. Kurdę....
Mikołaj miał....nawet dużo.... zaczynałem nabierać pewnych wątpliwości... co do nadrzędnych celów jego wyjazdu........
Uprzedzę wydarzenia: wyprawa nabrała charakteru obstrukcyjno - męczenniczego....... i wróciliśmy po trzech dniach.
c.d.n. po zeskanowaniu zdjęć :)
Zakładki