Dawno, dawno temu (6-7.09.2008r.), gdzieś w odległej (km sto z hakiem) kapuścianej galaktyce , przeskakując rzucane mu pod nogi przez ciemną stronę mocy kłody, parł przed siebie nie-dzielny (sapie pod górę), nie-młody (mówią mu już na szlaku dzień dobry w miejsce cześć) i nie-bogaty (zapierniczał pieszo i bez giermka) rycerz (w obciachowej, jak się z pewnego wątku dowiedziałem zbroi moro), do którego pewna młoda i urocza dama zwracała się podczas ubiegłorocznego RIMBu na końcu świata per „serze Badylu”.
„Niby nic - a tak to się zaczęło, niby nic - zwyczajne pa, pa, pa”:
Minął kolejny tydzień pracy i otępiały kieratem codzienności umysł domaga się zresetowania. Już on tam najlepiej wie jak pomóc i co dla mnie będzie najlepsze, więc po chwili na dywanie pojawiają się: plecak, trepy i polar, który na dobre zastąpił już flanelę i wełniany sweter, tak jak kurtka z cud-membraną gumowy anorak. Na pamiątkę pozostały zdjęcia w kratę i wspomnienia nie do zapomnienia.
Skoro już się pochwaliłem czego to też ja nie mam na wyposażeniu, możemy powrócić do tu i teraz, czyli do ofert składanych przez ten organ skomplikowany i wybujały (oczywiście chodzi mi o ten organ na literkę „m”) a wykorzystywany ponoć tylko w znikomym procencie. W celu wiadomym zaserwował mi błyskawiczny pokaz slajdów boru zielonego i rozległych panoram z podkładem dźwiękowym w wykonaniu szemrzącego na kaskadach potoku. Ździebko przelukrował, ale skutek osiągnął. Natychmiast rozpocząłem upychanie dobytku i kompletowanie zestawu żywieniowego na najbliższe dwa dni. Okazało się, że prawie wszystko mam, brakowało jedynie kiełbaski i browarka. Nie tracąc czasu pognałem do sklepu w celu ich pozyskania, gdyż wiedziałem, że po drodze będą nieosiągalne. Jeszcze tylko wieczorem w łóżku namiętna szamotanina z mapami i rozpalony oczekiwaniem co przyniesie następny dzień zasypiam.
Zakładki