Rozdział IX (i niestety ostatni)
Piękną jednak mieliśmy w maju pogodę. Dziś, tak jak już od paru tygodni deszczowo. Ale gdyby była susza nie znalazłbym pierwszego latoś grzyba. Dla ścisłości grzybów było dużo, niekoniecznie jadalnych, ale znalazłem też pięknego, bardzo dużego koźlaka, zdrowego jak rydz. Jutro idę do lasu, co tam deszcz, gdy są grzyby czuję się o kilka co najmniej lat młodszy. I zdrowszy...
***
A propos rydza to czas podjąć opowieść; nie-niekończącą się opowieść. Niestety kończącą się.
Doszliśmy wspólnie do sękowieckiego barzu, w którym królowały od lat Irena i Ula. Królowały, bo dziś tylko Ula została jako niepodzielna władczyni. Miała być nowa dziewczyna, ale w momencie gdy tam byłem jeszcze jej nie było i przyjdzie mi czekać do września, aby ją poznać. A co z Irą? To, co musiało się w końcu stać- wyszła za maż. Jeszcze w zeszłym roku mąż jej, Andrzej, smolił do niej cholewy. Smolił z powodzeniem. W przeciwieństwie do naszego bieszczadzko- warszawskiego druha, który też smolił, nieudolnie, czysto teoretycznie, a gdy dochodziło do konfrontacji, jego niewyparzony w normalnych sytuacjach język, zanikał. Taka przypadłość organizmu. W ten sposób kobiet się nie zdobywa, bo jak pisał Jacek Fedorowicz „Dziewczyna lubi słuchać, nigdy jej nie żałuj słów, nie zaczynaj głośno wzdychać, tylko mów jej , mów jej, mów...”.
Zostawmy problemy matrymonialne Darka, wróćmy do baru.
Oj działo się tam, działo. Piwo, tańce, nieraz do białego rana ,wspólne kolacje, które robiłem, i jeśli z przyczyn służbowych dziewczyny nie mogły w nich uczestniczyć w domku, przynoszone były do baru. Pieczony baranek, zorganizowany przez ekipę krakowsko- częstochowską. Na drugi dzień zrobiłem placki ziemniaczane po piskalsku w takiej ilości, że postanowiłem podzielić się z barankową ekipą. Poszedłem do ich domku i trafiłem na rydze. Panowie mają swoje miejsce, którego nie chcieli zdradzić, ale rydze były pyszne. Wódeczka do nich też.
No i tylko tam muszę oglądać „M-jak miłość”, ponieważ przed końcem emisji nie było szans na to, żeby dziewczyny włączyły jakąkolwiek muzykę. Cóż, różne są seriale. Jedni lubią „Czterej pancerni i Kloss”, a inni „ Na dobre i na plebani” .
Nie po to jeździ się w Bieszczady, jak przypuszczam, żeby oglądać telewizję. Chyba że są mistrzostwa europy w piłce nożnej oglądane w Cieniu PRL-u w Dołżycy, w Czartorii w Wetlinie (Polska-Niemcy) i oczywiście w barze w Sękowcu. Działo się znacznie więcej i pewnie niejedno jeszcze się podzieje.
***
Pogadałem sobie z Ulą o tym i owym, o dawnych przyjazdach, o moich druhach, o Irenie, o pracy, o wielu rzeczach. Był to miły wieczór, zwłaszcza wtedy jak się skończyły seriale. (Ależ są to denne scenariusze, banalne i infantylne. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłem, ale aż przykro na to patrzeć. Nawet jednym okiem).Wypiliśmy moją piersióweczkę kupioną jeszcze w Toruniu przed wyjazdem, która poprawiła nam humor. Jedyną nieprzyjemną rzeczą była ta świadomość, że to ostatni wieczór tego wyjazdu. Nie tylko w Sękowcu, ale w ogóle w Bieszczadach.
***
Ok. 9,30 przyjechał po mnie Stały Bywalec. Ustrzyki Dolne- zakupy, Rzeszów- korek, Głogów Małopolski- obiad, i tak dalej w kierunku dokładnie odwrotnym niż pokonywany 10 dni wcześniej.
Z Warszawy wyjechałem o 21.40, w Toruniu byłem 20 minut po północy, a swoim łóżku już po pierwszej w nocy.
W pociągu poznałem człowieka bardziej pijanego niż ja po KIMBie, który przespał Toruń, wracał z Warszawy, w której został obudzony. Wracał bez pieniędzy, bez biletu, częściowo w toalecie. Człowieka, który buduje stalowe konstrukcje mostów, ale sam ma lęk wysokości. W Toruniu był w nocy, gdzie nie jeżdżą już autobusy, nocne bardzo rzadko, przez most nie przejdzie nawet, jak twierdził, po pijanemu. Cóż było robić, zaprosiłem go do samochodu, który na mnie z utęsknieniem czekał, i podjechał ludek pod sam dom (akurat było po drodze).
Przypomniało mi się wtedy opowiadanie Janusz Meissnera „Pan Bóg opiekuje się pijakami”. Coś w tym jest, przecież sam wróciłem z Bieszczadów bez szwanku...
Dziękuję za wspólną wędrówkę i już zapraszam na następną. Jak tam nie wracać...
oj piskalu-nie wiem jak to uczynie,ale w Toruniu zjawic sie musze aby poznac osobiscie dwoje bieszczadzkich literatów,a przy okazji milej pogawedki sprawdzic twoje spozycie piwa i porownac je z moim.a oisz dalej iczesciej o swoich wyprawach bo czyta sie swietnie
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki