Środa 13 maja
"Zaliczamy" całą Połoninę Caryńską, tj. pokonujemy trasę Ustrzyki Grn. - Brzegi Grn. My - tzn. Żabki, ich młodzi i ja. Jest słonecznie, ale w cieniu wyraźnie zimno (ogarnął nas chyba jakiś wyż arktyczny). Wędrujemy spokojnie, robiąc "piwne" postoje. Widoczność wspaniała. Co ja zresztą będę Wam te widoki opisywał - tak samo przyjeżdżacie po nie, jak i ja.
Już na połoninie nawiązałem łączność z Wojtkiem1121, który akurat zmierza w Bieszczady wioząc też Andrzeja627 i Andsiejka.
W Berehach wsiedliśmy do prywatnego busa, który całą naszą piątkę (plus jeszcze parę osób, był tłok) odwiózł do Ustrzyk Grn. Chwilowo rozstałem się z Żabkami i powędrowałem do hotelu umyć nogi i zmienić skarpetki - należało trochę się odświeżyć po wejściu, zejściu i przejściu całej połoniny.
Już dobrze po południu przywitałem Andrzeja627 i Andsiejka, spotkaliśmy się, jakżeby inaczej, w zajeździe "Pod Caryńską". Andsiejka w pierwszej chwili nawet nie poznałem (przedtem widziałem Go tylko na VI KIMB-ie, czyli dwa lata temu). Po pewnym czasie również Wojtek1121 powiadomił nas telefonicznie, iż już wypoczął po podróży z Warszawy, a zatem - w drogę.
Udajemy się Wojtkową terenówką do Wołosatego, równocześnie ściągam tam telefonicznie Żabki. W barze "Pod Tarnicą" zjadamy wreszcie obiad, bo jak dotąd, to tylko (od śniadania) jedynie piwo i piwo. Następnie jedziemy jeszcze na Przełęcz Wyżniańską, skąd robimy krótki spacerek do schroniska "Pod Małą Rawką".
Wieczorem spotykamy w zajeździe "Pod Caryńską" Irasa, który informuje nas, że na Ukrainę z przyczyn techniczno - paszportowych pojechać nie może. Zaplanowana przez niektórych kolegów i koleżanki w dn. 15 i 16 maja wyprawa na Pikuj bierze zatem w łeb. Irek demonstruje przy tym swój paszport, na którym zdjęcie faktycznie zaczęło się w sposób widoczny odklejać, przez co cały dokument wygląda podejrzanie.
Ale Iras informuje nas także, iż nie będzie obecny na KIMB-ie, ponieważ wybiera się już w piątek 15 maja do Rumunii, zabierając tez ze sobą dwoje innych niedoszłych KIMB-owiczów (co o tym wszystkim sądzę, napisałem w odrębnym, specjalnie założonym wątku).
Czwartek 14 maja
Dziś mamy w planie obie Rawki plus Kremenaros (szczyt, a nie schronisko w Ustrzykach Grn.). Wyruszamy we czterech: Andrzej627, Andsiejk, Wojtek1121 i ja. Terenówką Wojtusia dojeżdżamy na Przełęcz Wyżniańską, gdzie się "spieszamy" i "przełączamy na niemechaniczny napęd własny" (udało mi się to określenie - nadaje się do humoru zeszytów).
To wtedy dogadałem się z Andrzejem627 co do wspólnych znajomych z czasów uniwersyteckich, o czym napisałem na wstępie.
Podchodzimy dość stromym podejściem na Małą Rawkę. Każdy stara się iść swoim tempem, więc nasza czwórka znacznie się rozciąga na szlaku. Z Małej wędrujemy na Wielką Rawkę, a stamtąd niebieskim szlakiem na Kremenaros. Przy słupie granicznym z herbami trzech państw zasiadamy sobie na ławeczkach i popijamy piwko. Wojtuś zaczyna flirtować z jakimiś niewiastami, które też właśnie tam nadeszły.
Podejmujemy ważną decyzję o korekcie naszego planu. Zamiast wracać tą samą drogą i w to samo miejsce, zejdziemy od razu z Wielkiej Rawki niebieskim szlakiem na parking przy obwodnicy, już niedaleko Ustrzyk Grn. Tam Szanowni Koledzy poczekają, a ja kopnę się do hotelu po swój samochód, podjadę z powrotem na ów leśny parking, zabiorę ich stamtąd i już razem pojedziemy na Przełęcz Wyżniańską po auto Wojtka.
Pozostawiłem zatem Kolegów na połoninie i samotnie zszedłem niebieskim szlakiem. Gdy tylko wylazłem na szosę, od razu miałem dziki fart. Nadjechał busik, którym za całe 5 zł zostałem podwieziony pod sam hotel.
W hotelu zdążyłem się odświeżyć, łącznie z nakremowaniem stóp jakimś specjalnym balsamem dla łazików. Właśnie wsiadałem do samochodu, aby udać się po Kolegów, gdy zadzwonił Wojtuś, że już są na leśnym parkingu i mnie tęsknie oczekują. Pojechałem więc po Nich i dalej już wszystko odbyło się zgodnie z planem.
A wieczorem doszło do "przedkimbowego" spotkania w zajeździe "Pod Caryńską". Kongresmeni już się powoli zjeżdżali, co chwilę kogoś nowego witaliśmy. Ani witającym, ani witanym nie uchodziło to na sucho. Na ogół pito czystą wódkę i piwo, niektórzy czynili to przemiennie. Mnie też chyba należałoby zaliczyć do owych "niektórych".
Wszystkich nas zelektryzował, jak zwykle, przyjazd Pastora. Jego Eminencja przywiózł tym razem nie szanowną małżonkę, lecz 19-letnią córkę, całkiem ładne i zgrabne dziewczę, będące akurat w toku matury. Obiecała Tatusiowi, że będzie się na KIMB-ie uczyć, a Ten uwierzył.
Czymś trzeba było zakąszać. Oczywiście pysznego żarcia w zajeździe "Pod Caryńską" jest w bród, lecz nas korciło jedzenie dla himalaistów przywiezione przez Andrzeja627 z Paryża, nabyte w jakimś sklepie dla wielkich górskich wyczynowców. Kupił je specjalnie z myślą o wyprawie na Pikuj, ale skoro ta nie dojdzie do skutku, to przecież można by już owe cudo chociaż zacząć próbować. Ot, małe paczuszki z proszkiem, które zalewa się wrzątkiem, a powstałą papkę spożywa. Zmusiliśmy Andrzeja, aby przyniósł nam do degustacji kilka takich torebek, wyczytaliśmy na opakowaniach, że zawierają "kurę z kury" (w dosłownym tłumaczeniu). Panie nam to szybko przyrządziły i zaczęliśmy ów specyfik wyjadać łyżeczkami. Smaku nijakiego on nie miał, a wyglądem przypominał to, co codziennie wybieram z kociej kuwety (zużyty cat's best).
Lecz przede wszystkim nam to zaszkodziło. Po konsumpcji owej "mikstury" Panna Pastorówna cierpiała aż do godzin popołudniowych dnia następnego, a i piszący te słowa miał rano dwie torsje.
CDN



Odpowiedz z cytatem
Zakładki