Ja mam zdjęcie takiego krokusa w śniegu robione w lipcu, w Rodniańskich. :)
http://picasaweb.google.pl/ulec44/Ru...96763058505298
Ja mam zdjęcie takiego krokusa w śniegu robione w lipcu, w Rodniańskich. :)
http://picasaweb.google.pl/ulec44/Ru...96763058505298
Początkiem lipca 2004 w Czarnohorze również trafiłem na takie krokusy na skraju wyleżyska śniegowego pod Howerlą.
Marcin
W tych Rodniańskich to bylo lawinisko. Zasypane bylo całe dolne jeziorko Buhaescu: http://picasaweb.google.com/ulec44/R...96763058505282
Rozdział V Przekleństwo wypchanego żbika
Dojeżdżamy do przełęczy i robimy małą przerwę z myślą o uzupełnieniu płynów ustrojowych. Oprócz nas na przełęczy jest jeszcze parę osób - jacyś motocykliści, kierowcy samochodów, którzy zatrzymali się by popatrzeć na widoki oraz gromadka brodatych popów czekających na busik. Schroniska, zajazdy, różowy obelisk oraz ciągnik na kapciu i drewniana brama w góry. Ogólnie rzecz ujmując zabudowa przełęczy jest dość potworkowata, łącznie z nową cerkwię (czy większej się nie dało postawić???). Nad wszystkim dumnie powiewa upstrzona żółtymi gwiazdami niebieska flaga. Kierujemy się ku drzwiom do kawiarni. Po wejściu zalotnym spojrzeniem wita nas żbik, który zawisł na jednym z filarów. Coś w tym spojrzeniu jest niepokojącego i złowróżbnego, ale okoliczności przyrody sprawiają, że nikt nie chce wierzyć w zbliżającą się katastrofę. Podchodzimy do szynku. Na wystawie jeden gatunek puszkowanego piwa. Prosimy o trzy, a barman spod lady wyciąga nam trzy, ale całkiem inne i w butelkach. Jesteśmy nieugięci i twardo domagamy się jednak tego piwa z wystawy. Coś nam próbuje tłumaczyć, ale nikt z nas poliglotą nie jest by go zrozumieć. Jeszcze po małej czarnej i idziemy na zewnątrz z napojami by delektować się smakiem piwa przepijanego kawą w tej cudnej górskiej scenerii. Jednak po pierwszym łyku piwa dostrzegamy pewną dysharmonię w tej na pozór sielankowej błogiej chwili. Wszystko jest niby tak jak należy - góry, błękit nieba, białe obłoczki, popołudniowe słońce, wałęsające się psy, młode liście na bukach w dolinach, ale... ale w ustach coś jakby nie tak. Świat jakby poszarzał i stracił ducha. Pośpiesznie i z zaniepokojeniem zgłębiamy rumuńskie napisy na puszkach. Piwo okazuje się bezalkoholowe. Trudno - nasz wybór albo i przekleństwo wypchanego żbika. Zbieramy się i ruszamy polną drogą wiodącą po drugiej stronie przełęczy w Alpy Rodniańskie. Pięknie widać szczyty, po których z rana wędrowałem. Na jednym z zakrętów zatrzymujemy się bo przemknął mi gdzieś za oknem fiołek dacki. Po drodze mijamy skały i głazy z wyrytymi liczbami - podobne spotkaliśmy również w Górach Marmaroskich. Przez rzadkie świerkowe lasy wyjeżdżamy na połoniny. Trawa na alpejskich pastwiskach się żywo zieleni, ale osady pasterskie jeszcze są puste.
Ostatnio edytowane przez marcins ; 22-12-2009 o 20:04
Marcin
Rozdział VI Gentiana verna
Dojeżdżamy do rozstaju dróg, przy którym stoi dacia. Małe przedyskutowanie w jakim kierunku się udajemy i ruszamy w stronę najwyższych gór. Pojawiły się wapienne skałki, a więc i nadzieja na odnalezienie ciekawych gatunków roślin. Wąski wapienny pas biegnący równolegle od północy do głównej grani Gór Rodniańskich ze względu na liczne krasowe formy jest wręcz idealny do wiosennego botanizowania. Przed nami mały podjazd po glinie mokrej od topniejącej łachy śniegu. Irek coś się męczy z reduktorem. Wysiadamy żeby było lżej i tyle co wyszliśmy pośród jałowców halnych porastających skalną grzędę dostrzegam plamy dziwnego niebiańskiego koloru, który nie daje się niestety odwzorować na zdjęciach. Kwitną kępy goryczek wiosennych. Irka pozostawiamy z samochodem. Niech działa. Kierowca musi myśleć w spokoju i nie wolno mu przeszkadzać. A ja z Krysią biegniemy ku goryczkom. Oprócz goryczek kwitną również pięciornik złoty i kilka innych pospolitszych gatunków. Dłuższa chwila nam schodzi na botanizowaniu, a za ten czas Irek sobie perfekcyjnie poradził z błotnistym podjazdem. Na biwak obieramy miejsce obok wypełnionego śniegiem leja krasowego i niewielkiego oczka wodnego. Rozbijamy namioty i ruszamy poszukać posuszu świerkowego po krzakach, co nawet dość sprawnie nam idzie.
Ostatnio edytowane przez marcins ; 22-12-2009 o 21:23
Marcin
Taaa piwo było wyjątkowo obrzydliwe;-))
a goryczki...echhh cudo! Niestety zdjęcia nie oddają kolorów tych kwiatków, one były tak niebieskie jak...jak goryczki!A klący kierowca sobie w końcu poradził i bez nas, więc mogliśmy się zająć kwiatkami-nikt nam już nie przeszkadzał. Po krokusach i sasankach to chyba były najładniejsze kwiatki?
"...Lecz ja wrócę tu, będę w twoim śnie.
Nikt nie zabroni nam śnić..."
Bogdan Loebl
Rozdział VII Wieczorny spacer nad jezioro
Po rozbiciu namiotów wybraliśmy się na wieczorny spacerek. Późno popołudniowe słońce miło przygrzewało. Połoniną przemknęły jakieś kłado-krosy. Na szczęście szybko zniknęli w dolinie. Powietrze zrobiło się kryształowo czyste. Pożółkłe po zimie psiary bliźniczkowe rozkwitły łanami krokusów. Gruntowa droga prowadziła łagodnie w górę poprzez usiane głazami zbocza moren porosłe rzadkimi zaroślami jałowca halnego i kosówki. Gdy po lewej na dnie kotła ujrzeliśmy jezioro skierowaliśmy się w jego stronę. Na porozrzucanych przez lodowiec głazach była chwila na pamiątkową sesję zdjęciową...
Marcin
...Zielona trawa na płaskim półwyspie na zachodnim brzegu jeziora upstrzona była kilkoma czarnymi śladami po ogniskach. Na drugim brzegu w sporej kępie kosówki dostrzegłem kilka limb. Kilka zdjęć i trzeba było wracać, by dotrzeć do biwaku przed zachodem słońca. Bagniste brzegi potoków i młaki rozkwitały kaczeńcami. Po powrocie zabraliśmy się za zbieranie opału. W jałowcowych zaroślach znalazło się sporo uschniętych świerczków oraz trochę starych kawałków drewna przyniesionych tu kiedyś przez nie wiadomo kogo. Słońce jeszcze miało trochę do zachodu więc z Krysią zabraliśmy się za poznawanie fauny kałuży-oczka w pobliżu biwaku. Zagęszczenie traszek na metr kwadratowy osiągało pewnie z jakieś dwadzieścia sztuk. Dominowała traszka górska. Uwieczniliśmy samca w szacie godowej. Od strony osady pasterskiej przyszli się nam a może górom przyjrzeć starsi ludzie. Niestety próby nawiązania kontaktu werbalnego przez nich z nami na odległość kilkudziesięciu metrów spełzły na niczym ze względu na nasze marne zdolności pojmowania języków romańskich. Wreszcie słońce zaczęło się zbliżać do horyzontu. Najlepsza miejscówka na obserwacje zachodu była na wapiennej grzędzie porosłej jałowcami, gdzie za dnia zachwycaliśmy się łanami goryczek, które teraz postulały płatki, by ochronić się przed chłodami nocy. Po zachodzie od gór zerwał się chłodny wiatr. Drwa starczyło na kilka godzin popijania piwa i obserwacji gwiaździstego nieba.
Marcin
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki