Pisząc dziś koło południa jakieś tam swoje dyrdymały, ciągle mi się przypominała jedna historia, której byłem biernym obserwatorem, a jednak zapadła mi głęboko w pamięci. Na tyle mi zapdła, że często wywiera na mnie skutek sprawczy. To było spory szmat czasu temu. By być bardziej sugestywnym opiszę...
Późna jesień, ciemność szybko zapadająca, już trochę zimno, jadę tramwajem i stoję w wagonie jako jedyny, wszystkie miejsca zajęte. Przystanki ciągną się wzdłuż działek i stąd prawie wszyscy siedzący to ludzie starsi, chociaż siedzi jednak jeden młody człowiek... bardzo młody, tak 16-17 lat. Tramwaj staje znowu na przystanku, wchodzi starsza pani, tak po zawartości koszyku od razu widać, że prosto z działki. Wchodzi, rozglada się i.... wali od razu tam gdzie siedzi ten jedyny. Staje koło niego. Chrząka. Mi zaczyna gula skakać, ale jakoś wrodzona intuicja każe jeszcze poczekać z uwagą do młodego człowieka. Robi się mały Cyrk Bambino, bo reszta siedzących coraz głośniej zaczyna szemrać o dzisiejszym wychowaniu młodzieży. Kobieta nabiera pary i wypala do chłopaka coś w rodzaju "byś mógł ustąpić starszej osobie, chyba nie bolą Ciebie aż tak Twoje nogi, czym to się taki młody może zmęczyć", wtóruje jej też reszta pasażerów. Młody człowiek nic nie mówiąc, wstaje, podwija nogawki i pokazuje dwie protezy. Następuje totalna konsternacja, mi samemu przed sobą jest wstyd a już na pewno nie chciałbym być na miejscu tej kobiety. Jedyne słowo jakie wyrzekła to... nie wiedziałam.
Ta sytuacja i to słowo "nie wiedziałam" słyszę i widzę do dziś.
Zakładki