Czad był - jako skutek piątkowego wieczoru w pewnym miejscu. Miejsce zwykle zaciszne, tym razem gromadziło ciżbę duchów bieszczadzkich, co hucznie obchodzili ważką okoliczność. Co się działo, co się piło, pisał nie będę, dość, że gdy skoro świt (ok. 11) dnia następnego przetarłem kaprawe oczęta, opcje były trzy: umierać, „kontynuować” albo w góry ruszyć. O dziwo wybrałem ostatnią.
Zaopatrzony w 2 zdaniową instrukcję, ruszyłem szukać miejsca, które je chciałem zbadać. Ruszyłem mozolnie w górę, nabierając rozpędu i wątpliwości, czy aby dobrą opcję wybrałem. Jeszcze parę kroków i jakoś poszło, słońce, łąki (fot.1), zwichrowany horyzont, co go tak rzadko widuję, zrobiły swoje. Nie wiele wprawdzie przeszedłem, ale gdy wyłoniło się jeziorko (fot.2), odprawiłem dziękczynienie i z lubością zanurzyłem w nim twarz i ręce. Już lepiej, choć czad odpuszcza niechętnie. Idę dalej, jest po prostu ładnie (fot.3,4).
Docieram do miejsca gdzie z autostrady mam skręcić w boczną drogę (tak !, jest zaznaczona jako droga na mapie), skręcam i idę dalej drogą (fot.5, 6). Chcąc dojść, gdzie mam dojść, muszę się trzymać drogi. Gdyby nie ślady stóp 2 duchów, co tam się snuły kilka godzin wcześniej, niewątpliwie poszukiwania zakończyły by się sromotną klęską. Las, słońce, chaszcze (fot.7) to lubię.
Gdy dotarłem na miejsce, ślady co mnie wiodły się skończyły. Znów trudny wybór: wracać i „kontynuować”, czy iść dalej w górę. No dobra, idę dalej „drogą”. Co chwila przeżywam tę samą radość z jej odnalezienia, choć wydawało mi się, że cały czas nią idę. I tu Bies okazał się dla mnie łaskawy, przyszedł mi z pomocą. Szedł po prostu przede mną, zostawiając mi tu i ówdzie ślady na błotku. Kopytka odciśnięte jak się patrzy (fot., można śmiało za nim maszerować. Co widziałem po drodze? Drzewa głównie, niekiedy piekielnym ogniem przez Biesa podpiekane (fot. 9, 10). Aż tu nagle, gdym przysiadł sobie dla wyrównania oddechu na zwalonym drzewie, widzę ja… ogon Biesa. Stał sobie, bestia, za drzewem, kilkadziesiąt kroków ode mnie. Ale tylko ogon widziałem, co się nim wachlował dla ochłody. Tuś mi Biesku, myślę - fotę ci zrobię. Ale sam ogon focić ? Jakoś nie bardzo, wstaję więc i robię krok w jego stronę. Musiał czart jednak patrzyć na mnie, bo ino trzask i tupot usłyszałem i Bies pomknął w dół. Takie było moje z Biesem spotkanie.
Zakładki