na wyrazne prosby wielu znajomych postanowilam przysiasc i napisac relacje..


wyruszamy z olawy w piatek po poludniu, do trzebini przebijamy sie autostrada, z pkp trzebinia zabieramy grzesia i dalej juz mkniemy sobie na wschod bocznymi drogami, przez slomniki, szczurowa, ciezkowice, gorlice, nowy zmigrod...zostawiajac gdzies z boku cale pieklo zwiazane z obwodnica krakowa, remontami drog pod tarnowem i tysiacami fotoradarow pierwszy nocleg , jak juz tradycja nakazuje , w beskidzie niskim , na polu namiotowym w stasianym.




Rano ruszamy w strone przejscia w kroscienku, jeszcze krotka wizyta w barze "u kojota" w ustrzykach dolnych, coby znieczulic sie przed granica i juz mykamy na wschod :)



przejscie mija nam nadpodziw szybko (kolo godziny). W chyrowie w sklepie wymieniamy kase i jedziemy sobie dalej przez sambor, drohobycz.. gdzies za drohobyczem zaczyna strasznie szarpac kierownica, wiec widac ze cos jest nie tak..zatrzymujemy sie i faktycznie- jedna felga ma ksztalt lekko kopnietego prostokata wiec dalej jechac nie bardzo i trzeba poszukac jakiegos miejsca naprawy. Zaklad z napisem "szynomontaz" pojawia sie nadpodziw szybko (wogole na ukrainie tego strasznie duzo),



po wjechaniu nawet nie musimy mowic co sie stalo, mechanik od razu wita nas komentarzem: "szczo ty tak ujebał?!?" Zdejmuja kolko i zabieraja do warsztatu na jakas dziwna krecaca sie maszyne ktora bardziej wyglada na narzedzie tortur niz sprzet mechanika (i takowe dzwieki wydaje) ale o chwili nasze kolko wyglada juz jak dawniej i mozna je zakladac. Mechanik pyta na ile napompowac kola, wiec mowimy ze przednie byly na 2.2. Gosciu robi glupia mine i idzie sprawdzic stan drugiego kolka, faktycznie 2.2.. Spora grupka miejscowych ktora sie juz zebrala i asystuje dostaje ataku smiechu i malo sie nie tarzaja po ziemii, w koncu nam tlumacza ze chcac jezdzic po ukrainie nalezy pompowac kola na 1.8, bo inaczej za 5min. znow bedziemy miec kwadratowe felgi...coz, czlowiek uczy sie cale zycie.. ladnie dziekujemy, odjezdzamy a cala wioska chyba bedzie sie dlugo bawic i opowiadac anegdoty jak to przyjechaly glupie polaczki z kolami na 2.2.. jedziemy cali zadowoleni, nie wiedzac ze najgorsze jeszcze przed nami...

Jedziemy dalej niesamowita droga w rejonie doliny, pola, pola i droga po horyzont. Zatrzymujemy sie celem zrobienia trochu zdjec, jest straszny wiatr, ktory poteguje wrazenie przestrzeni i wolnosci- wiatr we wlosach piasek w zebach, uciekajace z glow czapki i wzrok ginacy gdzies na horyzoncie... super sprawa :)




W miejscowosci bronsziw -osada zjadamy jeszcze pielmieni , gubimy sie w okolicy kałusza i juz po ciemku wjezdzamy na droge prowadzaca do osmolody. Jest juz dosyc pozno, wszyscy mamy troche dosyc, droga dluzy sie niemilosiernie, zakret w lewo, zakret w prawo, mostek, dziura z lewej, dziura z prawej, dziury wszedzie, nasyp po zerwanej rok temu drodze, mostek, jakas ciemna wymarla wies, i znowu, zakret i drugi..i ciemna droga.. pieknie tu musi byc za dnia, ale teraz nic nie widac i kazdy juz marzy o rozbiciu namiotu i spiworze w osmolodzie..moze jakis bar bedzie jeszcze czynny?? wydaje sie ze osmoloda juz tuz tuz, moze to juz nastepna wioska??

w pewnym momencie zjezdzamy z kolejnego mostku i nagle rozlega sie donosne "pierrrdut", slychac metaliczny dzwiek, chrupniecie, szarpniecie, gasnie silnik, gasna swiatla a spod maski podnosza sie kleby sinego dymu... to zesmy , k... dojechali do osmolody.. rzut oka pod maske i na droge w swietle latarki nie nastraja optymistycznie.. leje sie olej, plyn z chlodnicy a cala droga jest usiana rurkami , pierscieniami i innym zelastwem.. pier**** pech..dlaczego w pierwszy dzien????

nie pozostaje nic innego jak zepchac autko na pobocze, co tez robimy i rozkladamy namioty w przydroznym rowie i ukladamy sie spac.. w nocy zaczyna lac a mnie sie snia jakies zerwane mosty..

cdn