Dzień 11. Dzień ważny Dzień KIMBu
No i przyszło się pożegnać z przemiłymi gospodarzami w Zawozie. Obiecałem im to, co obiecałem /obietnicy dotrzymałem/ i pojechaliśmy. Zatrzymuję się jeszcze, żeby porobić kilka fotek znad Zawozu. Po drodze mijamy pasącego się bociana. Wiadomo, że KIMB odbywać się ma w Ustrzykach Górnych, więc jedziemy tam prawie najkrótszą drogą. Z Zawozu jedziemy do kapliczki nad urwiskiem, żeby zapalić w niej świeczkę. Tam krótki postój i już jesteśmy przy przystanku autobusowym Zakole Skrzyżowanie. Na rzeczonym skrzyżowaniu skręcamy w lewo w stronę UG. Jedziemy odebrać zamówiony kilka dni temu obraz. Obraz jest już gotowy i czeka na nas. Gotowy jest chyba od kilku chwil, bo farba na nim jeszcze mokra jest. Nic to. Ważne, że się podobał. Delikatnie układam go w karawanie i jedziemy dalej. Po drodze mijamy przepiękne bieszczadzkie miejscowości takie jak np. Świerków. Ale ponieważ dzień dopiero, co się zaczął, a jest to ostatni dzień pobytu w Bieszczadzie mam zamiar jeszcze trochę połazić. W ostatniej miejscowości przed UG, która tak naprawdę miejscowością nie jest skręcam w lewo i przez Przełom dojeżdżam do Jodłówki. Tam znowu w lewo…i dojeżdżam do miejscowości, która była alternatywą dla UG do imprezy Kimbowej. Przejeżdżam przez drewniany most na rzece i parkuję koło kultowej wiaty, przy kultowym sklepie. Zamawiam w sklepie piwo wyprodukowane przez Kompanię Piwowarską, siadam pod wiatą i raczę się nim. Renatka raczy się drugim tuż obok. Koło nas przy tym samym stole raczą się miejscowi zaprawieni w bojach. Oni raczą się destylatem wysokoprocentowym, ale nić porozumienia pomiędzy nami się zawiązała. Po wypiciu piwka idziemy na pobliski cmentarz. Tyle razy tu byłem, a na cmentarz idę pierwszy raz… Po to człek tyle razy w ten Bieszczad taki kawał drogi się tłucze, żeby coś nowego zobaczyć. Czasami są i inne powody. Ot choćby żeby się piwa w zacnym towarzystwie napić. Po wyjściu z cmentarza nawet nie schodzimy do drogi tylko wdrapujemy się na górę znajdującą się za hotelem. Po drodze mijamy jakieś pozostałości po obiektach inżynieryjnych /wyciąg narciarski, kopalnia ropy, albo cos podobnego/ Na górze skręcam w lewo do lasu. Ludzie! W różnych lasach już byłem w Bieszczadzie ale nawet ten na Chryszczatej z tej najdzikszej jej strony nie wyglądał tak bajecznie, jak ten, w który weszliśmy. Dość powiedzieć, że Renatka zaczęła się bać. Nie wiem, czego ale się bała. Mi się dusza śmiała, więc śmiało prowadziłem żonkę pod górę. W pewnym momencie Renatka zaczęła wymiękać. Teraz sobie myślę, że może i nie wymiękała, a po prostu ze strachu chciała zawrócić. I co wtedy zrobił troskliwy mąż??? Mąż powiedział: Skoro jesteś zmęczona, to poczekaj tu na mnie, a ja za najdalej pół godziny do Ciebie wrócę. Nie oglądając się za siebie poszedłem pod górę. Las był tak piękny, że ani się nie spostrzegłem, że minęło pół godziny. Dzwonię, więc do Renatki i mówię jej, że ma schodzić sama na łąki, a ja ją dogonię za jakiś czas. Niestety trochę pomyliły mi się ścieżki i pobłądziłem w lesie. W końcu udało mi się dotrzeć do przerażonej żony. Opowiadała mi jak po każdym trzasku w lesie waliła kijem w drzewo, coby zwierzynę odstraszyć. Powoli zeszliśmy do drogi. Wsiedliśmy do karawanu i pojechaliśmy przez Przesmyk i Łukasiewicze do UG. Ponieważ czasu mieliśmy jeszcze dużo a po drodze po lewej stronie nad Wołosatym znajduje się piękne miejsce do odpoczynku, to z niego skorzystaliśmy. Leżąc na leżakach wsłuchiwaliśmy się w szemranie potoku i ryk silników przejeżdżających obok pojazdów. Mimo wszystko bardzo miło wspominamy pobyt w tym miejscu. Potem już tylko zakwaterowanie się w Ustrzykach i wymarsz do Zajazdu….
Zakładki