Jest zimno. Może nawet bardzo zimno, więc dokładam. Nie wiem, czy przez dwa najbliższe tygodnie będę miał czas cos dołożyć, więc liczę na Was, że pogawędzicie trochę przy ognisku.
Dzień 7
Za oknem szaroburo. Pogoda nieciekawa jest. To, co robimy? Nie spieszymy się. Ktoś mi mówił, że nad Solinką jest fajne miejsce do plażowania. Dokładnie opisał gdzie, więc jedziemy sprawdzić. Nie żeby plażować, tylko sprawdzić. Miejsce istotnie okazało się zacne. Pomimo tego, że niedaleko jest ruchliwy trakt komunikacyjny nad wodą panuje cisza. Warto kiedyś będzie tu przyjechać. Następnie jedziemy do Galerii Czarny Kot. Często tam wpadamy, a nigdy o tym nie wspominałem. Tak naprawdę, to nie gustuję w sztuce, która jest tam wystawiana, ale wpadamy tam. Może, dlatego że przemiła pani tam sprzedaje? Oczywiście jak już tam jesteśmy, to obowiązkowo odwiedzamy Barda. O dziwo w galerii coś nam się spodobało. Był to obraz. Renatka zapytała, kto go stworzył i dostała konkretna odpowiedź. Pojechaliśmy do malarki z Elbląga, która tutaj niedaleko maluje. Malarka okazała się sympatyczną niewiastą. Okazało się, że ma na ukończeniu obraz, który bardzo się nam spodobał. Martwa natura to była. Zamówiliśmy go i pojechaliśmy dalej. Pogoda nadal kiepska. Postanowiłem odwiedzić pewnego znajomego mi leśniczego. Facet jest fascynatem roślinek. Dla mnie chodząca encyklopedia. Według mnie roślina, to roślina i tyle. Po drodze mijamy relikt epoki, która już minęła. Ciekawe jak długo będzie stał w tym miejscu. Podobno ludzie z tej gminy się nie zgadzają na likwidację monumentu. Skręcam z Wielkiej Szosy na dziurawą drogę. Teraz jadę dużo wolniej. W końcu docieram do Leśniczówki. Znajomego leśniczego nie ma, ale wskazano mi kierunek, w którym się on udał. Pojechałem jeszcze gorszą drogą w stronę pięknego jeziorka. W pewnym momencie widzę ludzi ładujących drewno na duży samochód. Na moje pytanie o leśniczego, odpowiadają, że był, ale pojechał. Odpowiedź na moje następne pytanie mnie powaliła. Zapytałem grzecznie: A w którą stronę pojechał? Należy dodać, że w tym miejscu była droga, nie żadne skrzyżowanie dróg, czy nie daj Boże rondo. Zwykła droga. Można pojechać tu, albo tam. Chłopaki nie wiedzieli, w którą stronę leśniczy pojechał. Widząc, ze nie uda mi się spotkać leśniczego wracamy jak niepyszni. Nagle spod karawanu wydobywa się przeraźliwy hałas. Kurczę myślę sobie rurę urwałem. Wysiadam, włażę pod karawan, a tym wszystko jest na swoim miejscu. Wygramoliłem się spod auta, siedzenie przykryłem jakąś bluzą (błoto na drodze było), wsiadam i ruszam. Po chwili znowu słyszę hałas. Nie chcę Wam opisywać wciąż tego samego, ale historia z wysiadaniem, oględzinami podwozia powtarzała się kilka razy. Kiedy po raz kolejny wyczołgałem się spod auta zaniemówiłem. Przede mną stał ów poszukiwany leśniczy. To, że on stał przede mną to Pikuś, ale jak on mnie wtedy wkurzył! Przyjechałem tutaj, żeby zobaczyć żubra w naturze. Liczyłem na to, że leśniczy mi w tym pomoże. Myślałem, że się umówimy na jakąś wspólną wędrówkę po lesie. Wszak zna swój rewir (czy jak tam się nazywa kawałek lasu, którym się zajmuje). Nigdy żubra w naturalnym środowisku nie widziałem… I czy sobie zdajecie sprawę z tego, co od niego usłyszałem? Zapewne nie. A on jak gdyby nigdy nic odezwał się mniej więcej tak: „Cześć Bertrandzie! Widziałeś to stado liczące 30 sztuk żubrów tutaj na łące, obok której przejeżdżałeś?”
Wkurzyłem się niezmiernie. Nie na leśniczego, tylko na karawan. Byłem tak zaabsorbowany hałasem, ze nie widziałem czegoś, co bardzo chciałem zobaczyć. Żubry w międzyczasie sobie poszły.. Leśniczy był z jakimś gościem od fotografii, bo miał on sprzęt z długim obiektywem i mnóstwo innego z tej branży. Leśniczy rzekł, że wie gdzie one mieszkają w lesie i nas zaprowadzi. Wyruszyliśmy dosyć ostro. Leśniczy z przodu, za nim fotograf, dalej ja i coraz dalej z tyłu Renatka. Kondycja się nam kłaniała. W pewnym miejscu leśniczy zaczął chaszczować na przełaj. Renatka jeszcze kawałek dała radę i wymięła. W ty momencie mogłem zrobić tylko jedno. Zostałem z żoną, bo ona sama przez kilka dni błąkałaby się w tym lesie. Nie ma ona za grosz orientacji. Może się zgubić w dużym markecie, a co dopiero las. Fajna jest, przyzwyczaiłem się do niej, to zostałem z nią. Żubry może jeszcze zobaczę…..
W drodze do karawanu dołączyli do nas leśniczy i fotograf. Też zwierząt nie widzieli, bo jakieś psy je spłoszyły z drugiej strony góry. Okazało się, ze za tym pobytem nie zobaczę się już z leśniczym, bo wyjeżdża z Bieszczadu. Pożegnaliśmy się przy karawanie i rozjechaliśmy się. I tu niespodzianka. Samochód nie hałasuje. Jedzie, jak nówka. Mimo wszystko pojechałem do Leska do mechanika. Mechanik też niczego nie stwierdził. Wróciliśmy, więc w mniej cywilizowane strony. Odwiedziliśmy Zdzisława Pękalskiego i pojechaliśmy do Zawozu. Tam zaplanowałem wycieczkę na następny dzień. I to by było na tyle z tego dnia.
Zakładki