Dzień 5
Wstajemy wcześniej niż zwykle, bo czeka nas kilkanaście, a może kilkadziesiąt kilometrów jazdy, a ja nie lubię się nigdzie spóźniać. Pod cerkiew podjeżdżamy 5 minut przed planowanym rozpoczęciem Mszy Św. I co? Jesteśmy w szoku niemałym, bo Msza już dobrze trwa. Później się okazało, ze w tym dniu dzieci przystępowały do I Komunii Świętej i Wielebny przyspieszył wyjątkowo rozpoczęcie porannej Mszy o pół godziny. Pogoda piękna była, więc staliśmy z Renatką przed cerkwią uczestnicząc w drugiej połowie. Po Mszy weszliśmy do cerkwi. Mając cały czas w uszach zachwyt Danusi byłem odrobinę zawiedziony. Cerkiew bardzo ładna ale wyobrażenia moje były całkiem inne. Uważamy Renatką, że ta w pobliskiej Grzance jest dużo ładniejsza. Po opuszczeniu cerkwi wracamy o karawanu i jedziemy dalej drogą, którą tu przyjechaliśmy. Mijamy miejsce, w którym stała kiedyś pamiątkowa tablica, a której już nie ma. Dojeżdżam do miejsca, gdzie kiedyś nad ogniskiem smażyliśmy kiełbaski. Miejsce fajne, tylko kapliczka je trochę szpeci. Nie, żebym miał coś przeciw kapliczkom. Ale ona taka jakaś badziewna jest, zwłaszcza w środku. Pojechaliśmy dalej mijając głaz z tablicą pamiątkową. Przypomniałem sobie moje chaszczowanie w tamtych okolicach. Parę lat temu Jabol namówił mnie, żebym spenetrował tamte okolice. W największych chaszczach znalazłem zardzewiałą blachę na gałęzi drzewa. Szkoda Jabolu, ze tak dawno się nie widzieliśmy… Mijając pasieki po prawej dojechaliśmy do cywilizacji. Miałem już sprecyzowany plan na dzisiejszy dzień. Po drodze minęliśmy cmentarz, obok którego przejeżdżałem setki razy, a którego nigdy nie zauważyłem. Dojechałem do Metropolii, w której wypiłem kawę miętową. Pycha.



Odpowiedz z cytatem
Zakładki