[quote=andrzej627;89077
Co do Ruskiego, to chętnie bym zobaczył ten artykuł, o którym piszesz. Może ktoś mógłby go zeskanować i mi podesłać.[/quote]
No przecież Ci skanowałem i wysyłałem.
Dzięki, już doszło. Następnym razem pójdziemy opisaną trasą.
Rozdział XII
Po wtorkowej i środowej wyprawie z Andrzejem, w czwartek wpadłem w ręce drugiego z braci, czyli Wojtka 1121. Umówiliśmy się bowiem, że dzień ten spędzimy z wszech miar przyjemnie i leniwie, mianowicie w samochodzie. Załadowałem się do Wojtkowego Nissana wraz z Wojtkiem Myśliwcem i pojechaliśmy szutrówką wzdłuż Sanu w kierunku mostu w Studennem. Nie do końca miała to być li tylko przejażdżka, ale też pieszy rekonesans i przygotowanie do przeprawy samochodami przez San. Czekaliśmy tylko na Jego Ekscelencję Pastora, który miał przejechać już dziś.
Zanim jednak dojechaliśmy do drogi, która prowadziła do mostu na wysokości Krywego, Wojtek dał po hamulcach ze słowami: Piskal, skoro jesteś, to cię wykorzystam!
Byliśmy koło kamieniołomu, w którym ukryty został geo-skarb. Wojtek robił w to miejsce już trzecie podejście. Pokazał nam zdjęcie z zaznaczoną odpowiednią szczeliną, którą trzeba było zidentyfikować w naturze, wyodrębnić z tysiąca takich samych. Udało mi się z pomocą pewnej brzózki. Cóż, za dużo napisać nie mogę. Weszliśmy z Wojtkiem Myśliwcem na prawie pionową skałę ze zdjęciem szczegółu, czyli zbliżenia interesującej nas szczeliny i tym razem to Wojtek zaproponował właściwą. Muszę więc podzielić się z nim sukcesem. Wszedłem trochę wyżej i to rzeczywiście była skrytka. Zanieśliśmy geoskarzynkę Wojtkowi aby dokonał stosownych wpisów do dzienniczka i abarot z powrotem po kamlotach, jak kozice, do góry schować cache’a.
Pojechaliśmy dalej zeszliśmy nad San do ruin mostu, dokonaliśmy obserwacji, obgadaliśmy sprawę desantu i ruszyliśmy dalej. W pewnym momencie Wojtek zauważył dość wyraźną drogę. Zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy na rekonesans. Okazało się, że droga prowadzi do dość okazałej polany, którą opanowali „ miłośnicy zwierząt”. Tu poletko kukurydzy, tam buraki, w jeszcze innym miejscu specjalne błoto dla dzików, no i ambony. Już pisałem, co sądzę na ten temat, nie będę się powtarzał. Za to znalazłem kilka kań, które Wojtek zamówił sobie na kolację.
Wróciliśmy do karawanu i ruszyliśmy w kierunku punktu widokowego na Tworylne. Krótki postój w tym fantastycznym miejscu, ot tyle co na wypicie piwa, które Wojtek wydobył z geocache’a. Nawet dobre, przeterminowane raptem 15 miesięcy.
Kawałek dalej znowu wysiadka z auta. Tym razem musieliśmy sprawdzić drogę do brodu na Tworylne. Po kilkudziesięciu metrach doszliśmy do zwalonego przez drogę drzewa.
-Jak się nie da odciągnąć ręcznie, to użyję liny- pocieszał Wojtek.
-A już kiedyś używałeś?
-Tak, jak bawiłem się z wnuczkiem.
Doszliśmy do rzeki, Wojtek uparł się aby przejść na drugi brzeg i rozeznać się w sytuacji. Cóż było robić, znowu zdjąłem buty i zacząłem brodzić po dnie. W końcu Wojtek zrezygnował z desantu, nie chciał moczyć butów, a suchą nogą nie dało się przejść. Najważniejsze wiedzieliśmy, przejechać się da. Wróciliśmy do samochodu.
Kolejnym etapem naszej podróży było Rajskie, gdzie, a jakże, Wojtek miał do odkrycia kolejny geo-skarb. Ten skarb objętościowo był największy i zawierał jakieś stare przewodniki.
Dalej kierunek Chrewt, Polana, gdzie zatrzymaliśmy się przy okazałej lipie i miejscu po świątyni katolickiej. A Polana, z zwłaszcza Polana Ostre to już bliskie mi strony, ze znajomymi. Chciałem panom Wojtkom pokazać domek, w którym spędziłem pierwszą w życiu bieszczadzką noc, bez prądu, przy blasku ognia z pieca i z pięciolitrowym baniakiem wina, które specjalnie targałem z Torunia. Tutaj bowiem mieszkał kiedyś mój przyjaciel zanim nie wyemigrował na Wyspę. No i tam był też kibel, który- jak to kiedyś już opisywałem- składał się z dwóch ścian, żerdki, na którą się siadało i kija do odganiania niedźwiedzi, wilków i żmij. Wojtek stwierdził, że ten kierunek mu odpowiada, bo w tych okolicach ma... geocache’a. To zresztą mnie zgubiło, bo miast obserwować okolicę musiałem obserwować gps, który wskazywał odległość od skarbu. No i przejechaliśmy drogę, w którą powinniśmy skręcić. Uznałem to za fatum i postanowiłem już nie wracać. Muszę tu kiedyś przyjść sam. I nie jak po ogień. A skarb oczywiście znaleźliśmy. Była w nim m.in. paczka fajek. Przyznam, że w Bieszczadach są praktyczniejsze fanty w porównaniu z takim np. Toruniem, gdzie trafiałem na razie na jakieś zabaweczki. Tak, przyznaję się bez bicia, też zacząłem się w to bawić, bez gps, tylko na podstawie opisów. A Toruń, to bardzo prężny ośrodek geocache’ingu.
Byliśmy na drodze do Lutowisk, tam postanowiliśmy zrobić postój. Zaliczyć sklep, jadłodajnię i ...toaletę. Wojtek zafundował nam obiad(czyżby za kanie na kolację?), zjedliśmy po placku po bieszczadzku i ruszyliśmy, robiąc króciutki postój przy wiszącym moście w Dwerniczku, do domu.
***
Akurat miałem łączenie z domem kiedy z bardzo poważnymi minami przyszła pod mój domek delegacja w składzie: pan hrabia Wojtek 1121 i towarzysz prezydent Stały Bywalec. Kaziu odebrał mi telefon i zaczął rozmawiać z Julią, zapraszając ją na przyszłoroczny KIMB, a Wojtek wyłuszczył sprawę. Okazało się, że Jego Eminencję Pastora chcą ugościć w domku nr 1 i co ja na to? Zgodziłem się z radością, wspominając majowe okoliczności poznania Pastora. Około ósmej wieczorem towarzystwo zaczęło się schodzić. Wreszcie przyszedł nasz wielebny z żoną, Bernadettą.
- Witam Jego Ekscelencję w moim skromnym, nieposprzątanym domku- powitałem Pastora w swoim imieniu.
Po chwili wszyscy witaliśmy naszego wielebnego za pomocą płynów wszelakich. Wieczór rozwijał się we właściwym kierunku. Ojciec Prowadzący nawracał Pastora, pastor Ojca Prowadzącego, było wesoło i podniośle. Była to też ostatnia kolacja w domku nr 1 Andrzeja, który dnia następnego wyjeżdżał z Sękowca.
I tylko Wojtek nie najadł się kaniami, ponieważ po wystawianiu ich na widok publiczny, znikły w czeluściach wielu różnych, niezależnych od siebie gardeł.
Piskal, Wojtek jak wiewórka chowa rózne ciekawe rzeczy. Znając ich lokalizacje można ucieszyć i ciało i duszę. Nawet w pewnym miejscu Wojtek schował grila, który można spokojnie rozpalić jak przyjdzie ochota. Musze stwierdzić, że to fajna zabawa którą poznałem dzięki Wojtkowi.
pozdrawiam
Marek
Piskalu - Twój ostatni zapis dotyczy czwartku 24 września.
Tak się zastanawiam, co robiłeś dnia następnego. Bo ja zdobyłem wtedy Tarnicę (po raz pierwszy ale nie ostatni podczas tamtego pobytu).
Nie daj nam długo czekać na ciąg dalszy.
A poza tym Twoja relacja, którą czytam z przyjemnością, zainspirowała mnie do przyspieszenia rozpoczęcia pisania i mojego dziennika (co być może już zauważyłeś).
A może Twoja przerwa w pisaniu wynika z tego, że nie wiesz, jak postąpić z opisem Waszej sobotniej wyprawy (26.09.) ?
Nie zdziwiłbym się, gdybyś relację z soboty ograniczył do wydarzeń wieczornych.
A nawet bym to zalecał.
.
Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 06-11-2009 o 21:01
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Stały Bywalcze!To,że dopingujesz Piskala,pochwalam.To,że"zalecasz" mu przemilczanie jakiejś dniówki i ograniczenia sie do wrażeń wieczornych,to już nie bardzo!Niech pamiętnik znaleziony w Sanie będzie solidną relacją a nie wybiórczym wspomnieniem tego co słuszne i poprawne!Chcemy PRAWDY!!!!
WUKA
www.wukowiersze.pl
Rozdział XIII
Jakoś nie mogę ruszyć z tym rozdziałem. I chyba wiem dlaczego. Bo to rozdział XIII. W dodatku piątek. Piątek 25 września.
Andrzej 627 dzisiaj wyjeżdża z Sękowca, a jutro w ogóle z Bieszczadów. My jedziemy z nim do Wetliny. My, czyli Wojtek Myśliwiec i ja. Z Wetliny będziemy wracać via przełęcz Orłowicza do Sękowca a najważniejszym powodem tego, że jedziemy z Andrzejem, to chęć pożegnania się z Magdą, jego osobistą małżonką, która rezyduje w Wetlinie w willi Łuka.
Zanim zajedziemy na Manhattan,w Górnej Wetlince kupujemy bieszczadzkie sery. Magda już z balkonu nas wita, uśmiechnięta, zadowolona, machając ku nam zaprasza na górę. Miałem mieć dla niej niespodziankę- jej ulubione placki ziemniaczane po piskalsku. Niestety, gdy wczoraj byliśmy w Lutowiskach nie pomyślałem, żeby kupić ziemniaki. A raczej byłem przekonany, że jeszcze są. Rozmawiam z Andrzejem, że jeśli rano pojedzie do Zatwarnicy i je kupi, to przed naszym wyjazdem zdążę jeszcze zrobić placki. Ale on miał przecież moc pakowania. Namiot,który umie robić wszystko, buty do przechodzenia przez San i wiele innych, równie ważnych rzeczy. Na szczęście Magdzie tak się spodobało w Bieszczadach, aż obiecała, że na pewno jeszcze przyjedzie. Będę więc miał szansę żeby się zrehabilitować.
Tymczasem nie chcę nas wypuścić, przekupuje nas francuskim piwem. Gawędzimy miło.Czuć między nami nić serdeczności i porozumienia. Wreszcie ruszamy w willi Łuka, Andrzej z Madzią jadą do Wołosatego na przejażdżkę bryczką, nas wyrzucają pod sklepem. Zanim zrobiliśmy zaopatrzenie spotykamy się ponownie. W dodatku spotykamy też Jurka i Wojtka, szkolną brać Andrzeja. Żegnamy się po raz trzeci i wreszcie ruszany na szlak.
Jeszcze przed punktem kasowym znajduję kanie. Potem już tylko ludzie. Wątpliwy urok podchodzenia na Wetlińską. Nie przepadam, a wręcz nie lubię tłumu na szlaku. Na przełęczy Orłowicza jeszcze gorzej, dzieciarnia, jakaś wycieczka szkolna, hałas, jazgot, wrzask i jeszcze kilka innych synonimów, w dodatku wieje jak cholera. Widząc, że szkolna wycieczka rusza na Smerek ja rezygnuję. Wojtek ma ochotę iść. Oddaję mu polarową bluzę, żeby go za bardzo nie przewiało a sam udaję się w dół do nowo postawionej wiaty. Wiata rzeczywiście bardzo ładna, poczekałem na Wojtka i do Suchych Rzek ruszyliśmy już razem.
Po Ostoi zostało tylko wspomnienie, już nawet nie ma zeszłorocznego złomu. Zrobiliśmy sobie tam piwny postój aż tu na raz słyszymy odgłos samochodu. To Wojtek 1121 z Bernadettą i Pastorem znając nasze dzisiejsze plany wyjechali nam na przeciw. Skorzystaliśmy więc z podwózki i już nie per pedes udaliśmy się do Sękowca.
A tam niespodzianka- okazuje się, że przyjeżdżają znowu do nas Tarnina , Manio, gitara i Dziadek-ich przyjaciel. Całą czwórkę zapraszam do domku nr 1
I to była chyba Twoja jedyna wycieczka w wyższe partie Bieszczadów, a i nawet wtedy zrezygnowałeś z wejścia na Smerek.
Chociaż nie dziwię Ci się, też nie lubię tłoku.
Połoniny Wetlińska i Caryńska, także Masyw Tarnicy, były wczesną jesienią br. strasznie zatłoczone (opiszę to w swojej relacji). Natomiast Rawki i Bukowe Berdo - nie. Było tam niemalże pusto, przynajmniej w tych dniach, gdy byliśmy tam z Ojcem Prowadzącym.
Gdy weszliśmy na Małą Rawkę, spotkaliśmy na szczycie tylko 2 osoby: Aleksandrę z koleżanką.
Znów miałem więc z Nią nieoczekiwane bieszczadzkie spotkanie.
Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 10-11-2009 o 06:34
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Mysmy z meżem 2 września na Przysłupie Caryńskim byli .........sami i było mega cudownie - siedzielismy jak w innym świecie .Dzień pózniej na Haliczu i Tarnicy było względnie .Zaś na hotelu w Mucznem w restauracji w porze obiadowej byliśmy sami z kelnerką - super zjeśc w spokoju bez tłoku - czułam się jak jakaś dama prl - ze wzgledu na miejsce .
A luzy na szlakach to to co uwielbiam - pozdrawiam cieplutko
http://picasaweb.google.pl/malineczka74/Bieszczady2009#
Jesli mam być w raju to niech wygląda jak połoniny ,jesli w piekle to niech wygląda jak "Piekiełko" w Dwerniku .
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki