
Zamieszczone przez
Piskal
Rozdział XIV
Sobota rano, cel wyprawy- Tworylne zdobywane tak, jak jeszcze nikt go nie zdobywał. Via Krywe, lecz nie ścieżką, pieszko, a z desantem na drugą stronę Sanu. Po kamieniach, po wodzie,lecz suchą nogą.
Lecz nim pokonaliśmy pierwszy etap, czyli zdobyliśmy szczyt Rylego, gdzie stojąc na brzegu wielkiego pucharu chłonęliśmy widok na na wypełniającą go mgłę o konsystencji śmietany- podałem Tarninie śniadanie do łózka. Kanie, które znalazłem u podnóża Połoniny Wetlińskiej. No i przyjmując takie założenie, że Tarnina składa się z kilku osób, a łózko do złudzenia przypomina stół. Ale śniadanie było do łóżka i tego będę bronił jak niepodległości.
Widok jaki mieliśmy przed sobą na szczycie Rylego zapierał dech w piersiach, jakby ktoś zalał dolinę Krywgo mlekiem. Nad nami wyraźne szczyty, pod nami stwórcze mleko, w którym wypełzają dusze dawnych mieszkańców spieszące do swych obowiązków, ukryte przed naszymi wścibskimi oczami. Przed oczami Tarniny, Bernadetty, Pastora, Mania, Dziadka, Wojtka 1121, Wojtka Myśliwca i moimi.
Krótki dzień pracy mieli dawni mieszkańcy Krywego, nie minęło bowiem 20 minut, kiedy po mgle pozostało wspomnienie. Ruszyliśmy więc dalej do cerkwi.
Miejsce fantastyczne, drugi raz tu byłem podczas tego pobytu, a który w ogóle? Zwiedziliśmy Krywe, odbyliśmy sesję zdjęciową, rozglądałem się za kaniami, nie było już ani jednej. Poprzednio trafiłem bezbłędnie, na duże, rozwinięte okazy. Jakże pyszne.
Pierwszy etap za nami, czas na desant niedaleko miejsca gdzie jeszcze klika lat temu był most. Byłem z Wojtkiem 1121 i Dziadkiem, Wojtek Myśliwiec zostało operatorem kamery. Nam udało się przedostać na drugą stronę, Pastor w połowie drogi zawrócił, wróciliśmy i my. W drodze powrotnej Wojtek zahaczył dupą o jakąś skałkę, nic się na szczęście nie stało. Postanowiliśmy jechać przez Sękowiec, stokówką w kierunku mostu w Studennem. Nim dojechaliśmy do punktu widokowego na Tworylne zrobiliśmy postój. Było ognisko, kiełbaski, pojawiła się wódeczka, lecz biorąc pod uwagę frekwencję znowu z przydziału każdemu wyszło po porcji dla skrzatów. A trudno nazwać Pastora, Wojtka Cyferki albo mnie skrzatami. Gabarytowo to bardziej trollami. O urodzie nie wspominając.
Wreszcie od strony brodu per pedesem udaliśmy się na Tworylne. Do miejsca po dawnej wsi. Ciekawe, czy dziś rano i tutaj ożyły duchy przeszłości. Piękna dolina, świeżo wykoszona łąka, wiele pozostałości po zabudowaniach wiejskich i strażnicy wojskowej, zresztą wszyscy tam byliście. Tutaj jest jeszcze piękniej niż w Krywem. Zwiedziliśmy ile się dało, najwięcej czasu poświęcając strażnicy aż przyszedł czas na powrót, a żeby oszczędzić drogi i nie obchodzić jaru dookoła udaliśmy się na skróty Mnie uratowała pasja zbierania grzybów. Pastor z Bernadettą znaleźli piękne koźlaki, pomagałem im zbierać, dzięki temu nie poszliśmy z innymi i nie wpadliśmy w pętlę czasoprzestrzenną. Weszli bowiem w taką ścieżką, że ja, przedostawszy się na drugą stronę jaru, słyszałem tylko głosy zagubionej ekspedycji, ich samych nie widząc. A tak naprawdę ścieżka ta dobra była może dla lisów, ale nie dla ludzi. Weszli w takie krzaki kłującej tarniny, że w żaden sposób nie mogli się przebić, chociaż byli już tylko kilka metrów od celu. Zawrócili wybierając inną opcję powrotu.
Dotarłszy do naszych rumaków Wojtek stwierdził, że żeby nie wracać tą samą drogą pojedziemy górą przez Otryt, no i pojechaliśmy prosto na leśniczego, który wraz z jakimś dewizowcem wyszedł na odstrzał. Dewizowiec dmuchał w coś co przypominało muszlę wabiąc zakochanego byka, a Heniu, mąż Basi, on to bowiem był, z kwaśną miną pozwolił nam przejechać. Nawet nie wiem, jak skończyło się tamto polowanie, spłoszyliśmy byka, czy nie, głupia sprawa, stało się. Nikt tego specjalnie nie robił.
Wieczorem druga część dogrywki KIMBu. Gdy zjechaliśmy do Sękowca w tym samym czasie nadjechali Paweł i Darek, kompani moi warszawscy, których poznałem tutaj w Sękowcu, i z którymi przyjeżdżałem w Bieszczady. Ale też wspólnie byliśmy w Górach Stołowych, Karkonoszach i w najpiękniejszym mieście świata- w Pradze.
Zakładki