Rozdział IV
Jurko wymyślił, że następnego dnia pójdziemy na... Dwernik Kamień. Przyłączyć się miał Stały Bywalec i Ojciec Prowadzący. I skoro Wojtek nie miał nic naprzeciwko- wręcz przeciwnie- żeby powtórzyć jeszcze raz tę trasę, to tym bardziej nie miałem ja. Ustaliliśmy tylko, że ze szczytu zejdziemy tą drugą z nowo wytyczonych ścieżek, którą jeszcze żaden z nas nie szedł.
Na drugi dzień okazało się jednak, że dołączy do nas tylko Ojciec Prowadzący. Kaziu bowiem miał gdzieś jechać samochodem. W ogóle z panem Prezydentem niewiele wspólnie chodziliśmy, a spotykaliśmy się głownie w barku, albo „ moim” domku. No i dobrze, ponieważ nasze relacje nie będą w zbyt wielu miejscach się powtarzać. A wszystko to w trosce o was, drodzy forumoczytelnicy.
Tak więc udaliśmy się tą samą drogą, co wczoraj, dłużej zatrzymując się przy pozostawionym ciągniku gąsienicowym w połowie podejścia na Dwernik Kamień. Na szczycie za to spotkaliśmy bardzo ładna dziewczynkę (dla wiadomości Wojtka 1121- to z całą pewnością była sarenka. O co chodzi wyjaśnię później), która wykorzystując ostatni dzień pobytu w Bieszczadach weszła z Nasicznego li tylko po to, aby poczytać sobie książkę. Był to, jeśli dobrze zapamiętałem „Autoportret reportera” Ryszarda Kapuścińskiego. Minęło tyle czasu ile potrzeba (na wypicie piwa) i ruszyliśmy na dół. Ścieżka, która prowadzi bezpośrednio ze szczytu okazała się bardzo atrakcyjna. Na początku idzie ostro w dół, ale później łagodnie się obniża po bardzo ładnej okolicy, aż do drogi szutrowej, tej samej, która przebiega obok wodospadu Szepit. Po drodze nic nadzwyczajnego się nie działo, trochę pomarudziliśmy przy wodospadzie, trochę dłużej przy sklepie, chociaż dzisiaj tylko piwnie. Znowu byli Piotrkowie, taki jeden miejscowy Rysiu, ale chyba żaden z nas nie miał ochoty na mocniejsze alkohole. Przynajmniej w tym momencie.Na dziś bowiem zaplanowałem proszoną kolację, na której miały być placki piskalskie, czyli zwyczajne placki ziemniaczane z dodanym do ciasta tartym serem. Czekałem z tą kolacją na przyjazd żony Stałego Bywalca, Wojtka 1121 i Andrzeja 627.
Jeszcze pod sklepem otrzymałem telefonicznie polecenie od pana Prezydenta, abym po drodze do niego zaszedł. Okazało się, że Kaziu w sposób godny wita żonę ,Wojtka 1121 i Andrzeja. Przywitałem się z panami, wypiłem wstrętne piwo (bo i ciepłe i Tyskie), dopiero potem okazało się, że ma schłodzonego Leżajska. Cóż, było już późno, ale przecież musiałem się odtruć po Tyskim.
W domku zarówno Wojtek, jak i Jurko z miejsca ofiarowali mi swoją pomoc przy kolacji, którą odrzuciłem, ponieważ kuchnia w domku nr 1 jest tej wielkości, że ledwie mieści się tam jedna osoba, a cóż dopiero kucharek sześć. Jurko zajął się kominkiem, a ja kolacją.
O 19 zaczęło schodzić się towarzystwo, jak można było się domyślić, nie z pustymi rękami. Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy obecnych: Gosia, żona SB, SB,OP, Jurko, Wojtek1121, Andrzej 627, Wojtek Myśliwiec i ja. Oj działo się, działo. Wódka się lała, piwo się chmieliło, dusza śpiewała , usta też. Wojtek 1121 przyznał, że już dawno tak się nie bawił. Nie tylko on zresztą. Rysio po raz pierwszy został Ojcem Sprowadzanym. Szczegółów oszczędzę, bo może ktoś z was należy do Towarzystwa Antyalkoholowego. W każdym bądź razie ten wieczór miał brzemienne skutki dla niektórych z nas następnego dnia. Ale o tym już w następnym rozdziale.
PS. Bertrand apeluje, żeby do jego ogniska dorzucać polan- postów, ja też proszę o więcej wpisów do mojego pamiętnika. Dopiero wtedy wątek żyje. Nie piszę tego pamiętnika przecież dla siebie.
Zakładki