Mogło ich nie być, ta scieżka była w trakcie wytyczania i nam też w pewnym momencie znaki się skończyły.
Wsio poniatno
bertrand236
W innym wątku pokazałem trasę naszej wycieczki na tle najnowszej mapy Wydawnictwa ExpressMap.
Płonie już ognisko gdy przychodzimy o 19 do barku. Najpierw słowo wstępne wygłoszone przez pana Prezydenta Kazimierza Wielkiego, potem autoprezentacja, wszystko do obejrzenia na filmikach niezawodnego Andrzeja 627, który podczas nagrywania świecił nam po oczach jak na jakimś przesłuchaniu. Mów kim jesteś! Zakup piwa i karkówki. Ja jak wyżej- krzątam się przy ogniu. W Sękowcu jest grill w kształcie żurawia, ciężki jak cholera, ale jak się go ustawi na odpowiedniej wysokości to ma się spokój. Szczegóły KIMBu zapoda Stały Bywalec, który wszystko skrzętnie notuje. Manio gra na gitarze, zabawa się rozkręca. Nawet Magda zaczyna śpiewać przy ognisku, zaczyna rozumieć, że brać bieszczadzka jest miła, serdeczna i przyjaźnie nastawiona. Poznaję Sir Bazyla, który przyjechał z córeczką, niestety nie na długo. Jutro opuszczą nas też Gosia i Jurko, który skorzysta z okazji, że SB odwozi żonę do Ustrzyk Dolnych na autobus do Warszawy. Tak więc pojadą razem. Impreza z czasem przenosi się do barku, opuszczają nas kolejni KIMBowicze, SB z żoną, jutro wczesny wyjazd, Andrzej z Magdą, która na tę jedną noc przenosi się do namiotu, Jurko. Upoważniam go , żeby mnie obudził na pożegnanie. Rano jak przez mgłę pamiętam, że budził mnie. Przed Jurkiem idą Manio z Tarniną. Proszę Mania, żeby zostawił gitarę. Zgodził się wbrew temu co mówiła Tarnina. Ale ja to nie Manio, trochę pobrzdąkałem, ale graniem tego nazwać nie można. Okazało się, że Jurko też gra na gitarze. Tak siedzimy miło do czwartej nad ranem.
Wcześniej jeszcze obiecuję placki ziemniaczane dla Magdy i Tarniny, ale jak się obudziliśmy nie było już ani Magdy, ani Tarniny, ani Mania ani gitary. Lecz nie było to nasze ostatnie spotkanie podczas tego pobytu. Tak, spotkałem się jeszcze i z Magdą i z Tarniną, i z Maniem i z gitarą. I z kilkoma innymi osobami. Tylko w rezultacie nie zrobiłem tych placków. Zrobię w przyszłym roku.
Placków może nie zrobiłeś,ale za to rankiem obudził mnie zapach smażonych kań dobiegający z kuchni. Śniadanie podane do łóżka "palce lizać". Dzięki jeszcze raz Piskalku. A co do maniowej gitary to pamiętam co odpowiedziałeś jak powiedziałam,że Maniuś to mnie prędzej odda niż gitarę :) Oj fajnie było, a kań by się jeszcze pojadło, mniam...
Tarnina
Cieszę się, że chyba skończyłeś prace remontowe, bo do pisania się zabrałeśPozdrawiam
bertrand236
Rozdział VIII
Niedziela po Kimbowa, 20 września, półmetek. Opuścił nas Jurko, zostałem li tylko z Wojtkiem Myśliwcem. No tak, ale w bliskim sąsiedztwie są jeszcze Wojtek 1121, Andrzej 627, Stały Bywalec i nasz kolacyjny kapelan, czyli Ojciec Prowadzący. Nudno nie będzie. Nie było.
Pierwszą po przebudzeniu rzeczą jaka mi się rzuciła w oczy to brak gitary. Nieodzowny znak, że moje piętro jest już wolne. Po odstąpieniu pięterka Tarninie i Maniowi przeniosłem się na dół, na łóżko tuż przy lodówce. Śmieli się ze mnie, że w razie czego będę miał blisko. Ale już wcześniej umówiliśmy się, że pójdziemy do kościółka, nie było więc mowy o żadnym, choćby najmniejszym piwie. Zresztą nie było tak źle. Cóż, w górach jest wszystko co kocham, w tym jest brak kaca. To ciekawe-jest coś czego nie ma. Zresztą z tym kacem to nie jest do końca tak. On jest, tylko przebiega w znacznie łagodniejszej formie.
Poszliśmy zatem do kościółka w Zatwarnicy. W pierwszym rozdziale napisałem, że Radio Maryja jest mi bliskie, ale tylko geograficznie. I to jest coś, czego nie mógł zrozumieć Ojciec Prowadzący, że ja jako katolik, ba- katolik z Torunia, który nosi nazwisko zaczynające się na Pis (czyli nolens volens muszę być Prawy i Sprawiedliwy) nie słucham tego Radia. Ano nie słucham. Przypomina mi się rysunek Andrzeja Mleczki, na którym pod drogowskazem siedzi Chrystus frasobliwy, a na drogowskazie są dwa przeciwne kierunki: Łagiewniki i Toruń. A mnie chyba jednak bliżej do Łagiewnik.
Trochę piszę nie na temat, ale była to wyjątkowo leniwa niedziela. Po mszy zauważyliśmy, że gro ludzi skręca w małą ścieżynkę przy kościele. Widzieliśmy ją, gdy wracaliśmy z Krywego, ale mogła być to ścieżka do prywatnej posesji biegnąca po prywatnej łące. Dzisiaj zeszliśmy z innymi tą ścieżką, i rzeczywiście okazała się skrótem. Do sklepu mieliśmy już blisko. W sklepie też długo nie siedzieliśmy, a po powrocie zobaczyliśmy jak Ula krząta się po barku, sprzątała po KIMBie. Zostałem u niej i pogadaliśmy sobie od serce. O czym? Nieważne. Miała dziewczyna dzień do zwierzeń i chciała się wygadać.
Nie zdążyłem dojść do domku, gdy zgarnął mnie Wojtek 1121. Przyjechali znajomi z Sanoka i rozpoczęła się impreza integracyjna przed domkiem Wojtka. Wojtek niedzielę spędził na wożeniu Magdy i Andrzeja po dzikich rejonach Bieszczadów, chociaż nie na tyle dzikich, żeby nie można było wjechać samochodem terenowym.
Gdy zrobiło się ciemno przenieśliśmy się do domku nr 1. Tam kategorycznie oświadczyłem, że nie robię żadnej kolacji, jak leniwa niedziela, to leniwa niedziela. Kuchnia jest za tymi drzwiami, a lodówka w tamtym kącie. Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy.
Prawda, że prawdziwa leniwa niedziela? Aż prawie nie ma o czym pisać.
Napiszę zatem o jeleniach. I tak jednego, śmiertelnego w skutkach (powiało grozą)wydarzenia nie umiem precyzyjnie umieścić w chronologii. Zanim nam jeleń niczym koń wyskoczy wbiegł na 10 metrów przed samochód, zanim zepsuliśmy niechcący jedno polowanie, delektowałem się rykowiskiem. Miłosne pieśni byków robią duże wrażenie, zwłaszcza, kiedy wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi. Pewnej ciepłej nocy przespałem się nawet na balkonie, długo nasłuchując zakochanych byków, którzy ryczą na swoją zgubę, wtedy bowiem zaczyna się okres polowań. Dwa lata temu udało mi się zidentyfikować siedem byków nawołujących się to z bliższej, to z dalszej odległości. W tym roku tylko pięć, chyba, że jednym z tych odgłosów był myśliwski wabik.
Innej nocy byczek podszedł bardzo blisko ośrodka, na kilka, kilkanaście metrów. Jak urzeczony wsłuchiwałem się w jego pieśń. Aż w pewnej chwili padł strzał, jeden, śmiertelny. Trzeba wam wiedzieć, że mąż właścicielki ośrodka jest leśniczym i organizuje polowania. Ma w tym okresie swoich gości. Tej nocy poszli na pewny strzał, nieplanowany. Cóż kolejny jeleń do rejestru odstrzałów. A tych jest pewna liczba, której nie wolno przekroczyć. No i mieli odstrzał, bez błądzenia po chaszczach, bez czekania, nawet portek nie musieli tak naprawdę zakładać. Gdyby byk nie podszedł tak blisko żył by. No, nie wiadomo jak długo.
W końcu dni każdego rogacza są policzone.
A tuż przed kościółkiem odezwała się...toruńska bieszczadniczka,która musiała poczekać na relację w wędrówek.Przez ten czas znalazłam jednego grzybka(do barszczu?),który i tak sie w końcu zgubił.Przepraszam za wtręt,ale...tak było przecież!
WUKA
www.wukowiersze.pl
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki