Kotleciki przepyszne, smakują jak mięsne, idealne na zagrychę do wszystkich trunków (poza, naturalnie, słodkimi).
Będę też nieco nieskromny i Cię lekko sprostuję: ową kiełbasę kupiliśmy z Wojtkiem na spółkę. I bynajmniej nie dla siebie, lecz z myślą o Tobie. Baliśmy się bowiem, że cała nasza szarańcza tak obeżre domek nr 1, że dla głównego gospodarza i zarazem kuchmajstra już nic jeść nie pozostanie.
Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 30-10-2009 o 07:00
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Proszę - Stały Bywalec wraca do świata żywych... i wkracza w sękowieckie opowieści. Czekamy na ciąg dalszy.
"niech będą błogosławione wszystkie drogi proste, krzywe, dookolne…"
http://takiewedrowanie.blogspot.com/
Jak napiszę to co napiszę, to wyjdzie na to, że mimo, iż Pikal napisał, to co napisał, to na złośliwca wyjdę ja, więc nie napiszę tego co napisać miałem
E tam, w końcu słowo się rzekło, więc całkiem bez złośliwości, a z dużą dozą sympatii: cały Andrzej! (i kurcze - mi się to podoba!).
A co do Piskala, to kotlecików ala'On nie jadłem, ale opowieść pożeram ze smakiem!
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Czyli te buty a la yeti to Andrzeja były???
"...Lecz ja wrócę tu, będę w twoim śnie.
Nikt nie zabroni nam śnić..."
Bogdan Loebl
Yeti był przyłapany przez Wojtka na szlaku, a buty Andrzeja do obejrzenia tutaj http://www.youtube.com/watch?v=50gLi...8DDAF&index=10 . To już do następnego rozdziału nie bedę wstawiał linka.
Rozdział XI
Ruszamy na poszukiwanie dawnej wsi Ruskie. W pierwszym numerze „Bieszczadów” był artykuł jak tam dojść z podanymi namiarami gps, ale my szliśmy na żywioł, na dedukcję, na przełaj. Było to efektem wczorajszej narady i analizowania map nad wodospadem Szepit. Idziemy w czwórkę- Andrzej, Jurek i Wojtek, wieloletni koledzy Andrzeja, jeszcze ze szkoły oraz ja.
Koledzy po raz pierwszy w życiu idą wspólnie na szlak. Okazuje się, że Andrzej, to nie Andrzej, jak do tej pory błędnie przypuszczałem, a Rysiu. Taką miał ksywkę w szkole i tak siłą przyzwyczajenia zwracają się do niego Wojtek i Jurek. Idziemy wpierw stokówką w kierunku Nasicznego, mijamy scieżkę prowadzącą na Dwernik Kamień aż dochodzimy do punktu wskazanego przez gps. Tu powinna być ścieżka na dół do Sanu. Jest! Ledwie widoczna, w dodatku zasłonięta od strony drogi przez całe kubiki drewna. Cóż, wchodzimy na nią, z nadzieja, że doprowadzi nas do dawnej wsi. Przy ścieżce znajduję Phallusa impudicuc, czyli sromotnika bezwstydnego, pokazuję go kolegom, tłumacząc, co to za grzyb. Sesja zdjęciowa i idziemy dalej.
Idziemy wciąż w dół, robi się coraz bardziej dziko i niedostępnie, pojawiają się dzikie jabłonki, paśniki, tropów zwierzyny mnóstwo ,tropu misia niestety nie ma. W końcu dochodzimy do polanki, słychać szum potoku, według mapy idziemy w dobrym kierunku. Na polance zadrzewione miejsce, wśród drzew jakieś fragmenty podmurówki, czyżby to miejsce po cmentarzu, cerkwi? Na cmentarz to trochę za mały obszar, cerkiew pasuje, ale tak niewiele tego zostało, że nie ośmielam się zgadywać, tym bardziej wyrokować. Z mapy wynika, że to rzeczywiście może być miejsce po cerkwi. Niedaleko znowu zdziczałe jabłonie, częstujemy się jabłkami, wyjątkowo smacznymi. W końcu dochodzimy do miejsca, gdzie dwa strumienie łączą się w jeden, to tutaj musiała być wieś. Przechodzimy strumień i udajemy się do Sanu. Kilkanaście metrów od ścieżki widzimy jakąś chałupę, lecz bardzo intensywny zapach gnijącego mięsa odstrasza nas od bliższej penetracji miejsca. Teraz żałuję, nawet jakbym poszedł sam, to panowie i tak by musieli na mnie czekać. Wreszcie docieramy do Sanu.
Na przyszły rok rezerwuję tę trasę. Może wybierzemy warianty tras opisane w „Bieszczadach”. Bardzo lubię te miejsca w Bieszczadach, zresztą nie tylko w Bieszczadach, gdzie historia aż krzyczy.
Przeprawa przez San. No i zaczęło się. Czy w tym miejscu, czy może iść dalej, czy z drugiej strony rzeki to na pewno droga, czy przerwa między drzewami. Nie oglądając się za szkolnymi kolegami ruszam. Tak płytkiego Sanu jeszcze nie widziałem, 2/3 rzeki można przejść suchą nogą, ale całkiem się nie da. Niewiele myśląc zdejmuje buty, związuję je sznurowadłami, zakładam sobie na szyję i zanurzam nogi w wodzie. Desantuję się bez przygód, woda ciepła, aż miło wymoczyć przepocone syrki . Panowie wreszcie się ruszyli, nie od razu, Andrzej, przepraszam- Rysiu musi przecież to wszystko sfilmować. No i wypróbować buty zakupione specjalnie w tym celu. Nazwa produktu: Buty do przechodzenia przez San. W końcu wszyscy dotarli bezpiecznie na drugi brzeg. Chwila z kanapką i ruszamy do Chmiela. Tam kilka chwil z piwem u ustalanie dalszego planu działania. Piwo temu sprzyja. Ustalono co następuje:
primo-wracamy autobusem, co dla Andrzeja jest nie lada atrakcją. Nie jechał bowiem autobusem od lat, a w Bieszczadach nigdy. Wpadł w twórcze podniecenie, które go zaślepiło, obiecał był bowiem, że postawi nam bilety na tę niezwykłą podróż.
Secundo- zapraszam panów na prawdziwka znalezionego w poniedziałek na zboczu Jeleniowatego. Kawał z niego było prawdziwka. Dzwonię do Wojtka Myśliwca, który zrobił był sobie dzień odpoczynku, z prośbą, żeby obrał ziemniaki.
Po przyjściu na przystanek nastąpiło trzęsienie ziemi, a potem napięcie zaczęło rosnąć. Naopowiadałem Andrzejowi jak to kiedyś autobus , też w Chmielu przyjechał 10 minut przed czasem, gdy więc był minutę spóźniony Andrzej zaczął objawiać oznaki niepokoju. 5 minut- poddenerwowania, 10-paniki, 15-zniechęcenia i rozczarowania. Zwątpienie przeżerało całe Andrzejowe jestestwo. Aż żal było patrzeć, jak z przyjaciela pozostaje tylko smuga cienia. W końcu po 25 minutach, gdy już mieliśmy wrócić do sklepy autobus przyjechał. W Andrzeja wstąpił nowy duch, odmłodniał o 4o lat. A to wszystko do obejrzenia tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=fg-pg...8DDAF&index=11
Dojechaliśmy do Sękowca głodni, ale szczęśliwi, zwłaszcza Andrzej. I tam nastąpił ewangeliczny cud. No, może o nieco mniejszym kalibrze. Jednym grzybem najadło się pięciu dorosłych głodnych facetów. Prawdziwka pokroiłem w plastry wzdłuż kapelusza i korzenia. Mąka, jajko, bułka i na patelnię, tak jak kanie. Do tego świeże pieczywo i piwko .Dwa takie plastry z trudem mieściły się na dużej patelni. Jakby to było pięknie, gdybym zbierał tylko takie grzyby. Houwk!
Pozdrawia was średnio (na razie) stary grzyb spod Torunia.
PS. Mam nadzieję, że nie obrażasz się Andrzeju na te przyjacielskie przytyki, konieczne do wzbogacenia formy niniejszej opowieści. Pozdrawiam Cię serdecznie!
Piskal, bardzo fajnie to opisałeś i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. A gdyby tak w przyszłym roku zrobić sobie dłuższą pieszą wyprawę biegiem Sanu?
Co do Ruskiego, to chętnie bym zobaczył ten artykuł, o którym piszesz. Może ktoś mógłby go zeskanować i mi podesłać.
Tak dla przypomnienia mojej wędrówki w 2008 roku: http://forum.bieszczady.info.pl/show...?t=4803&page=5
bertrand236
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki