"A ciśnienie mam bodaj większe od Wojtka"
Piskalu, czytanie tego pamiętnika jak i Twoich poprzednich relacji, to prawdziwa przyjemność. Ale, na miłość Bieszczadów! Czy Ty zacząłeś wreszcie to nadciśnienie leczyć?
"A ciśnienie mam bodaj większe od Wojtka"
Piskalu, czytanie tego pamiętnika jak i Twoich poprzednich relacji, to prawdziwa przyjemność. Ale, na miłość Bieszczadów! Czy Ty zacząłeś wreszcie to nadciśnienie leczyć?
"Zacząlem. Ale przerwałem"
A ja zaczęłam czytać Twoje pamiętniki i nie zamierzam przerywać. Stąd zależy mi, abyś zdrowy śmigał po Biesach, a potem pis(k)ał i pis(k)ał, ku uciesze wielu.
Tak jest, Piskalu! Już kończę. Mieszkanie w Bieszczadach, ech, marzenie![]()
Rozdział VI
Krywe- miejsce magiczne, kto był, a pewnie większość z was była, ten wie. Miejsce, jedno z wielu w Bieszczadach, gdzie historia aż krzyczy. Kiedy kilka dni później byliśmy tam ponownie w zwiększonym składzie. Dolinę Krywego zasnuła mgła o konsystencji bitej śmietany. Staliśmy na Rylim i z zapartym tchem kontemplowaliśmy widok, a mgła bardzo wolno ustępowała odsłaniając dawną wieś. Myślę, że co jakiś czas Pan Bóg zsyła taką mgłę, żeby ukryć fakt, że wsie wysiedlone w czasie akcji „Wisła”, takie jak Krywe lub sąsiednie Hulskie wcale nie opustoszały, wciąż żyją, wciąż dawni mieszkańcy tych wsi pchają swój wózek życia zmagając się z codziennymi troskami, problemami, radościami, miłościami. Wtedy, pod tą cudownie kryjącą mgłą, tam, w dolinie, krzątały się duchy dawnych mieszkańców przy zwykłych sobotnich obowiązkach w zagrodach i przy cerkwi pw. św. Paraskewy . Aż prawie można było ich usłyszeć, a na pewno poczuć.
Tymczasem mamy jeszcze piątek, 18 września. Niebo zasnute chmurami, ale nie pada. Andrzej 627, Jurko, Wojtek Myśliwiec i ja przeszliśmy most na Sanie, skręciliśmy w prawo i koło dawnego Sękowca (obecnie to już Zatwarnica) ścieżką wzdłuż rzeki udajemy się najpierw do hulskiego młyna. Od wsi towarzyszy nam mały kotek, z pewnością nie bezdomny, bo w obroży przeciwpchelnej na szyi. Próby odgonienia go traktuje jako świetną zabawę, odskakuje, potem znowu podbiega. Schodzimy do ruin młyna w miejscu, gdzie potok hulski wpada do Sanu. Miejsce bardzo urokliwe, ale jakie ma być, skoro jest w Bieszczadach? Kotek cały czas z nami. Odnajdujemy ruiny, niewiele z nich zostało. Krótki odpoczynek i wracamy do ścieżki. Chcemy dojść do potoku, desantować się na drugi brzeg i uderzyć na Ryli. Szedłem tą drogą dwa lata temu, w odwrotnym kierunku, ale mam nadzieję, że znajdę miejsce, gdzie jest bród, najwyżej dojdziemy do danej wsi Hulskie i tam się przeprawimy. Tymczasem niespodzianka- pojawiają się niebieskie znaki ścieżki, która doprowadza nas dokładnie do tego miejsca, o którym myślałem. Przed dwoma laty szliśmy wzdłuż potoku od miejsca, gdzie stało indiański wigwam, teraz nowo wytyczona ścieżka uderza od razu do góry. Dawna ścieżka szła po prywatnym terenie. Pomimo niskiego poziomu wody kamienie są bardzo śliskie, trzeba bardzo uważać. Udaje mi się przejść, Andrzejowi z niewielką moją pomocą również, Jurko ambitnie chce przejść samodzielnie i prawie mu się to udaje. Jednak na ostatnim, jak to często bywa, kamieniu poślizgnął się i zaliczył mała kąpiel. Wojtek zachwiał się i zrezygnował z przejścia w tym miejscu. Przeszedł kilka metrów dalej. I tylko nasz koci towarzysz nie zdołał przejść, kręcił się wzdłuż strumienia i miauczał w niebogłosy, Boże, jak on płakał, gdy oddalaliśmy się, ale nie mogliśmy go przecież zabrać ze sobą. Chociaż, gdyby nie przygoda Jurka, kto wie, czy nie wróciłbym po niego. Jeszcze mi się serce kraje na ćwierć, gdy przypomnę sobie jego płacz. Znaczył przez cały czas teren, jestem więc przy nadziei, przy nadziei, że wrócił bez przygód do Zatwarnicy.
Podchodzimy pod górę, gdzieś blisko nas ryczy byk, niestety nie udało się nam go wypatrzyć. Musiał nas usłyszeć, chociaż staraliśmy się iść po cichu. Za chwilę druga niespodzianka- ścieżka się urywa, wyszliśmy już na łąki, ale znaków ani śladu. Ścieżka była dopiero w trakcie wytyczania. „Tędy”- decyduję. Idziemy w kierunku, w którym, jak przypuszczam powinien być Ryli. I tu kolejna niespodzianka, piękne koźlaczki, aż się proszą, żeby je zerwać. Zostawiam je jednak, co z nimi zrobię? Za chwilę kilkadziesiąt metrów dalej coś bieleje. Wykonuję przepisową stójkę, chwytam wiatr i walę w tamtym kierunku. Piękna kania (u nas mówi się sowa, ale postaram się przestawić i zostanę przy nazwie, jaka funkcjonuje w Bieszczadach), obok następna i jeszcze jedna. Już mnie nic innego nie obchodziło, mogliśmy nawet zabłądzić, bo o ile koźlaki sobie odpuściłem, to kani nigdy! I tak od kani do kani doszliśmy na grzbiet Rylego. W sumie uzbierałem 17 kani, co jedna, to piękniejsza, które należało spożyć jeszcze dzisiaj. Znowu zapowiadała się proszona kolacja, bo w czwórkę nie zdołalibyśmy wszystkich zjeść.
Doszliśmy do celu, Andrzej zaproponował, żeby zejść jeszcze nad San niedaleko miejsca gdzie był most. Potem pozostałości zabudowy dworskiej, ruiny cerkwi, sesja zdjęciowa, czyli zestaw obowiązkowy, no i skrótem na Ryli. A tam kolejna niespodzianka. Cóż za dzień pełen niespodzianek. Telefon od Wojtka 1121. Rano jechali do Dolnych do muzeum bieszczadzkiego, a chyba głownie po ukraińskie zaopatrzenie, teraz są na obiedzie z Zatwarnicy i wybierają się samochodem na Krywe. Gosię, Wojtka 1121, Stałego Bywalca i Ojca Prowadzącego spotykamy już po zejściu, na stokówce niedaleko mostu na hulskim. Zapraszam na kolację, obgadujemy szczegóły, Wojtek częstuję mnie piwem, niezłą wyrobiłem sobie opinię, nie ma co. Ale żeby nie robić mu przykrości, nie odmawiam. Nie marudząc idziemy stokówką do Zatwarnicy, musimy kupić jeszcze to i owo do kolacji. Andrzej dzięki gps’owi odnajduje skrót, który prowadzi nas do samego kościoła. Potem sklep i powrót do domu.
Tymczasem ekipa samochodowa dojechała do miejsca po moście. Wojtek chcąc sprawdzić, czy da się przejechać samochodem, przechodzi San wpław, najpierw po kamieniach potem w butach po dnie. Szczegóły zapewne zapoda Stały Bywalec, naoczny świadek, ja od siebie dodam tylko tyle, że te buty trzeba było potem wysuszyć, a najbliższy życzliwy domek z kominkiem, to? Oczywiście, domek nr 1!
Kolacja była udana, kanie smakowały wyśmienicie, a Ojciec Prowadzący znowu został Ojcem Sprowadzanym. Potem jeszcze wizyta w barku, podczas której obejrzeliśmy film z przeprawy Wojtka 1121 przez San.
Ech, żadna, nawet najlepiej napisana relacja ( nie myślę tutaj o swojej, to uwaga natury ogólnej) nie odda tego, co w Bieszczadach przeżywamy. Aż łezka się w oku kręci...
Pisz Piskalu pisz...
"niech będą błogosławione wszystkie drogi proste, krzywe, dookolne…"
http://takiewedrowanie.blogspot.com/
Pięknie to opisujesz. Faktycznie
Pozwolisz, że zamiast komentarza, pokażę moją relację filmową z tej wycieczki:
Hulskie-Krywe-Zatwarnica
Ależ to biedne kocisko płakało! Było tak, jak pisał Piskal - w niebogłosy. Nawet szum wody nie był w stanie go zagłuszyć. Na pewno dotarł do swojej bazy, jak to kot. Piskalu - kiedy ciąg dalszy pamiętnika?
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki