Wróciliśmy do stokówki na wysokości paśnika myśliwskiego. Sterta buraków, jakaś szopka, pewnie z sianem i dużo tropów, a po drugiej stronie ambona. Miło czyta się opowiadania myśliwskie dajmy na to takiego Janusza Meissnera, o tym jak to drzewiej się polowało, o nieraz kilkudniowym podchodzeniu zwierza, o ich zwyczajach, o myśliwskim kodeksie honorowym. Ale wybaczcie. Jeśli ktoś podjeżdża samochodem prawie na miejsce, gdzie jest podłożone zwierzęce żarło, gdzie przy flaszce wódki nie pozostaje nic innego jak tylko czekać, a potem bierze fuzję z noktowizorem i strzela? Gdzie w tym wszystkim romantyzm, który towarzyszył dawnemu obrzędowi, rytuałowi polowań? Wychodzi na to, że kłusownictwo staje się bardziej szlachetne o tyle, że daje zwierzęciu pewną szansę, wyrównuje proporcje pomiędzy obiema stronami.
Ad rem. Nie znaleźliśmy, rzecz jasna, tej skrótowej ścieżki, doszliśmy aż do mostu na potoku Muczny. A potem do samej drogi idącej do Didiowej. Tam dopiero spotkaliśmy pierwszych ludzi, nie licząc drwali, ale to też bliżej cywilizacji. Ojciec Prowadzący zaczął objadać się kaliną, Lucyna na niego krzyczała, ale widać czuwał nad nim wszechmocny ojciec dyrektor, bo nic mu się nie stało. Albo to była zbawcza moc koniaku. Rysiu, poniżej cytat specjalnie dla Ciebie:
Roślina trująca: Lekko trująca jest kora i liście, owoce tylko w dużej ilości[3]. Powodują mdłości, wymioty, zaburzenia świadomości i rytmu serca, duszności, pojawienie się krwi w moczu w wyniku uszkodzenia nerek oraz zapalenie narządów układu pokarmowego[3]. Według innych autorów owoce kaliny zawierają trujące saponiny, na które wrażliwe są bydło, konie i dzieci. Objawami zatrucia u dzieci są wymioty, zawroty głowy, zaburzenia mowy, utrata przytomności, w skrajnych przypadkach nawet śmierć[4]. Owoce bardzo rzadko zjadane są przez ptaki. Z powodu zawartości trującej wiburniny nie są surowcem leczniczym. Natomiast pozbawiona tej trującej substancji jest kora[5] Wg niektórych autorów owoce po przetworzeniu w formie dżemów, konfitur, kompotów, zwłaszcza po przegotowaniu - nadają się do spożycia[6]. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Kalina_koralowa )
Cali i zdrowi doszliśmy do Didiowej, do tego magicznego przygranicznego miejsca z widokiem na Ukrainę, jej góry z zagubioną wśród nich małą cerkiewką. Krótki odpoczynek przy chatce, wpisy do zeszytu, potem wycieczka do domku myśliwskiego. I zejście nad San, nad samą granicę. Lucyna się zbuntowała, nie szła z nami, czekała na nas przy polance koło której musieliśmy wracać. Znalazła kilka kań, kilka znalazłem ja, była więc usatysfakcjonowana. Słyszymy helikopter. Lucyna twierdzi, że to ratowniczy. Czyżby po Ojca Prowadzącego? Ale to był chyba śmigłowiec straży granicznej. Czyżby po nas?
Pod piękną, samotną brzózką, jak z rysunków Jana Marcina Szancera robimy jeszcze jeden koniaczkowy postój, który ratuje być może życie Ojcu Prowadzącemu, ach ten koniak. Na taką ilość osób wychodzi po naparstku. Ruszamy w drogę, I po ruszeniu w drogę, po drodze, na drodze panowie dogaduję się co do pewnej sprawy.
Wreszcie dochodzimy do szosy i tam się rozstajemy. Stały Bywalec i Andrzej idą do Mucznego po samochody, my zostajemy przy wypale. Tam razem z gospodarzem wypijamy resztę koniaku. W tej jakże bieszczadzkiej scenerii pięciogwiazdkowy koniak smakuje wyśmienicie. Porcje jak dla skrzatów, więc Wojtek 1121 znowu wpada na genialny pomysł. W nieprzebranych czeluściach swojego plecaka znajduje jeden ze swoich geocache’owych skarbów- małpkę spirytusu. Rozrabia z wodą i mamy jeszcze odrobinę poezji w płynie. Atmosfera jest serdeczna. Przyjeżdżają panowie, musimy jeszcze jechać do Lutowisk odwieźć Lucynę na autobus i po zaopatrzenie. Jutro mam imieniny, szykuje się znowu zakrapiana kolacja. Cholera, chyba rację miał Recon1- nieźle zmoczony ten pamiętnik.
Lucyna spóźnia się na autobus, więc ekipa Stałego Bywalca odwozi ją do Ustrzyk Dolnych. Ale wcześniej realizują swój niecny plan, który obgadywali po drodze z Didiowej. Panowie umówili się, że za zakupione przeze mnie wiktuały na jutrzejszą kolację zapłacą oni. Ot tak, w ramach prezentu. Publiczne wam za to dzięki.
Wracamy do Sękowca. Nie mogę się powstrzymać, żeby na kolację nie zrobić mojej dzisiejszej zdobyczy- rydzów.
To był wspaniały dzień. Tak do głębi bieszczadzki. Uwielbiam to..
Zakładki