Jej, co tam jest?Jakieś zwiększone przyciąganie ziemskie?Dobrze, że małżonka sobie zębów nie wybiła na przedzie w tym Sękowcu
Jej, co tam jest?Jakieś zwiększone przyciąganie ziemskie?Dobrze, że małżonka sobie zębów nie wybiła na przedzie w tym Sękowcu
"...Lecz ja wrócę tu, będę w twoim śnie.
Nikt nie zabroni nam śnić..."
Bogdan Loebl
Jesteś kronikarzem bardzo dobrym, ale w tym wypadku niedoinformowanym.
Jeszcze owego 16 września (czyli dzień przed wycieczką na Otryt) miała miejsce mniej więcej taka wymiana zdań pomiędzy mną a Jurko (już po Waszym powrocie z Dwernika Kamienia):
- Jak tam Rysiek, nie agitował Was radiomaryjnie ? Bardzo Was umoralniał i katechizował po drodze ? - zapytałem Jurko.
- A jakże! Ojciec Prowadzący nas pouczał, często cytował słowa ojca dyrektora i prowadzących audycje - odpowiedział Jurko.
Tak mi się to spodobało, że natychmiast poinformowałem Wojtka1121 o owym Ryśkowym pseudonimie. On sam tego nie wymyślił.
Albo to więc pomysł samego Jurko, albo wymyślili to wspólnie z Wojtkiem Myśliwcem (skoro Ty o tym nie wiedziałeś).
A dalej to już faktycznie było tak jak Ty napisałeś. Wojtek1121 to trochę rozpropagował. Specjalnie starać się nie musiał - przyjęło się prawie automatycznie.
Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 25-11-2009 o 13:29
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Do SB
Pewnie tak było. Nie jest to istotne dla sprawy. Natomiast jeżeli ktoś uzurpował by sobie prawo do Ojca Sprowadzanego, to kładę na to stanowcze veto. To ja przy jakiejś okazji powiedziałem, że Rysiu za dnia jest Ojcem Prowadzącym, wieczorem zaś Ojcem Sprowadzanym. Amen.
Do Bertranda
To ta jabłonka. Pod nią musiałem pić "to wstrętne Tyskie" właśnie tego dnia, który opisał dziś SB.
Ładnie Piskalu piszesz prozą, ładnie Piskalu piszesz wierszem, ale na piwie naprawdę się nie znasz...
Przepraszam za OT
bertrand236
17 września
Mamy dziś w planie pieszą wycieczkę z Sękowca przez Otryt do Lutowisk i powrót autobusem PKS (wieczornym kursem z Lutowisk o godz. 19:33). Tak się wszyscy wczoraj umówiliśmy.
A z niektórymi kolegami to nawet wcześniej niż wczoraj. Bowiem z Wojtkiem1121 i Andrzejem627 tę trasę zaplanowaliśmy sobie jeszcze przed przyjazdem w Bieszczady.
Niezupełnie nam to wyszło. Ale po kolei.
Już rano odnotowuję fizyczną niedyspozycję trojga niedoszłych uczestników dzisiejszej wyprawy:
1) Gosia nie idzie, gdyż napuchła Jej buzia po wczorajszej "wywrotce" pod domem,
2) Piskal nie idzie, pomimo że wczoraj to On był sprowadzającym, a nie sprowadzanym, po kultowych schodach ośrodka w Sękowcu - chyba się za bardzo zmęczył owym sprowadzaniem,
3) Rycho (Ojciec Prowadzący) nie idzie, ponieważ jeszcze nie wytrzeźwiał.
Mamy więc nieco przerzedzone szeregi, ale za to z nieuszczuplonym podstawowym składem kadrowym: Wojtek1121, Andrzej627, Jurko, Wojtek Myśliwiec i ja. Czyli pięciu wspaniałych.
Z Sękowca wędrujemy stokówkami aż na grzbiet Otrytu, tam wchodzimy na ścieżkę oznakowaną niebieskim szlakiem i maszerujemy nią przez cały Otryt do Chaty Socjologa.
Znam tę trasę b. dobrze, idę nią już n-ty raz. I za każdym kolejnym razem spostrzegam, iż jest ona "ta sama" ale nie "taka sama". Mimo że chodzę tędy zawsze o jednej porze roku. Z roku na rok ścieżka staje się coraz szersza, bardziej wydeptana, a nawet porozjeżdżana. I pomyśleć, że jeszcze 10 lat temu była tu tylko wąska wijąca się ścieżynka, a na drzewach przy niej można było zobaczyć ślady wydrapane pazurami niedźwiedzi. Owa zmiana na niekorzyść bardziej wynika z prowadzonej gospodarki leśnej (ścinka, zrywka i zwózka) niż ze wzmożonego ruchu turystycznego, o ile w ogóle można mówić o jego wzmożeniu na leśnym paśmie Otrytu.
Zasiadamy sobie pod wiatą tuż przy Chacie Socjologa, zjadamy i wypijamy nasze podróżne zapasy, po czym podejmujemy decyzję o zmianie dalszej części trasy. Rezygnujemy z zejścia zielonym szlakiem do Lutowisk.
Zamiast tego udajemy się wprost do Chmiela. Schodzimy tam ścieżką historyczno-przyrodniczą. I chyba nie dokonaliśmy złego wyboru, przynajmniej pod względem widokowo-krajobrazowym. Ścieżka (chwilami wśród traw niewidoczna) wiedzie nas malowniczą okolicą, prawie bez śladów ludzkiej działalności. Gdyby nie kolejne i ponumerowane "przystanki" na tej ścieżce, obowiązkowo z ławeczkami dla zmęczonych turystów, byłoby tu całkiem dziko.
Zeszliśmy na sam dół, aż do początku wiejskiej drogi. Obszczekiwani przez psy wędrujemy przez cały Chmiel aż do "wielobranżowego" sklepu na skrzyżowaniu. Tam rozsiadamy się wygodnie na tarasie i rozkoszujemy smakiem piwa. Piskal, żałuj, że się z nami nie zabrałeś.
Upływa czas - mierzony nie ilością przesypywanego w klepsydrze piasku, lecz piwa sączonego z coraz to kolejnej butelki. To bardzo, bardzo fajne uczucie - zejść z gór i pić piwo. Prawda ?
Dochodzi godzina 17-ta. Cóż to oznacza ? Ano to, że pani sklepowa już zwija na dziś swój interes. Możemy wprawdzie dokupić piwa i jeszcze tu trochę posiedzieć, ale ... potem będziemy musieli dyrdać pieszo dokładnie 4 km po asfalcie do Sękowca.
Andrzej627 zdaje więc egzamin ze sprawności organizacyjnej. Udaje się na krótką rozmowę z szefową tego właśnie zamykanego wiejskiego interesu i wraca do nas z informacją, że oto załatwił nam powrotny transport.
Ładujemy się do sporego dostawczego samochodu, a pani sklepowa zawozi nas wprost do Sękowca. Trochę po drodze trzęsie i jest niewygodnie (siedzimy na podłodze tego karawanu), ale przecież trwa to tylko kilka minut
I tak się skończyła moja pierwsza, dłuższa wycieczka bieszczadzka podczas tego pobytu.
CDN
.
Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 26-11-2009 o 19:11
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
SB, poruszyles te delikatna strune, ktora zawsze wprawia mnie w rozmarzenie... W innym czasie i innym miejscu mialem to samo doswiadczenie -zimne, wspaniale piwo po zejsciu z gory... Szczerze mowiac schodzac z niej pare godzin caly czas chodzilo mi po glowie, i jak juz przyszlo, znalazlem sie w raju. Do tego dosiadl sie do mnie gosc ze szklanka (bardzo smierdzacego) bimbru, i w przyjacielskiej atmosferze dokonalismy krytycznej analizy dokonan ChRL od momentu dojscia do wladzy Deng Xiaopinga...
Sprawozdanie z jazdy z Chmiela do Sękowca:
Załatwiłem transport powrotny z Chmiela
18 września (do południa)
Nieco zmęczeni wczorajszym dłuższym marszem, dziś postanawiamy poświęcić się logistyce, a jak czasu starczy, to także trochę pojeździć Wojtusiową terenówką.
Najpierw jednak, zaraz po śniadaniu, ładujemy się do mojej delikatnej i absolutnie nieterenowej limuzyny w składzie: Gosia, Ojciec Prowadzący (ale nie samochód), Wojtek1121 i autor niniejszych wypocin, w roli kierowcy.
Walimy do Ustrzyk Dolnych na słynny już w całej Polsce bazar - zwłaszcza po likwidacji bazaru na warszawskim Stadionie X-lecia, pardon: Stadionie Narodowym.
No, z tą "sławą" dolnoustrzyckiego bazaru sporo przesadziłem. Słynny to on może i jest, ale tylko dla koneserów ukraińskich gorzałek, w dodatku wtajemniczonych.
Wtajemniczonych w co ?
Nie będę się krygował i napiszę otwartym tekstem, przeznaczonym oczywiście wyłącznie dla osób pełnoletnich, już mogących czynić zakupy "monopolowe" (choć w tym wypadku chodzi o monopol nie państwa polskiego, a ruskiego).
Mam na myśli "niejawną" procedurę kupowania owych artemiwskich, chlibnych darów, chołodnych jarów, priwatnych kolekcji, a także nieraz niezłych win i piwa (chmilne micne).
Około 99% bazarowych Ukraińców to tutejsi stali bywalcy, przyjeżdżający do Ustrzyk Dln. kilka razy w tygodniu, znający się pomiędzy sobą (czego absolutnie nie ukrywają) i trzymający się raczej razem. W kupie bezpieczniej, kupy nikt nie ruszy (nie odważy się na to jakiś tzw. reketier). I to są, moim zdaniem, kupcy bezpieczni, od których można śmiało nabyć towar, bez obawy, że to spirytusowa podróbka czy wręcz sama woda. Nabywają swój asortyment w ukraińskich sklepach, a potem pociągiem lub wysłużonymi autami przyjeżdżają do Polski. I jeszcze tego samego dnia powracają do siebie. I tak ze 4 razy w tygodniu. Są znani celnikom i pogranicznikom, pewnie z nimi też (oczywiście tylko po stronie ukraińskiej ) ... kooperują. Tacy Cię, Drogi Czytelniku, nie oszukają, gdyż to po prostu nie leży w ich interesie.
Będąc zatem na dolnoustrzyckim czy leskim bazarze, nie należy spieszyć się z zakupami. Najpierw warto trochę się przyjrzeć owym handlującym mrówkom i zorientować w aktualnych danego dnia cenach. Unikać trzeba osób samotnych, trzymających się z dala od innych kupców i proponujących towar po zaniżonej cenie. Chytry bowiem dwa razy traci.
Gdy się zachowa taką procedurę, ryzyko nieudanego zakupu w zasadzie odpada całkowicie.
Powyższa "instrukcja" staje się jednak nieaktualna w odniesieniu do targowisk położonych w dużych przygranicznych miastach (np. w Przemyślu), a także dalej w głębi Polski. Tam mogą już działać różne polsko-ruskie grupy przestępcze, sprzedające w sposób zorganizowany "lewy" alkohol. Tam zresztą nigdy żadnej wódki nie kupuję. Gdy mi się kończy ta przywieziona z Bieszczad, zaopatruję się (również w wódkę ukraińską) w polskim sklepie monopolowym.
Ale bez obawy, ta pierwsza prędko mi się teraz nie skończy. Starczy nie tylko na nadchodzące święta, ale chyba również i na wielkanocne. A potem, będąc na IX KIMB, zapasy znowu uzupełnię.
Łazimy zatem po dolnoustrzyckim bazarze we trzech, ponieważ Gosia powędrowała do "Halicza".
Gdy już zorientowaliśmy się who is who, deklarujemy wolę nabycia tego i owego. Od razu ustawia się do nas kolejka pań złotozębnych, robią mały harmider, pchają się jedna przez drugą. Gdy jednak grozimy, że zaniechamy zakupów i sobie odejdziemy, karność kolejki natychmiast zostaje przywrócona.
Z obawy, że nam się pourywają siatki i podręczne torby, przerywamy w pewnym momencie zakupy i odchodzimy na parking, aby schować cenny nabytek do bagażnika samochodu. Ruskie niewiasty biegną za nami i wpadają na parking, ale tam dwie polskie panie (parkingowa i toaletowa) dzielnie odpierają tę inwazję , wręcz grożąc intruzkom, że je zaraz "wezmą za kudły". Szybko wyganiają je z terenu parkingu.
Chcąc zażegnać ów tlący się od XVII w. konflikt polsko-ruski, opróżniamy torby, zamykamy bagażnik (na wszelki wypadek włączając autoalarm, choć to parking płatny i strzeżony), a następnie powracamy do naszych ukraińskich wielbicielek. Usiłuje się między nie wepchnąć jakiś facet z jedną flaszką w dłoni, wtedy słyszę ich ciche ostrzeżenie: pan, nie kupuj od niego! No to go ignorujemy.
Wojtek1121 jest bardzo zadowolony, do tego stopnia, że żadnej Ukraince do ostatniej chwili nie odmawia (później się tłumaczył, że to z litości do tych biednych kobiet). Jego flaszki będą później wykopywać geocacherzy nie tylko w Bieszczadach, lecz nawet w Puszczy Kampinoskiej. Ale jedną, niestety, stłucze za parę dni Mirusz.
Ojciec Prowadzący też ma na twarzy wyraz wielkiej satysfakcji, zupełnie jakby przed chwilą ojca dyrektora w tyłek pocałował.
Ja, nie powiem, również nie ukrywam radości. Jeśli coś ukrywam, to tylko szybko towar w bagażniku, aby właśnie nadchodząca Gosia, dźwigająca z "Halicza" siaty z prowiantem, nie zrobiła inwentaryzacji tych naszych zakupów.
Wreszcie wyjeżdżamy z gościnnych Ustrzyk Dolnych, żegnani machaniem rąk i przyjaznymi okrzykami w dialekcie polsko-ruskim.
Zdążyliśmy już zgłodnieć, więc jedziemy na obiad do hotelu w Zatwarnicy. Z niepokojem po drodze nasłuchujemy dźwięcznego postukiwania w bagażniku, pociągamy nosem, ale skoro nie pachnie spirytusem, to znaczy, że transport odbywa się bez kolizji.
Po obiedzie zajeżdżamy do Sękowca i rozpakowujemy się. Każdy ostrożnie wnosi (na raty, tyle tego jest) poczynione zakupy. Taszcząc swoje moderująco tłumaczę Gosi, że to "przecież na cały rok i tylko gwoli oszczędzenia później domowego budżetu".
Jest dopiero wczesne popołudnie. Na tyle wczesne, że kolejne wydarzenia z tego dnia opiszę już w następnym odcinku pamiętnika.
CDN
.
Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 19-12-2009 o 08:42
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki