18 września (do południa)
Nieco zmęczeni wczorajszym dłuższym marszem, dziś postanawiamy poświęcić się logistyce, a jak czasu starczy, to także trochę pojeździć Wojtusiową terenówką.
Najpierw jednak, zaraz po śniadaniu, ładujemy się do mojej delikatnej i absolutnie nieterenowej limuzyny w składzie: Gosia, Ojciec Prowadzący (ale nie samochód), Wojtek1121 i autor niniejszych wypocin, w roli kierowcy.
Walimy do Ustrzyk Dolnych na słynny już w całej Polsce bazar - zwłaszcza po likwidacji bazaru na warszawskim Stadionie X-lecia, pardon: Stadionie Narodowym.
No, z tą "sławą" dolnoustrzyckiego bazaru sporo przesadziłem. Słynny to on może i jest, ale tylko dla koneserów ukraińskich gorzałek, w dodatku wtajemniczonych.
Wtajemniczonych w co ?
Nie będę się krygował i napiszę otwartym tekstem, przeznaczonym oczywiście wyłącznie dla osób pełnoletnich, już mogących czynić zakupy "monopolowe" (choć w tym wypadku chodzi o monopol nie państwa polskiego, a ruskiego).
Mam na myśli "niejawną" procedurę kupowania owych artemiwskich, chlibnych darów, chołodnych jarów, priwatnych kolekcji, a także nieraz niezłych win i piwa (chmilne micne).
Około 99% bazarowych Ukraińców to tutejsi stali bywalcy, przyjeżdżający do Ustrzyk Dln. kilka razy w tygodniu, znający się pomiędzy sobą (czego absolutnie nie ukrywają) i trzymający się raczej razem. W kupie bezpieczniej, kupy nikt nie ruszy(nie odważy się na to jakiś tzw. reketier). I to są, moim zdaniem, kupcy bezpieczni, od których można śmiało nabyć towar, bez obawy, że to spirytusowa podróbka czy wręcz sama woda. Nabywają swój asortyment w ukraińskich sklepach, a potem pociągiem lub wysłużonymi autami przyjeżdżają do Polski. I jeszcze tego samego dnia powracają do siebie. I tak ze 4 razy w tygodniu. Są znani celnikom i pogranicznikom, pewnie z nimi też (oczywiście tylko po stronie ukraińskiej
) ... kooperują. Tacy Cię, Drogi Czytelniku, nie oszukają, gdyż to po prostu nie leży w ich interesie.
Będąc zatem na dolnoustrzyckim czy leskim bazarze, nie należy spieszyć się z zakupami. Najpierw warto trochę się przyjrzeć owym handlującym mrówkom i zorientować w aktualnych danego dnia cenach. Unikać trzeba osób samotnych, trzymających się z dala od innych kupców i proponujących towar po zaniżonej cenie. Chytry bowiem dwa razy traci.
Gdy się zachowa taką procedurę, ryzyko nieudanego zakupu w zasadzie odpada całkowicie.
Powyższa "instrukcja" staje się jednak nieaktualna w odniesieniu do targowisk położonych w dużych przygranicznych miastach (np. w Przemyślu), a także dalej w głębi Polski. Tam mogą już działać różne polsko-ruskie grupy przestępcze, sprzedające w sposób zorganizowany "lewy" alkohol. Tam zresztą nigdy żadnej wódki nie kupuję. Gdy mi się kończy ta przywieziona z Bieszczad, zaopatruję się (również w wódkę ukraińską) w polskim sklepie monopolowym.
Ale bez obawy, ta pierwsza prędko mi się teraz nie skończy. Starczy nie tylko na nadchodzące święta, ale chyba również i na wielkanocne. A potem, będąc na IX KIMB, zapasy znowu uzupełnię.
Łazimy zatem po dolnoustrzyckim bazarze we trzech, ponieważ Gosia powędrowała do "Halicza".
Gdy już zorientowaliśmy się who is who, deklarujemy wolę nabycia tego i owego. Od razu ustawia się do nas kolejka pań złotozębnych, robią mały harmider, pchają się jedna przez drugą. Gdy jednak grozimy, że zaniechamy zakupów i sobie odejdziemy, karność kolejki natychmiast zostaje przywrócona.
Z obawy, że nam się pourywają siatki i podręczne torby, przerywamy w pewnym momencie zakupy i odchodzimy na parking, aby schować cenny nabytek do bagażnika samochodu. Ruskie niewiasty biegną za nami i wpadają na parking, ale tam dwie polskie panie (parkingowa i toaletowa) dzielnie odpierają tę inwazję , wręcz grożąc intruzkom, że je zaraz "wezmą za kudły". Szybko wyganiają je z terenu parkingu.
Chcąc zażegnać ów tlący się od XVII w. konflikt polsko-ruski, opróżniamy torby, zamykamy bagażnik (na wszelki wypadek włączając autoalarm, choć to parking płatny i strzeżony), a następnie powracamy do naszych ukraińskich wielbicielek. Usiłuje się między nie wepchnąć jakiś facet z jedną flaszką w dłoni, wtedy słyszę ich ciche ostrzeżenie: pan, nie kupuj od niego! No to go ignorujemy.
Wojtek1121 jest bardzo zadowolony, do tego stopnia, że żadnej Ukraince do ostatniej chwili nie odmawia (później się tłumaczył, że to z litości do tych biednych kobiet). Jego flaszki będą później wykopywać geocacherzy nie tylko w Bieszczadach, lecz nawet w Puszczy Kampinoskiej. Ale jedną, niestety, stłucze za parę dni Mirusz.
Ojciec Prowadzący też ma na twarzy wyraz wielkiej satysfakcji, zupełnie jakby przed chwilą ojca dyrektora w tyłek pocałował.
Ja, nie powiem, również nie ukrywam radości. Jeśli coś ukrywam, to tylko szybko towar w bagażniku, aby właśnie nadchodząca Gosia, dźwigająca z "Halicza" siaty z prowiantem, nie zrobiła inwentaryzacji tych naszych zakupów.
Wreszcie wyjeżdżamy z gościnnych Ustrzyk Dolnych, żegnani machaniem rąk i przyjaznymi okrzykami w dialekcie polsko-ruskim.
Zdążyliśmy już zgłodnieć, więc jedziemy na obiad do hotelu w Zatwarnicy. Z niepokojem po drodze nasłuchujemy dźwięcznego postukiwania w bagażniku, pociągamy nosem, ale skoro nie pachnie spirytusem, to znaczy, że transport odbywa się bez kolizji.
Po obiedzie zajeżdżamy do Sękowca i rozpakowujemy się. Każdy ostrożnie wnosi (na raty, tyle tego jest) poczynione zakupy. Taszcząc swoje moderująco tłumaczę Gosi, że to "przecież na cały rok i tylko gwoli oszczędzenia później domowego budżetu".
Jest dopiero wczesne popołudnie. Na tyle wczesne, że kolejne wydarzenia z tego dnia opiszę już w następnym odcinku pamiętnika.
CDN
.
Zakładki