13 września
I wreszcie nadszedł ten długo wyczekiwany dzień. Przedwczoraj wieczorem wysłałem ostatnie e-maile i odbyłem ostatnie rozmowy telefoniczne w sprawach zawodowych, a wczoraj przez prawie cały dzień pakowałem się. Zresztą nie tylko "się" (siebie), ale i kota - musiałem wziąć dla tego hultaja nową kuwetę, wsad ("Pinio") do tejże, a także odpowiedni zapas specjalnego kociego żarcia. Wyjeżdżam na ponad 3 tygodnie, lista akcesoriów "nie do zapomnienia" okazuje się dosyć długa.
I niczego nie zapomniałem. Chyba pierwszy raz mi się tak udało!
Rano pożegnanie z córką, którą ujrzę dopiero na Święta Bożego Narodzenia, gdy przyjedzie nas odwiedzić. Bo moje dziecko już za kilkanaście dni wyjeżdża do Sofii, aby tam - w ramach programu Erasmus - zaliczyć cały IV rok studiów.
Zniosłem na raty wszystkie klamoty do samochodu, a na końcu kota. Czarny czort jeszcze nigdy nie podróżował autem (nie licząc przywiezienia go rok wcześniej, jako 3-miesięcznego kociego smarkacza, z Bieszczadów), diabli wiedzą, jak się zachowa. Nie kupiłem mu klatki, aby go nie stresować.
Żona jedzie ze mną na Dworzec Zachodni. Udaję się po Piskala, który już tam jest - przyjechał pociągiem z Torunia i zaniepokoił się moją nieobecnością.
Żona trzyma kota, a kot miauczy.
Witamy się z Piskalem, ładujemy Go do samochodu wraz z plecakiem (niewiele mniejszym od właściciela, choć ten jest dość słusznych rozmiarów) i jedziemy z powrotem w kierunku mojego domu. Po prostu inaczej nie można - i tak musimy tamtędy przejechać w kierunku wylotowej z Warszawy ul. Grójeckiej i Al. Krakowskiej. Przed blokiem żegnam się z żoną, ale tylko na 3 dni (już wkrótce wpadnie w Bieszczady na kontrolę).
No więc w drogę.
Piskal siedzi na tylnym siedzeniu i zawiera znajomość z kotem. I muszę przyznać, że przypadli sobie nawzajem do gustu. Sabinek nieco pomiaukuje, ale nie wyrywa się do mnie, mogę spokojnie prowadzić samochód. Już przed Radomiem obaj są w doskonałej komitywie, wręcz się zaprzyjaźnili.
Punktualnie o godz. 10-tej zajeżdżamy w Radomiu pod blok, w którym mieszka mój kum Rysiek - ojciec chrzestny mojej córki. Jeszcze nie wie, że już za parę dni on sam zostanie ochrzczony - mianem "Ojciec Prowadzący".
Pakujemy Rycha i Jego klamoty do samochodu.
I znów jedziemy sobie spokojnie, warunki drogowe są dobre (dziś niedziela). Po oderwaniu się od dużych miast (Warszawa, Radom, Rzeszów) jazda sprawia wręcz przyjemność. Zwłaszcza że Piskal uruchomił swój podręczny sprzęt audio, z którego lecą nastrojowe ballady, utwory kabaretowe i poezja śpiewana. Dość często się zatrzymujemy - Piskal sika po piwie, a ja po kawie i red bullach. Ponadto Piskal nie lubi ciepłego piwa, a ponieważ nie mam w samochodzie lodówki, to kupuje najwyżej po dwie puszki. Starcza mu to na jakieś 30 - 40 minut, a potem znów się zatrzymujemy przy kolejnym wiejskim sklepie. Tylko Rysiek i Sabinek zachowują się statecznie: nie piją i nie sikają.
I tak dojeżdżamy aż do Czarnej, a tam nagła, przelotna ulewa i ... korek na drodze. Czyżby bieszczadzka Czarna pozazdrościła wielkim aglomeracjom ? Nie, to wypadek drogowy. Jakiś palant niedawno przejechał człowieka idącego poboczem, jest tam teraz Policja, coś sprawdza, samochody przepuszczane są w sposób wahadłowy (stąd korek). Później się dowiedziałem, że samochód wpadł w poślizg, a potem na wędrującego poboczem człowieka. Musiał jechać zbyt szybko, działo się to w granicach Czarnej, na terenie zabudowanym, blisko skrzyżowania z drogą na Polańczyk i Lesko. Był to poważny wypadek, ofiara została podobno ciężko ranna. Jeśli ktoś z Was zna szczegóły owego zdarzenia (w niedzielę 13 września w Czarnej, po południu) - niechże coś napisze.
Do Sękowca przyjeżdżamy tuż po godz. 17-tej. Podróż z Warszawy (ok. 460 km) zajęła mi więc aż 9 godzin, ale za to nie mam teraz kłopotów urzędowych (w przeciwieństwie do pewnego kolegi, który jechał tą trasą sporo krócej).
Witamy się z Barbarą. Piskal udaje się do swojej willi nr 1, a my z kumem znosimy wszystkie bambetle na piętro leśniczówki. Kot nie pamięta, że w ubiegłym roku mieszkał tu przez tydzień i ze strachu rejteruje pod łóżko. Pies go ... (i małe pieski), nie zwracam na niego uwagi. Przygotowałem mu tylko po długiej podróży żarcie, picie i kuwetę z wsadem, czyli dostał to, co mu potrzeba na "wejściu" i na "wyjściu". Teraz w końcu i ja mogę wypić piwo. Obalamy więc z Rychem po dwie butelki w trakcie rozpakowywania się, co wprawdzie przedłuża ale i uprzyjemnia owe kwaterunkowe czynności.
No i nawiązuję pierwsze kontakty towarzyskie. Rozmawiamy telefonicznie z Wojtkiem1121, który przyjedzie w środę, oraz z Andrzejem627, z którym spotkam się już jutro. A także umawiam się z wielką sympatią właściciela Naszego Forum - czyli z Lucyną (tak jest o Nią zazdrosny, że aż Ją trwale "zbanował").
Lucy zapowiada też jutrzejsze spotkanie z Izą i Piotrem. Proponuję wspólną wycieczkę do Dydiowej, na co WPP Lucyna ochoczo się zgadza.
Rycho jest niezadowolony, że w jego pokoju nie ma radia. Nie może słuchać Radia Maryja.. Wspaniałomyślnie ale i lekkomyślnie (zadręczy mnie później tą radiostacją) obiecuję Mu załatwić radio od Basi.
A teraz jeszcze trzecie piwo i idę spać.
CDN
.




Zakładki