eee nie stresuj się
ja też nie załapałam, że to spam
byłam święcie przekonana, że to podpucha i się nawet jednego pana zapytałam czy to aby nie jego dzieło!![]()
eee nie stresuj się
ja też nie załapałam, że to spam
byłam święcie przekonana, że to podpucha i się nawet jednego pana zapytałam czy to aby nie jego dzieło!![]()
"...Lecz ja wrócę tu, będę w twoim śnie.
Nikt nie zabroni nam śnić..."
Bogdan Loebl
Jasne, usuńmy tamten wątek także i z kosza, a temu zmieńmy tytuł i rozpocznijmy go od mojego postu z dn. 6.10.2009 r., godz. 12:03. - jeszcze obecnie to post nr 15
Bo temat jest b. życiowy i ciekawy. Krysię i mnie już zainteresował.
Do Orsini (Krysi).
Mitem jest jakoby to głównie kobieta padała ofiarą instrumentalnego potraktowania przez mężczyznę, a sytuacja odwrotna była rzadkością.
Może nawet tak się jeszcze dzieje gdzieś po wsiach i małych miasteczkach, gdzie zarobione domem i dziećmi, niewykształcone Kaśki i Maryśki bywają materialnie uzależnione od widzimisię różnych głupawych i zapijaczonych Jaśków czy Maćków.
Ale im większy stopień urbanizacji oraz (głównie z tym powiązanego) wykształcenia i emancypacji kobiet, to - wierz mi - owe "proporcje" się wyrównują i absolutnie nie można powiedzieć, że to najczęściej kobiety są emocjonalnie i materialnie krzywdzone (wykorzystywane) przez mężczyzn.
Faceci po prostu swoje podobne porażki chowają głęboko w sobie, nie latają z tym do mediów i w ogóle nie żalą się wszem i wobec - jak to bardzo często czyni skrzywdzona płeć piękna, a co stwarza ogólne wrażenie upośledzonej sytuacji kobiet. Pokrzywdzony przez kobietę mężczyzna bardzo się tego wstydzi i otworzy się psychicznie tylko przed najbliższą rodziną (jeśli ją ma) lub dobrym kumplem, ale przy już drugiej połowie butelki.
Dam Ci taki przykład z życia, klnę się na wszystkie świętości, że prawdziwy. Dotyczy mojego kolegi Marka. Nie jest powiązany z Naszym Forum, nie jeździ w Bieszczady, imię ma popularne, zatem to, co napiszę, w niczym mu nie zaszkodzi.
Mareczek jest ode mnie o 3 lata młodszy, a zatem obecnie to już również pan 50+. Nigdy nie był "męskim ideałem" kobiety - to taki łysiejący blondynek z niewielką nadwagą, wzrostu ok. 160 - 165 cm (dokładnie go nie mierzyłem, a on nie miał się czym chwalić). Z charakteru - uległy misio. Bez nałogów. Z wykształcenia inżynier.
Okres PRL-u zakończył w stanie starokawalerskim i bez żadnych zobowiązań. Materialnie dochrapał się tylko własnościowego mieszkania spółdzielczego na Żoliborzu - kawalereczki o pow. użytkowej 26 m kw. Jak na Warszawę nie było to dużo, ale w skali ogólnopolskiej - nie tak mało (mieszkania w stolicy były, są i będą cholernie drogie).
Na początku lat 90. poznał panią, w której się zakochał (wreszcie !). Dobiegał już wówczas 40-tki, pani była niewiele młodsza. Wdowa po adwokacie (sporo od niej starszym; dopiero dużo później doszliśmy do wniosku, iż swoim charakterkiem wpędziła go do grobu). Opiekująca się dzieckiem, wówczas ok. 10-letnim synem.
Imienia jej nie wymienię, aby nie doszło do jakiegoś zupełnie przypadkowego skojarzenia.
Materialnie wszystko przedstawiało się nie najgorzej. Dama (wykształcenie średnie ogólnokształcące) była wprawdzie bez zawodu i zatrudnienia, ale mieszkała w ładnej willi w Komorowie k. Pruszkowa. Czyli też bardzo blisko Warszawy.
Na tyle znam Mareczka, iż mogę śmiało stwierdzić, że bynajmniej na tę jej willę nie poleciał. Miał swoje małe ale ładnie urządzone gniazdko w dobrej stołecznej lokalizacji. To baba mu się spodobała i tyle. Widziałem ją parę razy i mogę wyrazić swój męski pogląd, że jakkolwiek nie była wybitną pięknością, to jednak miała w sobie to "coś", co czyni kobietę bardzo pociągającą w oczach pewnego typu mężczyzny. Taka femme fatale w skali podwarszawskiej.
Pani ta jednak cierpiała po śmierci męża na brak gotówki. Poza willą nic jej nie pozostawił. Jedynym jej tzw. stałym pieniądzem była renta syna po ojcu.
Wyszła za Marka, a nawet urodziła mu córeczkę (obecnie już kilkunastoletnią pannę).
Namówiła też Marka, aby sprzedał swoje warszawskie mieszkanie i przeprowadził się do niej. Nawet go tam zameldowała. Ale na stałym meldunku się skończyło. Żadnego odpisu (na rzecz Marka) udziału we własności nieruchomości w Komorowie nie uczyniła, zresztą nie bardzo miała z czego. Sama dysponowała tylko niewielkim ułamkiem, sporą część miał jej nieletni syn, a ponadto jakimś udziałowcem była też mieszkająca tam teściowa, matka jej zmarłego pierwszego męża (zahukana staruszka, prawie nie wychodząca ze swojego pokoju).
Mareczek, co było do przewidzenia, stał się rychło klasycznym pantoflarzem. Pieniądze ze sprzedaży jego mieszkania poszły na zakup średniej klasy samochodu (skody), na remont i adaptację strychu w willi oraz na ... bieżące potrzeby. Czyli kasa ta (początkowo bynajmniej nie mała) rozeszła się, a z czasem została zupełnie przejedzona.
Marek cały czas pracował, i owszem. Ale jego pensja inżyniera "na etacie" plus renta rodzinna syna bynajmniej owej pani nie wystarczały.
Gdy pieniądze ze sprzedaży mieszkania się skończyły, w domu zaczęły się niesnaski. Zakończone rozwodem - na życzenie i z powództwa b. żony. Aby skłonić b. męża do wyniesienia się z "jej przecież" domu, ta podwarszawska femme fatale wprowadziła tam i zakwaterowała następcę Mareczka w swoim łożu. Co tam się działo, nietrudno sobie wyobrazić.
Ostatecznie Marek powrócił - jak się z innym wspólnym kolegą gorzko śmiejemy - do punktu wyjścia. Tzn. przeprowadził się do swoich bardzo już starych rodziców, mieszka z nimi w Warszawie w ciasnym dwuklitkowym mieszkanku o pow. chyba 36 m kw. Nawet na spadek po nich nie bardzo może w przyszłości liczyć, ma bowiem brata, ten ma dorastające dzieci, itd., itp. Już sam powrót Marka do rodziców wywołał rodzinną awanturę.
Jeździ kilkunastoletnią skodą, zarabia jakąś średnią pensję, z której ma potrącane alimenty na córkę.
O swoim byłym mieszkaniu na Żoliborzu dawno już zapomniał. O willi w Komorowie, którą nieco rozbudował i urządził za swoje pieniądze, również.
Tylko o byłej żonie jakoś nie może zapomnieć. Chyba wciąż ją kocha.
.
Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 07-11-2009 o 08:29
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Ale ja nie neguję tego , że i mężczyźni są tak traktowani przez kobiety!
Bo są!
I cały czas uważam, że bawienie się czyimiś uczuciami to jest wyjątkowe sk***, czyje te uczucia by nie były, kobiety, mężczyzny, czy choćby psa!Bo jak psa zdrada boli to widać w schroniskach w ich smutnych i zapłakanych oczach
Dam Ci inny przykład na podparcie tej teorii:
moja koleżanka piękna związała się z ponad 2 razy starszym wtedy (bo w miarę upływu lat to się zmienia, bo oboje się starzeją i jeśli ona miała 18l, a on 40, to po 12latach on już nie jest od niej przeszło 2 razy starszy-ot taki paradoks)
mężczyzną, ale tylko i wyłącznie dla pieniędzy, bo on ani urodziwy, ani jakiś elokwentny, interesujący czy cokolwiek i nawet tego nie ukrywała.
I są dalej ze sobą.
Co robią to pominę, ale nie przerodził się ten wyrachowany związek w żadne gorliwe uczucie z jej strony-od tego są inni, mąż od tego, że nie musi pracować, jeździ super autami, podróżuje itd
Ja z nim to nawet nie lubiłam rozmawiać, bo mnie by sumienie nie pozwoliło mu kłamać w twarz jak coniektórzy nawet i z tego forum potrafią, co uważam, za wyjątkową fałszywość.
Bo kiedyś zadzwoniłam do niej wieczorem, jej nie było,a on mi się zaczął zwierzać, że ją kocha, a ona robi to to i to i on o tym wie, ale ją kocha...co ja miałam mu powiedzieć???
Nie, tak nie jest?okłamać faceta mimo, że to żaden mój przyjaciel?
A niektórzy potrafią udawać przyjaciela i takie kłamstwa serwować takiej osobie!to dopiero fałszywość danej osoby!!!
Chyba nie muszę dodawać, że takie mogą być tylko kobiety-mężczyźni aż tak perfidni nie są!oni jak coś to są tylko egoistami-biorą nie myśląc o innych, ale nie są perfidni i wyrachowani, a przynajmniej ja takich nie poznałam jeszcze.
"...Lecz ja wrócę tu, będę w twoim śnie.
Nikt nie zabroni nam śnić..."
Bogdan Loebl
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki