Dzień 19
Zbliża się czas powrotu…Doszedłem do wniosku, że gdziekolwiek założyłbym bazę w Bieszczadzie, to i tak wszędzie będę miał daleko.
Rano jedziemy z Renatką zerwać dziką różę, która od ostatniego razu dojrzała na krzakach. Następnie jako, ze mamy niedaleko podjechaliśmy zobaczyć ruiny pewnej kaplicy. Nie wiadomo kto i nie wiadomo dlaczego urządził w kaplicy Cepelię. A to obrazki, a to różaniec, a to inne ozdoby. Wygląda to paskudnie. Cudowne źródełko w pobliżu też nie zachęca do skorzystania z wody… Wracamy do Małej Szosy i jedziemy do cerkwi, która stoi na wzgórzu za potokiem. Dzięki naprawdę wspaniałej pracy miejscowego proboszcza/przewodnika, cerkiew ta świeci coraz większym blaskiem. Pamiętamy ją bardzo zniszczoną, a teraz jest coraz ładniejsza…Połaziłem też po miejscowym cmentarzu. Stąd mamy już niedaleko do ładnych łąk. Trzeba tylko pokonać bez mostu trzy razy potok, podjechać kawałek baaardzo fajną drogą i już jesteśmy na miejscu. Zostawiam Srebrną Strzałę na boku, tak żeby nikomu nie przeszkadzała i wyruszamy ścieżką w prawą stronę. Ścieżka a nawet polna droga wyprowadza nas coraz wyżej i wyżej. A my nie spiesząc się ani trochę co rusz spoglądamy naokoło. A widoki mamy cudowne. Przed nami po prawej widzimy piękną dolinę prawie w całej okazałości. Siadamy sobie na trawie i obserwujemy próby startu wielkiego ptaka z przeciwległego zbocza. Wielki ptak najpierw położył swoje jedno skrzydło na zboczu góry. Drugiego nie rozkładał, bo uważał chyba, ze jedno mu wystarczy. Następnie brał w kończyny górne jakieś linki, które go łączyły ze skrzydłem. Potem następował gwałtowny bieg ptaka w dól zbocza. Niestety skrzydło, które w zamysłach ptaka miało go poderwać ku przestworzom nie chciało się nadąć i unieść. Po biegu wyczerpany ptak siadał jak my na trawie i odpoczywał. Potem zanosił swoje skrzydło do góry i ponawiał próbę. Żal nam ptaka było, ale i tak nie umielibyśmy mu pomóc… Poszliśmy dalej. Będąc pod lasem prawie na samej górze zobaczyliśmy, ze z lasu wychodzi dwoje ludzi. Powiedzieli nam, ze jeżeli idziemy szukać wodospadu Diabelski Młynek, to możemy sobie odpuścić. Oni łążą tutaj od wczesnego rana i niczego takiego nie znaleźli, więc tego nie ma. Trudno sobie wyobrazić miny tych ludzi, kiedy im powiedziałem, że ten Młynek jest tutaj niedaleko. Może by i mi nie uwierzyli, ale Renatka bardzo ładnie im go opisała. Oni zeszli na dół w stronę z której my przyszliśmy, a my weszliśmy w las. Las tam jest cudowny. Taki las ostatnio widziałem w maju niedaleko Zatwarnicę. Las jakby zapomniany przez leśników i pilarzy. Naprawdę fajnie nam się tamtędy szło, ale do czasu. W pewnym momencie Renatka stwierdziła, ze robi się straszno i ponuro i nie chce kusić losu. Miała obawy przed spotkaniem z misiem jakimś. Nie miałem zamiaru się z nią sprzeczać więc zawróciliśmy. Kiedy wyszliśmy na łąki nie zauważyliśmy wielkiego ptaka. I jestem pewien, ze nie odleciał…. Nie było też samochodu, więc ptak prawdopodobnie wybrał inną, nie mówię, ze lepszą formę przemieszczania się. My też pomału dotarliśmy do swojego. Nie męcząc podwozia szybką jazdą przemieszczaliśmy się w stronę miasta z odnawianym w ostatnich latach dzięki inicjatywie naszego formowego kolegi malo, kirkutem. Ostatnio na naszym forum sporo się pisze o renowacji starych cmentarzy, ale chyba większość piszących zapomniała, ze to właśnie malo zapoczątkował akcję na kirkucie w Baligrodzie. Po drodze zatrzymujemy się najpierw przy wodospadzie, którego większość samochodowych turystów nawet nie zauważa przy drodze. Następnie wchodzę jeszcze na cmentarz i cerkwisko. Miejsce to nie wywarło na mnie wrażenia. Ot kolejny cmentarz w Bieszczadzie. Oczywiście pojechaliśmy zobaczyć kirkut. Jakże inaczej i okazalej wygląda niż 4 lata temu. Wtedy był strasznie zarośnięty i trudno było zobaczyć nawet jaki on jest duży. Teraz dzięki akcji malo i pracy wolontariuszy pod fachowym okiem Szymona /Szymon też pracował; nie tylko fachowo patrzył/ wygląda bardzo ładnie. Później pojechaliśmy zobaczyć, czy jacyś znajomi nie korzystają z darmowego noclegów chatce, która już nie cieknie. Nikogo tam nie było. Poczytaliśmy wpisownik i pojechaliśmy dalej. Wracaliśmy do Zawozu przez Hoczew, w której obowiązkowo musieliśmy zobaczyć się z miejscowym artystą malującym na deskach. Później obiad Pod Malwami i kawa przy jak zwykle super muzyce w Stanicy. Dalej to już tylko powrót na kwaterę i obieranie dzikiej róży.
Zakładki