Chwała Bogu za to, że są one w stanie chyba takim samym jak były, kiedy byliśmy tu ostatnio. Z przeciwnej strony razem z nami do ruin dotarła grupa osób. Przedstawili się jako grupa przewodników turystycznych, ale nie z Bieszczadu. Jako przewodnicy załamali mnie totalnie. Oni nie potrafili znaleźć cmentarza przy tych ruinach. Wiedzieli, ze jest, tylko nie potrafili go odszukać. Musiałem ich zaprowadzić te 30 metrów. Dla ułatwienia dodam, ze za bardzo nie był zarośnięty. Ponieważ grupa ta robiła hałas, jak to grupa ruszyliśmy dalej przed siebie. Prowadziłem teraz do następnych ruin. Ruin, które są przy drodze. W międzyczasie adrenalina nam podskoczyła, bo na wczorajszym błocie zauważyliśmy tropy misiaczka. Musiał to być dość duży osobnik. Renatka bez wahania ruszyła ostro przed siebie, zwłaszcza, że ze śladów można było wyczytać, że misiu poszedł w stronę, z której przyszliśmy. Przy ruinach dworu odpoczęliśmy sobie na leżących tu pniach. Kiedy odpocząłem zostawiłem żonę na pastwę misia i poszedłem nad rzekę. Jakże pięknie ona opowiada w tym miejscu skąd i dokąd płynie, co widziała po naszej i po nie naszej stronie. Nie mogłem się nasłuchać tej opowieści lecz w trakcie jej trwania wróciłem do Renatki, która już nie siedziała na pniach, tylko nerwowo się przechadzała po ścieżce.
Zakładki