San
Przełom roku to jedna z większych traum dla ludzkiego ciała i umysłu. Szary, mgielny, mżawkowy noworoczny poranek zachęcał tylko do jednego - do spaceru nad San. Ta rzeka w kążdą, a zwłaszcza w nietypową pogodę wygląda wspaniale, choć ludzie sporo robią by ten jej wygląd popsuć. Na nogi wdziałem gumofile, na głowę założyłem uszankę. Ewa zapięła Funiakowi smycz, żeby nie zdemolował niczego podczas przejścia przez wioskę. Po chwili byliśmy już na błoniach nad Sanem. Przy rozlewiskach było sporo kwiczołów, a po wierzbowych zaroślach buszowały stada srok. W dół Sanu poleciały trzy kormorany. Z przeciwnego brzegu spłoszyła się siwa czapla. Na nadrzecznych pastwiskach konie skubały zieloną trawę. Doszliśmy do skał przy zakręcie Sanu, ale woda była zbyt wysoka, żeby przejść. Ścieżką po przełomowym zboczu nad Sanem wdrapaliśmy się na górę i idąc nad porośniętą ciepłym grądowym lasem skarpą szliśmy w dół rzeki. Przez ostatnie dwadzieścia lat skarpa i osuwiska mocno zarosły drzewami i krzewami - głównie leszczyną, ale gdzieniegdzie zachowały się jeszcze bielejące niczym kości pozostałości jałowców. Gdy doszliśmy do lasu jeszcze bardziej się zachmurzyło i pociemniało. Na gałązce leszczyny znalazłem jakiegoś śluzowatego żółtego grzybka. Na pniach starych dębów zieleniły się liście paprotki zwyczajnej. W koronach drzew - wejmutek, lip i dębów popiskiwały stadka mysikrólików i sikorek ubogich...
Zakładki