Przeciskając się pomiędzy Stróżami , brnąłem po mokrych zaspach jeszcze kilka godzin, byle by nie przeoczyć żadnego ze szczegółów. W pamęci zachował się każdy fragment układanki.. znajome potoki, zamarznięte źródła, zdemolowana przez tubylców pasieka... wszystko na swoim miejscu... tylko te brzózki i sosny jakieś takie większe.. Człowiek się cieszy , jakby zobaczył po latach własne dzieci. Oglądam je z każdej strony, pocieszając te, którym wiatr i okiść narobiły problemów.. głaszczę te z pogryzioną przez zwierzynę korą... Uśmiech od ucha do Nowego Meksyku... Przystaję przy każdej zmrożonej dzikiej róży, żeby wyssać z owoców marmoladkę z witaminami, jak uczyła mnie Mama, gdy ledwo wystawała mi z traw czupryna. Ten sam słodko-kwaśny smak na ustach... i upaprane paluchy... Czas stoi w miejscu, znów jestem dzieckiem, znów wrócę do Domu wieczorem z zamarzniętymi spodniami i wypiekami na ustach, susząc skarpetki i cofając oparzone stopy w wannie. Mistrz pisał że "Historia , jest tylko nieprzerwanym ciągiem teraźniejszości, odległe dzieje były dla ludzi wówczas żyjących ich najukochańszym dniem dzisiejszym"* ...cały czas jestem dzieckiem. Radość...
Docieram spocony do wzniesienia tuż przed lasem... ostatnie spojrzenie na Góry Słonne i ukochaną krainę.. po czym zagłębiam się w Las...
*R.Kapuściński - "Podróże z Herodotem"
Zakładki