...Przemoknięci do cna, ale radzi z lekkiego już tylko prysznica odwiązaliśmy konie i kierując się na południe z wolna po błocku dobiliśmy z powrotem do szlaku. W oddali, gdzieś nad Górami przetaczała się burza, grzmoty docierały już coraz rzadziej. Oczy przyzwyczaiły się do mroku, to też światła błyskawic oświetlały nam skutecznie drogę co jakiś czas... Zawsze uwielbiałem burze, jest coś metafizycznego w tych nagłych uderzeniach z nieba. W wielu religiach gwałtowność mistycznych przeżyć jest porównywana do błyskawic. Wdzierające się w ciemność zjawisko osiąga misterium tremendum, zmieniając świat, ładuje swoją energią atmosferę w wyjątkowość. Wśród syberyjskich wierzeń, ludzi zabici przez piorun, uważa się za porwanych przez bóstwa burzy, a ich szczątki są czczone jak święte. Ci którzy przeżyli uderzenie pioruna najpewniej ulegają jakiejś boskiej przemianie i rozpoczynają nowe życie dzięki tej przemianie. Jakut , którego powalił piorun, a mimo to dalej żyje będzie twierdził że sam Bóg porąbał go na kawałki i później sam poskładał by mógł wieść nowe życie.. zwykle zostaje wtedy szamanem, doznając śmierci i zmartwychwstania , inicjowany przez najwyższą siłę... jak mawiają wtedy tradycyjnie - Widzę na 30 wiorst... ...U Eskimosów takie nagłe mistyczne odrodzenie nazywają -Quamaneq,tajemnicze światło, odczuwane nagle w ciele, wewnątrz głowy, w mózgu, to niewytłumaczalny reflektor świecącego ognia, który umożliwia mu widzenie w ciemności jak również mówienie, zarówno w dosłownym jak i metaforycznym sensie, dzięki czemu może on obecnie - nawet z zamkniętymi oczami- widzieć w ciemności i spostrzegać rzeczy i nadchodzące wydarzenia, w danej chwili skryte przed innymi; w ten sposób uzyskuje on wgląd w przyszłość, jak i tajemnice innych*...Jako że nie chciałbym w tej chwili robić kariery szamana, byłem rad , że burza odsunęła się i pognała naprzód, porzucając nas na pastwę jej prowincjonalnego deszczyku.. i gwiazd.. które nagle pokazały się w dziurze pomiędzy chmurami, tak nagle jak zjawiła się nawałnica. Chwilę później przegnał ciepły wiatr, smagający nas w plecy, i strącający wodę z liści. Jakby był tym który ściga cały ten spektakl, i trzyma się bezpiecznej odległości. Nie tylko wiatr za nami szedł... i musiał przynieść jakiś zapach bo konie zrobiły się niespokojne, rżąc i strzygąc uszami alarmowały we mnie jakieś dziwne poczucie, ze coś za nami lezie.jakby dom, w którym on się znajduje raptownie się wzniósł; widzi daleko przed siebie poprzez góry, jakby ziemia była jedną wielką równiną, a jego oczy mogły sięgnąć jej krańca. Nic się przed nim dłużej nie ukryje; nie tylko zdolność widzenia odległych rzeczy, ale również spostrzegania i porywania dusz, które są trzymane w ukryciu, na odległych dziwnych lądach, gdzie porywa się je w górę lub strąca na Ziemię Śmierci**
Karuzel prychał, na co Elvis zbiegł ze szlaku, nie słuchając poleceń Kowboja, , przytuliły się do siebie, a my ocierając się nogami zadawaliśmy sobie pytanie o co chodzi.
- pewnie coś wyczuły, musimy poczekać, bo nie chcą iść dalej
- narazie to czuję tylko miętę i nic nie widzę...
Wrażenie dopełniała mgła i światła naszych czołówek. Ogrzane konie zaczęły odparowywać całą wilgoć z sierści, dodając do tego swoje oddechy z wielkich płuc, nie dało się widzieć dalej niż na pare metrów i to tylko w przerwach w oddychaniu. Po zapaleniu czołówek z daleka musieliśmy wyglądać jak dwie niebieskie świecące chmury... Każdy oddech przysłaniał widoczność. Pod nami słychać było ciche cmoknięcia odklejanych z bagna kopyt. No tak, mięta lubi wilgoć... wyczułem coś dziwnego, silne napięcie mięśni u konia, jakby szykował się do skoku, co zapowiadało się raczej nieciekawie gdyż staliśmy w mocno błotnistym terenie..
- cicho, cicho - usłyszałem szept Kowboja - zgaśmy czołówki bo nic nie widzę
- dobra, zaraz sie przyzwyczaimy, są gwiazdy - nastała ciemność... Słyszałem bicie własnego serca, przeplatane kapaniem kropli z drzew..W powietrzu unosiła się woń mięty przemieszana z zapachem koni i butwiejących liści.
- o tam, słyszysz.. coś łazi - na początku myślałem, że to tylko woda, ale po chwili dało się słyszeć wyraźne szuranie liśćmi, ale za delikatne na dużego zwierza i za mocne na małego, co to jest.
- czekaj, z drugiej strony też, za Tobą - faktycznie, nie tylko za mną, ale i od strony grani też coś szło - Ej, Kowboj, świecimy czołówki i robimy hałas, bo konie niespokojne są, jak się spłoszą to po nas, do rana ich nie znajdziemy, a jak to wilki to martwię się o Karuzela czy sobie da rade.
Zapaliliśmy niebieskie latarki nerwowo oświetlając co się dookoła nas dzieje, najpierw widziałem tylko obłok, ale za chwilę pokazała się jakieś 5 metrów od nas para świecących zielonych oczu, by zaraz zniknąć gdy tylko wypuściłem wstrzymywane powietrze... po lewej druga para.
- o jebane!... Hej ! Spierdalać! Hej!
- Poszły ! Ej Ej!!! - zaczęliśmy krzyczeć i robić hałas, Kowboj co rusz wymyślał nowe przekleństwa, konie zaczęły wiercić się i kręcić w kółko , rżąc co chwile,jakby chciały pomóc w tym małym chaosie... Po kilku minutach krzyków, wrzasków, oszczerstw w kierunku niespodziewanych gości daliśmy sobie spokój, uświadamiając sobie że już dobrą chwilę nic nas nie nęka, tylko jakoś tak w całym tym zamieszaniu nie mogliśmy przestać... Serce łomotało mi jak szalone... i zaczęliśmy się śmiać, że nam w życiu w schronisku nie uwierzą...
- dobra, wracamy na szlak... niedaleko powinien być słupek i robimy zjazd w dół.
Następne kilkanaście minut zajęło nam ogarnięcie emocji, i ułożenie sobie na spokojnie tego co zaszło...
- ile naliczyłeś?
- nie wiem, na dole gdzie jodły były, jakieś trzy pary mi zaświeciły a Ty?
- jedna od strony grani i jedna za mną - przypomniałem sobie że to były z tych kierunków , z których nie słyszeliśmy dźwięków, więc mogły być jeszcze ze dwa.
- czyli będzie koło 5 - 6 ciu - kalkulował Kowboj
- yhy, coś koło tego, z Karuzelem by sobie dały rade bez problemu, biedak w tym błocie nie miał szans się wyrwać
- nie doceniasz Go Stachu, wierz mi, przeszedłem już trochę z nim i stać Go na wiele.
- pocieszasz mnie
Zajęci i podekscytowani przygodą, zatrzymaliśmy się nagle przy słupku 82gim..
- no to sobie pogadaliśmy, albo zawracamy, albo wbijamy się tutaj, najwyżej wyjedziemy dolinę wcześniej.
Wiesz co, jak na dziś mam dość granicy, zjeżdżamy....
* i **Rasmussen, cytowany w : M. Eliade Shamanism, London and New York 1964
Ostatnio edytowane przez trzykropkiinicwiecej ; 04-02-2010 o 14:49 Powód: poprawki stylistyczno-ortograficzno-różne
...Droga w dół wcale nie była taka kolorowa. Raczej monochromatyczna, w odcieniach niebieskich, Z powodu braku dalszej widoczności, trudno było znaleźć jakieś porządne zejście, byle by tylko stanąć w końcu w dolinie Roztoki :) W kłębach pary migotały mi iskierki spadających z drzew kropel. Kowboj ma chyba w genach wybieranie możliwie najgorszej drogi. Najbliższą godzinę spędziliśmy błądząc w młodnikach co z wysokości końskiego grzbietu, daje nam uśmiech pełen igliwia i pręgowanie na twarzy niczym tygrys.. ale skąd tygrys w Bieszczadach? Popędzaliśmy konie, które same odnajdywały najwygodniejsze przejścia, nie widziałem nic prócz zbliżających się z zawrotną prędkością jodłowych gałązek, tak więc w pewnym momencie zgasiłem latarkę , żeby nie tracić baterii, kto wie do czego się jeszcze może przydać, i poddałem się napierającemu lasowi. Co jakiś czas wyczuwaliśmy miętę, wtedy trzeba było zawrócić lub obejść podmokłe niecki. Gałęzie, błoto, w górę, w dół. Całe szczęście przestało już padać... Znowu przypomniało o sobie obtarcie na siedzeniu i od zamka, siodło było raczej stare i powycierane, a skóra niezadbana, do tego mokre woodlandy, cierpiałem podwójnie. Cieszyłem się w duchu z doświadczenia wspaniałej przygody, ale na dobrą sprawę, najlepiej się ją wspomina, gdy się skończy, więc wyczekiwałem ze zniecierpliwieniem radosnego końca i ciepłego pieca w chacie. Przypomniało mi się jak Kowboj rzucił hasło kilkanaście godzin wcześniej: - Kto jedzie po konie? - Zgłosiło się trzech chętnych.. W tym dwoje profesjonalnych jeźdźców, z bryczesami w plecakach i toczkami na tylnej półce ich auta... nie wiedzieć czemu zrobił skrzywioną minę i powiedział żebym jechał Ja... - bo tamci się pobrudzą... i miał rację... Od stóp do czubka głowy byłem umazany zgniłymi liśćmi, błotem, smugami żywicznymi, plamy po jagodach na pewno zabrała jedlina... "Przygoda, przygoda, nananananana" ...zastanawiałem się, czemu ludzie w chwilach kryzysu śpiewają... już wiem!
(Budujące jest zdanie, które usłyszałem nazajutrz i do dziś mnie pokrzepia w myślach - dobrze, że to Ty wtedy ze mną pojechałeś! - uśmiech i spojrzenie dopowiedziały wszystko w tej kwestii...)
Grubo po 22 giej poczuliśmy miętę na otwartej przestrzeni i przecięliśmy jakiś większy potoczek.
- zaraz, gdzieś tu powinna być droga na Żubańsk
- yhy, dokładnie w tym miejscu gdzie stoimy, jakieś kilkadziesiąt metrów od linii lasu... więc gdzie jesteśmy, skoro przed nami dłuuuuga wykoszona łąka?
- hmmm.... - zakręciliśmy się w kółko, konie wyraźniej się ożywiły, coś czuję że znają tą łąkę, nawet zagalopowały sobie , ale w zupełnie przeciwnym kierunku niż się spodziewaliśmy...
- już wiem gdzie jesteśmy! Na łąkach za Bacą, ale jak?
- no właśnie jak? To jest dolina wcześniej, a nie później!
Odpowiedzieliśmy równocześnie niemal - Góra i dół, góra i dół, to przez te jebane młodniki!
Tak więc przecięliśmy mocno w prawo, ładując się w mały lasek za wzniesieniem. Coś przeczuwałem że to nie ostatni głupi pomysł tej wycieczki. Kowbojowi zachciało się zajechać pod chatę cwałując z góry po łące i krzycząc jak Indianin. Nie wziął pod uwagę faktu, że Ja mam nieco gorsze siodło i spore już obtarcie w tej kwestii nie pozwalają mi się poruszać szybciej niż leniwym kłusem... Pognał naprzód w strugach lekkiego deszczu , gdy tylko w dole pokazało się nikłe światełko w chacie. Karuzelek też jakby siły nabrał i postanowił mnie nie słuchać... Ostatnie 300m było jak tortura, piekło niemiłosiernie, zastanawiałem się czy to łzy czy deszcz, w każdym bądź razie żałowałem, że nie mam do daszka wojskowej czapki zamontowanych wycieraczek. Wiatr w uszach... zacinające krople w twarz.. obtarte uda i zadek... ślizgający się na mokrej trawie Karuzel... "Gnaj, gnaj , koniu gnaj, kopytami ziemię drap, leć ptaku leć , niechaj wiatr nie da Ci spaść" jak śpiewa Arek Zawiliński, ale to już teraz... Wtedy po całej dolinie Starego Głupkowa , a pewnie i dalej, może aż hen przez Zubeńsko do Smoluchowa przelewało się echo mojego krzyku - k......rwaaaaaaaaaa rwaaaaa rwaaaaa !!!!!!!!!!!!!!!!
Gdy zajechałem pod schronisko, zsunąłem się delikatnie na ziemię... - o Matko - wydałem lekki stęk w próżnie (bo kowboj wyczuł z kuchni jedzenie i zniknął moment, zostawiając mi rozkulbaczenie koni) Znacie to dziwne uczucie gdy po wielu godzinach zsiądzie sie z siodła i dotknie ziemi? Nogi wydają się krótsze i kolana drżą... cudownie. Rozsiodłałem Hucułki, wytarłem porządnie słomą , dostały po marchewce i skromne papu podziękowałem i puściłem wolno... niech się dzieje co chce.. są pewnie zbyt zmęczone żeby uciekać i rano będą się pasły gdzieś w pobliżu. W mocnym rozkroku, jęcząc udałem się do ciepłej oświetlonej świeczkami chaty... przywitał mnie zapach świeżej jajecznicy, Kowboj już uwijał się przy piecu z dziwnym uśmiechem pod nosem.. Ludziska pytają gdzie się tyle podziewaliśmy, już mieli straży zgłaszać... ech...
- i tak nie uwierzycie!
cudo przygoda- to raz...a umiec tak przezyc i opisac to dwa :D
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
..a dziękować dziękować.. zdrowi , zdrowi... nie słodzić tak bo to nie cukrownia... i sie pisać oduczy.... ;-)
To ja powiem tak, ze odczucia z siodła są nader podobne do odczuć z nocnego krzalowania z kursantami. Czy to kursantem będąc, czy już swiadomym after-kursantem, zawsze jest tak samo i widzę, ze w siodle takoż. Nieważne, nogi czy kopyta. Błoto, mokre krzaki, liście i oblepienie zawsze smakuje tak samo i nawet ta ...rwaaaaaa co się rozlegała po łąkach brzmi we mgle identycznie :))) A doznania typowo siodłowe porównac można do nóg w butach.
Podoba mnię się to...
Ot, jeden wieczór z nocą połączony...
Sam smak
Dzięki Trzykropku!
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Och, przeżyć coś takiego, ale już być "po", w ciepłej chałupie, a nie "w trakcie".
![]()
Wejdę za chwilę
przez drzwi ze znakiem
zapytania.
Kiedy wrócę,
czy zostawiony
z tej strony świat
będzie taki sam,
piękniejszy,
czy go nie zauważę?
Wiesława Kwinto - Koczan
Na tym wierszu, leżący obok mnie 2 letni Siostrzeniec otworzył tomik Wuki, i wskazując palcem na czarno białą figurkę anioła w kapeluszu i ze skrzydłami powiedział -bim bim pipi?* No to sobie głośno myślę "Jasne że BIM BIM!" Godzinę później siąpiło z nieba, taki kapuśniaczek który w obliczu ostatniego mokrego miesiąca wydawał się być impulsem do zapuszczenia płetw i na ewentualne skrzela w przyszłości. Na niebie pojawiła się wytęskniona, wróżąca błękit - dziura w chmurach... Ponowna lektura ów wiersza lekkością swoją przeniosła mnie w tempie błyskawicznym do początku kwietnia, kiedy to siedząc w ryczącej H-9tce i z nosem na szybie prułem gdzieś na południe... przed siebie...ale zaraz od początku...
Czekając na przystanku miewa się motylki w brzuchu, zwłaszcza gdy po długiej zimie tęskniło się za motylami, i pierwsze się zaczęły pojawiać na łąkach. Na horyzoncie wielopolskiej drogi snuł się wielki pomarańczowy autobus, który za kilka sekund miał mnie zabrać tam, gdzie pomarańczowe autobusy zawracają - bo kończy się asfalt... Teraz też mam motyle w brzuchu, może to na skutek mrożonej kawy zagryzanej słonym jak Morze Martwe oscypkiem ze Smoluchowa...?
Już na starcie przywitał mnie wielce zdziwiony tłum emerytów i rencistów..Moment zakupu biletu upłynął w ciszy współpasażerów, lekko niedowierzających, przerywanej klekotaniem silnika. Dźwięk ten będzie mantrą powtarzaną w pamięci do końca moich dni, z motylami w brzuchu i smrodem spalin. Stojąc na schodkach pod ciężarem plecaka i deszczem za plecami, z poważną wyczekującą miną śmiałem się w duszy... znowu... znowu to robię... Niech no się tylko zamkną za mną drzwi... z uśmiechem na ustach będę trącał plecakiem siedzących, i przeciskał się gdzieś na koniec pojazdu, by ochoczo przykleić nos do szyby. Cordurowy wór z szelkami posadzę obok, wszak przyjaciel w podróży i pełnoprawny pasażer. Znacie te uczucie prawda?! :D
Minęliśmy po prawej skałkę wystającą obok drogi, zawsze kojarzyła mi się z wielkim garbatym nosem. W okolicach Ostrogórki pojawiły się w nieopierzonych jeszcze lasach, olbrzymie świecące wiosną Prymule, a zbocze Szymanowej - równa srebrna tyraliera Buków. Wjeżdżałem w okolice skąd pochodzi moja rodzina (przynajmniej od XVIIw.), czując miejscowe powietrze, świadomość tego że z tej budzącej się dookoła zieleni wychodziły także i moje korzenie, rytm serca dostrajał się jak do rytmu ścian trzeszczącego Domu. Stara chyża wspomnień z dzieciństwa i opowieści Ciotek, Wujków i Dziadków... To w tych lasach pierwszy raz stykałem się z gadami i wszelkim "robactwem", od Chrabąszczy przez Raki po Zaskrońce... Synteza tych dwóch skojarzeń nasuwa mi taki oto fragment:
..Piszący te słowa nie był w Chacie nad Smoluchowem.. Ostał się na pewno jeden gad za piecem w kuchni.. i kto wie.. może to dzięki niemu - nikomu pożar krzywdy nie zrobił... Jeno dał do myślenia i ruszył nowe...a nowe musi przyjść, bo "coś się kończy, a coś się zaczyna!"Obok duchów domowych bywały też po niektórych chałupach "dobre gady", zadomowione węże, mieszkające pod zagatą lub wprost w izbie w norze pod ścianą. Niechętnie o nich wspominano, ale były. Szanowano je i otaczano czcią, dostawały mleko z jednej miski razem z dziećmi. Niektórzy mieli szczęście hodować króla wężów z koroną na głowie. Miał takiego do ostatnich czasów Maksym Łuczka w Olchowie pod Ostrą Górką - nie przyznawał się do tego, ale ludzie wiedzieli. Niektóre gady stanowiły niejako własność społeczną wraz z zamieszkiwanymi i chronionymi przez nie budowlami. Taki stary, szeroko znany i szanowany gad mieszkał pod "maślaną" kapliczką w Mchawie, tuż koło gościńca do Baligrodu.
...Nie ma już dobrych gadów, odkąd nie stało ludzi, którzy je chowali. Teraz na słonecznej ścieżce wśród zgliszczy spalonych chat grzeją się tylko czarne, trójkątnogłowe żmije, znaczone kainowym zygzakiem. A i dobrze duszki ze wszystkich spalonych i zrównanych z ziemią chat - na wschód od Osławy, na południe od Sanu - usnęły już pewnie w cieniu swoich kwiecistych ogrodów. I może tylko ich cichutki płacz słychać czasem w bełkocie i w zawodzeniu wiatru...**
*bim bim pipi - nie do końca rozszyfrowałem wyrażenie bim bim, ale mieć dużo wspólnego z metafizyką i odczytywaniem znaków, natomiast słowo pipi na pewno znaczy tyle co "ptak/ptaszek" (w wolnym tłumaczeniu)
** Ryszard Wiktor Schramm "Prywatna podróż pamięci"
Ostatnio edytowane przez trzykropkiinicwiecej ; 04-06-2010 o 21:59 Powód: ***
już się cieszę, że pewnie będzie jakieś "dalej" i "następnie"![]()
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki