- jakby coś to się zgubiliśmy i pytamy o drogę - padło z przodu
- czemu tak - padło z tyłu
- bo nie mamy paszportów - padło z przodu
...i zjechaliśmy nagle ze stromej górki na asfalt. Udało nam się dotrzeć jeszcze za dnia do przełęczy nad Radoszycami, niechcący nie po polskiej stronie. Tym samym udało się nam również przestraszyć wopistę, który miał dyżur przy szlabanie (w owym czasie nie byliśmy jeszcze w strefie Schengen) Krótka scenka pt. "Którędy do naszych, bo nas konie poniosły" ...i wykorzystując chwilowy bezdech mundurowgo zaszyliśy się w krzakach po drugiej stronie drogi...
Kątem oka w całym tym międzynarodowym zamieszaniu spostrzegłem przyszłość, coś jak deja vu, tylko bardziej świadome... Niebo było nad Słowacją wyjątkowo ponure i ciemne, co znaczyło że na pewno zleje nas niemiłosiernie i wyprawę będziemy wspominać jeszcze długo, bo do domu kawałek został.. A nam się jakoś nie spieszyło wcześniej, ba nawet znajdowaliśmy czas na jagodziska.. Stąd może ów Strażnik Graniczny bardziej był przerażony widokiem naszych umazanych na ciemny filolet twarzy niż sam niespodziewany desant ze zbocza. Siłą spojrzenia z nieba, częściej był kłus i galop niż sielankowy spacer... "Przygoda , przygoda, każdej chwili szkoda, nanananananana" nucąc pod nosem i kurczowo trzymając się przedniego łęku straciłem nagle zainteresowanie widokami po prawej. Odezwały się pierwsze ptaki zwiastujące nadejście przedwieczornej szarówki, co z aktualną tonacją nieba dawało półmrok... Byle do przodu, i nie przeoczyć słupka 87.. bo wtedy zwijamy się ze szlaku i odbijamy do Starego.
Nagle ptactwo ucichło... słychać jedynie sapanie koni i skrzypienie skóry w siodłach... miarowy i rosnący szum liści w koronach... błysk i zrobiło się jasno, buki zaświeciły martwą szarością. Elvis pogalopował z Kowbojem przed siebie. Ucieszyłem się że mój nie spanikował na co odsapnąłem (za szybko niestety) i leciutko w kłusie chciałem nadgodnić, ale dotarł potężny grzmot i Karuzel zerwał się na oślep przed siebie... skutkiem czego przybyło mi kolejnego siniaka gdy koń nie zauważył drzewa,a jeździec nie zdąrzył przełożyć się na drugi bok . Do bolącej dupy, dodałem bolące udo i zdrapany ryj. Maniana
Słyszałem rosnący hałas deszczu uderzającego w liście i skrzypienie kołysanych wiatrem drzew. Poczułem pierwszą mokrą kropkę na policzku... i rozlało się na dobre. W kilka minut pojawiła się i noc... Hałas i ciemność, przerywana piorunami.. Mokro... Zdjęliśmy kurtki i zawinęli w folię, żeby było coś ciepłego jak się ta nawałnica skończy. Konie nie chciały dalej iść, pozwoliliśmy im wybrać sobie miejsce, stanęły niedaleko przy powalonym buku, nieco poniżej grani. Przywiązaliśmy je i postanowiłem wcisnąć się pod konar w pobliżu wyszarpanych przy upadku drzewa korzeni. Luksusu nie ma.. ale z boku nie zacinało, tylko małe kapanie z Góry i konie na oku w zasięgu czołówki. W ruch poszły ciastka i herbata z termosu, śmiało można stwierdzić że to jeden z lepszych wynalazków na świecie. Dookoła młóciło świat na czym stoi przez jakieś pół godziny .. choć mi się strasznie ten dłużył.. Rozmyślałem o tym jak konie wyczuwają bezpieczne miejsce podczas burzy, skąd wiedzą gdzie nie uderzy piorun... czy to kwestie wyczucia elektrostatyczności powietrza, gruntu, czy też sprawy pola morficznego.. Kiedyś się dowiemy... i też mamy ten zmysł, zbytnie dogadzanie sobie cywilizacją pozaślepiało nam odpowiednie czujniki. Czoło burzy przeszło sobie wzdłuż południowej strony pasma, widać było błyski ciągle i docierały grzmoty, ale deszcz zelżał na tyle że wyczołgaliśmy się z tymczasowego schronienia. Hucuły zarżały jakby chciały powiedzieć że już można iść dalej... tak więc nic innego nie nam nie pozostało...
Zakładki