Szliśmy tak, szliśmy i poczułem, że już się nie boję. Co ma być, to będzie.
- Prędzej - mruknąłem - bo nam ucieknie !
Tropy na śniegu stawały się coraz wyrazistsze. Nie były to jednak ślady stóp ludzkich ani łap zwierzęcych. Jakieś inne, psiakość ! Cóż to może być !?
I wtedy mój druh nagle zatrzymał się i cicho powiedział:
- To wygląda na ślad jakichś dziwnych nart, takich krótszych, szerszych. Czyżby to były tzw. race śnieżne ? Tutaj ?
- Idziemy - zawyrokowałem - jest tylko jeden. Musimy dogonić i przekonać się, kto on zacz. Może to jakiś szpieg z Al Kaidy ?
Śnieg powoli przestawał sypać, widoczność stale się polepszała. W oddali zamajaczył kontur niewysokiej, wdzięcznej postaci. To nie był on, lecz ona. Poznałem ją w okamgnieniu. To była Asiczka, słyszała nas od jakiegoś czasu, a teraz się zatrzymała, czekając na nas. Zaśmiała się perliście, jak tylko to ona potrafi. - No, panowie, ładnie to tak niewiastę śledzić i straszyć ? - zapytała.
Poczułem radość i lekkie zmieszanie. - Wyciągaj tę flaszkę z plecaka, co ją tak chomikujesz - powiedziałem do kompana.