A mi się wydaje, że problem nie w tym by książki rozdawać, ale by uczyć z nich korzystać. Jeszcze w Krakowie na studiach parę razy robiliśmy jakieś akcje rozdawania książek studentom i zdarzało się, że po takim rozdaniu książki znajdowały się w koszach (nowe). Łatwo jest dać, pójść do księgarni, kupić i przekazać do rozdania. Później chodzić zadowolonym, że się zbożny uczynek wykonało i do zbawienia o krok bliżejDzieciom bardziej potrzeba czasu niż takich książkowych gadżetów, czasu podczas, którego można nauczyć je korzystać z książek. Poza tym każde dziecko ma jakieś preferencje, zainteresowania. Młodego historyka na pewno nie zaciekawi książka o fizyce, młodego sportowca książka o dinozaurach, młodego technika książka o ubiorach w entym wieku, a młodego przyrodnika książka o historii przemysłu naftowego. Jako bibliofila śmieszą mnie takie akcje. Sam kiedyś tam chodziłem do szkoły i w czymś podobnym uczestniczyłem i przyznam, że już wtedy wydawało mi się to żenujące. Trudniej jednego nauczyć czytać książki niż setce podarować po kilogramie makulatury, tudzież półproduktu do produkcji papieru toaletowego.



Dzieciom bardziej potrzeba czasu niż takich książkowych gadżetów, czasu podczas, którego można nauczyć je korzystać z książek. Poza tym każde dziecko ma jakieś preferencje, zainteresowania. Młodego historyka na pewno nie zaciekawi książka o fizyce, młodego sportowca książka o dinozaurach, młodego technika książka o ubiorach w entym wieku, a młodego przyrodnika książka o historii przemysłu naftowego. Jako bibliofila śmieszą mnie takie akcje. Sam kiedyś tam chodziłem do szkoły i w czymś podobnym uczestniczyłem i przyznam, że już wtedy wydawało mi się to żenujące. Trudniej jednego nauczyć czytać książki niż setce podarować po kilogramie makulatury, tudzież półproduktu do produkcji papieru toaletowego.
Odpowiedz z cytatem
Zakładki