i jadę pokłonić się Pani na Łopience…. Najpierw zapalam światełko w Kapliczce Szczęśliwego Powrotu, a potem zostawiam karawan na poboczu drogi, bo na parking to chyba pługiem się wjedzie. Dalej podążam pieszo. Co tu opisywać? Najpierw mijam nieczynny wypał. Potem podążam lekko pod górę. A potem w dół. Pracownicy leśni nie próżnują, bo na drodze są koleiny po ciężkich samochodach. Potem mijam „wodopój”, który ledwo ciurka. Potem zamarznięte żeremia, a potem jestem przy cerkwi. Nikogo poza mną no i Panią na Łopience tu nie ma. Wchodzę do świątyni, która zawsze jest otwarta. Tutaj przesiedziałem sporo czasu, ale niech to zostanie pomiędzy mną i … W końcu dochodzę do wniosku, ze czas wracać. Po ciemku droga wydaje się dłuższa i jakaś taka nieswoja, jak to po ciemku. Dotarłem do karawanu, którego nikt nie rozbił. Teraz do Cisnej. Droga się wlecze, koła buksują, ale daję radę. Robię zakupy w sklepie i dalej jade do Firanowego Ośrodka. Po drodze zabieram jeszcze jakiegoś młodego człowieka, który się spieszy do Sanoka. Kawałek, ale zawsze mu nadbiło. W Ośrodku cisza. Ludkowie wyjechali. Jestem chyba sam. Robię sobie kolację, dzwonię do Renatki i zasypiam.
Zakładki