Z Krasnej schodziliśmy do miejscowości Krasna.
Stamtąd trzeba było się dostać jakoś do domu!
Czekamy więc na autobus, ma być zaraz.
Każdy kto był na Ukrainie wie co oznacza magiczne słowo ZARAZ ;-)))))
Zaraz to zaraz, chłopaki odkryją w tym czasie dwadsac piać wódki za 1 hrywnę (niecałe 50 groszy!!!to grzech nie pić).
Ja niestety nie piłam, jak się później okaże było to błędem.
Autobus przyjechał "zaraz" spóźniony z godzinę;-)
Wynalazek techniki to był zaiste. I wszelkie spaliny z silnika wdzierały się do wnętrza.
Ja dość szybko zrobiłam się z relacji świadków zielona i zrobiło mi się na tyle słabo, że musiałam usiąść, a jedyne wolne miejsce to była podłoga.
W tym czasie pan jeszcze dolewał wody chyba do chłodnicy. Co spowodowało jeszcze większą ilość dymu w środku.
Dodatkowo raz pan o mały włos nie zaparkował w płynącej poniżej rzeczce.
Naszym znieczulonym towarzyszom błędnik szybko wyrównywał poziom, a może przechylający się bus poziom wyrównywał do ich błędnika?tego nie wiem, wiem, że wszyscy w koło zaczęli się
modlić, babcie żegnać krzyżem. Za to nasza ekipa radosna-w końcu jakaś atrakcja;-))))
Im było wesoło, Ukraińcom straszno,a mnie tak niedobrze, że w pewnym momencie już na przedmieściach Ust Czornej wysiadłam z busa rzucając krótkie Kasi, że ja dojdę.
I położyłam się ludziom pod domem w rynsztoku. I leżę myśląc , że umrę.
Ludzie się trochę dziwnie patrzyli wkoło, no ale ok, chce sobie poleżeć w rynsztoku niech se leży.
Poprawiło mi się na tyle, że usiadłam.
A po iluś minutach i wstałam.
Z daleka widzę nasz bus. A radosna ekipa pod sklepem zaczyna mi opowiadać, że daleko nie zajechali, bo jak autobus napotkał krowę to jak zahamował, to już nie ruszył.
Wzięli mój plecak no i żem sobie szła.
Aleś tylko zdążył zażartować pokazując na wielki krowi placek na ulicy, że dobrze, że Kristinka tak nie zrobiła...
No i wykrakał;-))))
Kasia sobie ze mną siadła przy drodze, a Kristinka robiła placki trochę inne, bo z innej części ciała.
I znowu, full ludzi na ulicy i nikt się za bardzo nie przejmuje, ot normalka;-))))
Potem z naszej jadłodajni właściciel mnie odwiózł na kwaterę, bo ciągle źle wyglądałam i ciągle wymiotowałam.
Tak się zatrułam tymi spalinami, że jeszcze następnego dnia mnie do wieczora trzymało!I dobrze, że akurat był to luźny dzień, przeznaczony na spływy górską rzeką, a nie wędrówką po górach.
W nocy była jeszcze walka o wiadro, bo chłopaki zabalowali troszku;-) chcieli ten dym zdezynfekować.
Któryś potem stwierdził, że tyle razy jechał już busem do Ust Czornej i jeszcze ani razu NIE dojechał;-)))))
No i że Kristinka im się zepsuła;-)))))))
Tu moja pierwsza miejscówka, no i widać dokąd bus dojechał:
Te poniżej fot. Ales
A tak już autobusik został do końca wyjazdu i pewnie do przyszłego roku;-))) :
Zakładki