Niedziela, 15 sierpnia.

Niedziela to niedziela, trza do kościoła pójść. Projekta były różne, ostatecznie udało mi się namówić towarzystwo na wypad do Łopienki na 12 - informacje powziąłem ze znalezionej na jadalni u Oli ulotki o festiwalu "Rozsypaniec". My z Bogusią (moja pani) byliśmy tam parę lat temu jako plecakowcy, Michał z Justyną - jeszcze nie. Zaakceptowali pomysł udania się do wsi której nie ma, w której zamiast miejsca po cerkwi dla odmiany jest cerkiew. Ruszyliśmy więc i trochę żeśmy się spóźnili - nie byłem przygotowany na to, że jest tam zakaz wjazdu. Pewnie stoi już kilka lat, ale jakoś zapamiętałem że go nie ma, poza tym jak intensywnie jeździłem w Bieszczady w latach 80. to zakazów wjazdu na stokówki i inne boczne drogi albo nie było, albo nikt spośród miejscowych i znających teren przyjezdnych się nimi nie przejmował. Np. wokół gniazda Falowej, wzdłuż Wetlinki, jeździło się aż miło na Sine Wiry. Teraz się zmieniło co nieco... Na dole przy skrzyżowaniu tłok, mnóstwo samochodów, rejestracje z całej Polski, miejsca do parknięcia oczywiście brak (o ilości ludzi świadczy to, ze przy Komunii zabrakło komunikantów). Stanęliśmy już za zakazem, dokonaliśmy spieszenia i dawaj. Ludzi oczywiście jak na bieszczadzkie standardy mnóstwo, czasu mało bo zakładałem ze podjedziemy bliżej, poza tym zebranie sie z dziećmi chwilę nam zajęło. Wzięliśmy małe misie na barana i dotarliśmy na Kyrie Eleison (ja) i Gloria (reszta) - całkiem nieźle, biorąc pod uwagę przenoszenie misiów na grzbiecie oraz fakt, że mieliśmy 15 minut do dyspozycji od chwili spieszenia. Po drodze minęły nas liczne ekipy zmotoryzowane, niespieszone i niespeszone niespieszeniem, za to widocznie bardzo spieszące się.

W Łopience tłum, zabrało mi to znaczna część satysfakcji i przyjemności z odwiedzenia tego miejsca... Najlepiej być tam samemu, we dwoje albo najwyżej w kilka osób. Nie będę opisywał, kto nie był niech tam pojedzie w czas, kiedy jest pusto, wejdzie do cerkwi (mam nadzieję ze dalej jest otwarta), zaduma i pomodli się chwilę. Piękne to miejsce, sprzyja i zadumie, i modlitwie.

Dzięki życzliwości uczestników mszy dostaliśmy miejsca siedzące, co było o tyle konieczne że misie posnęły (robią tak często w kościele). Po mszy był jeszcze koncert zespołu Trapiści, z którego wszakże musieliśmy wyjść po tym, jak Asia (starszy o dwie minuty miś) zlała dokumentnie mnie, ławkę i podłogę pod ławką. Nabyliśmy jeszcze kasetę ze mszą Trapistów, cegiełkę na odbudowę cerkiewki, pobawiliśmy się w japońskich turystów i ruszyliśmy z powrotem, tym razem wszyscy na własnych nogach.