Po drodze były fotki przy mielerzu, a potem do wozu, wbiliśmy kunsztownie (przypominam, jeździmy w 4 osoby + 2 foteliki z dziećmi) i podążyliśmy coś zjeść na obiad. Znaczy się, podtrzymać tradycję - nasza nowa świecka tradycja, kultywowana od 2004, nakazuje będąc w Bieszczadach zjeść naleśnik-gigant w Chacie Wędrowca. Zwykle zjadamy go na pół, przy czym ja odgrażam się że zamówię coś jeszcze, po czym płacimy i wychodzimy
Resztę dnia poświęciliśmy powtórnemu pławieniu siebie i misiów, tym razem w Wetlince, w Kalnicy. Jednym z zapachów mego dzieciństwa jest wilgotna woń łopianów, mięty i wody, niepowtarzalna, do poczucia tylko nad bieszczadzkim potokiem...Tego też mi od lat brakowało - wykąpać się, popływać w bieszczadzkiej rzeczce. Zwykle do tych celów służył mi Wołosaty, tym razem padło na Wetlinkę - a tam niespodziewajka, taki bystry przele, jak jaccuzi.
Tak upłynął dzień, wieczór i poranek, drugiego dnia![]()



Odpowiedz z cytatem
Zakładki