Zmotywowani w ten sposób przez samą Matkę Naturę, przyspieszyliśmy nieco kroku. No ok, przyznaję, odcinek z Czeremchy do chatki pokonaliśmy w rekordowym - podczas tej niespiesznej wycieczki - tempie.
Sus za susem, myk za mykiem, prowadzeni czerwonym szlakiem, który był w tym miejscu nanoszony na drzewa przez osobę, która ewidentnie czuła w tym misję, pędziliśmy na miejsce spoczynku. Jeśli Sinousty zechce zmierzyć wysokość swojej głowy, podamy dokładnie jak wielkie były to znaki. Albo jeszcze lepiej - pokażemy w kuluarach.
Zaaferowani marszem omal nie przegapiliśmy naszego celu na ten dzień:
Rozgościliśmy się w przestronnym apartamencie, rozpaliliśmy ogień w kominku i zaczęliśmy się zastanawiać co zrobić z tak pięknie rozpoczętym popołudniem
Zakładki