Idąc dalej tym uproszczonym trybem można napisać, że obecny kierunek przeobrażania Bieszczadów to udostępnianie coraz to nowych miejsc (tras) turystom klapkowym. Wybudowanie różnego rodzaju udogodnień powoduje jednocześnie, że miejsca te przestają być dogodne dla tej mniej licznej grupy preferującej ciszę, spokój a czasem samotność.
Czy to faktycznie tak trudno zrozumieć? Nie chodzi o to, że idioci z plecakami wolą chodzić w przemoczonych butach czy też czerpią dziwną, masochistyczną radość z omijania mostków a każdą ścieżkę przez maliny z obrzydzeniem porzucają brnąc z bólem i uśmiechem przez pnącza i kolce. Chodzi o to, że w momencie zbudowania mostków, wyznakowania ścieżek i postawienia w miejscach niebezpiecznych

barierek (bez)powrotnie ginie to "coś" (nastrój, klimat, cisza, spokój, jak zwał tak zwał) czego oni szukają.
Tak jak pisałem w poprzednim poście - taka jest jednak kolej rzeczy. Mostków i barierek będzie coraz więcej a na jedną czy drugą górę zostanie zbudowany wyciąg. To jest nieuchronne, żaden "plecakowiec" do drzew się nie będzie przykuwał (to, być może, będą robić inni ludzie) ale z radością na kolejne mostki żaden z nich patrzył nie będzie.

Zakładki